"Cud nad Wisłą" to określenie powszechnie używane w odniesieniu do walk pod Warszawą, które miały miejsce w sierpniu 1920 roku podczas wojny polsko-rosyjskiej. W tych walkach wojska polskie stawiły opór wojskom bolszewickim, które dążyły do kontynuacji ekspansji na zachód w celu rozprzestrzenienia rewolucji komunistycznej. Odradzająca się Polska stała bolszewikom na drodze i skutecznie przeciwstawiła się ich ekspansji. W historii Polski jest tylko kilka bitew tak ważnych dla losów naszego kraju, a zarazem dla całego ówczesnego świata.
Pazury bolszewickiego niedźwiedzia sięgały bowiem wtedy dużo dalej. Pogrążone w chaosie wojennej klęski państwo niemieckie cały czas balansowało na krawędzi masowej rewolucji. Siły sowieckie, gdyby znalazły się u granic Niemiec, mogły zmienić tam bieg historii. Według Lenina i jego towarzyszy, rewolucja miała rozlać się znacznie szerzej. Armia bolszewicka mogła, wsparłszy rewolucję w krajach zachodnich, posunąć się na całą Europę, a obłudna ideologia — rozprzestrzenić nawet na cały świat.
Tak zwana Bitwa Warszawska, choć – wbrew nazwie – rozgrywała się nie tylko w okolicach Warszawy, ale na kilkusetkilometrowym obszarze od Grudziądza i Torunia na północy, po Dęblin i Puławy na południu [12], była jednym z kluczowych wydarzeń wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. i miała ogromne znaczenie dla przyszłości Europy Środkowo-Wschodniej.
Wojska polskie, dowodzone przez marszałka Józefa Piłsudskiego, ostatecznie odparły ofensywę bolszewicką, co zatrzymało postępy Armii Czerwonej na terytorium Polski. Zwycięstwo to odegrało kluczową rolę w zatrzymaniu ekspansji bolszewickiej na zachód i miało wpływ na kształtowanie przyszłego układu politycznego w regionie.
Rok 1918
Oficjalna data wybuchu wojny polsko-sowieckiej jest przedmiotem sporów między historykami. Jednej konkretnej daty nie ma, a nikt nikomu nigdy wojny nie wypowiedział.
Do pierwszych starć żołnierzy polskich z bolszewikami doszło już w lutym i marcu 1918 r., a więc jeszcze na długo przed 11 listopada, zanim podpisano zawieszenie broni po I wojnie światowej. [1]
Dla Europy zachodniej, był to rok końca zmagań wojennych. Dla Polski, wojna po prostu się nie skończyła w 1918 r., bowiem bolszewicy nadal parli na zachód, a granice z Niemcami pozostawały płynne.
Rok 1919
W 1919 r., kiedy nasz kraj wchodził w pierwszy rok swej niepodległości, nie była formalnie ustalona ani jedna jego granica. Zwłaszcza na kresach wschodnich sytuacja była zagmatwana, a Polska i Rosja to nie byli jedyni tam gracze. Swoje narodowe ambicje mieli Ukraińcy, którzy utworzyli aż dwa państwa: wschodnie i zachodnie. Litwini i Łotysze też dążyli do niepodległości. W tym czasie na tych terenach przebywała jeszcze niemiecka armia. A Rosja dzieliła się na czerwoną, rewolucyjną, i białą, nawiązującą do carskiej, i pogrążona była w wojnie domowej. Graczy było mnóstwo.
7 lutego Piłsudski powiedział:
W tej chwili Polska jest właściwie bez granic i wszystko co możemy w tej mierze zdobyć na zachodzie, to zależy od Ententy i o ile zechce mniej lub więcej ścisnąć Niemcy. Na wschodzie to inna sprawa; tu są drzwi, które się otwierają i zamykają, i zależy, kto i jak szeroko siłą je otworzy... [3]
Polska, pomimo nacisków Ententy, aby poprzeć przeciwników bolszewickiej rewolucji, pod przewodnictwem Piłsudskiego pozostawała neutralna, co jest zrozumiałe, bowiem zarówno czerwoni rewolucjoniści, jak i biali, traktowali tereny rosyjskiego zaboru jak swoje ziemie, nic Polsce nie obiecując, ani jej nie uznając.
Bolszewicy wykorzystywali natomiast zaistniałą sytuację, podążając w ślad za wycofującymi się wojskami niemieckimi, zajmowali kolejne tereny Litwy i Białorusi. W styczniu 1919 r. doszli oni do Wilna i nie zamierzali się zatrzymywać. Niedwuznacznym i złowrogim kryptonimem bolszewickiej operacji był “Cel — Wisła”. Zalążek komunistycznej władzy, Rada Rewolucyjno-Wojskowa Polski, była już gotowa. W lutym, zainstalowane zostały władze socjalistycznych republik sowieckich Litwy i Białorusi.
Zanim Piłsudski mógł ruszyć przeciw sowietom, musiał porozumieć się z Niemcami w sprawie ewakuacji ich wojsk. Dopiero 5 lutego 1919 Niemcy zgodzili się przepuścić 10 tysięcy Polaków na wschód aby utworzyć front przeciw bolszewikom.
Wojsko polskie dotarło nad Niemen i początkowo wszystko wskazywało na sukces, gdyż znacząca część wojsk bolszewickich była wtedy przekierowana na rozprawę z białymi, jednak w lutym zajęli oni Kijów. Z kolei w marcu 1919 r. polska armia dotarła pod Lidę. Piłsudski zdecydował o natarciu na Wilno.
16 kwietnia 1919 wojska polskie rozpoczęły ofensywę. Bolszewicy zostali zaskoczeni przez atak polskiej jazdy pułkownika Władysława Beliny-Prażmowskiego, wspomaganej przez piechotę pod dowództwem generała Rydza-Śmigłego, i po paru dniach, już 21 kwietnia (w Lany Poniedziałek - drugi dzień Świąt Wielkanocnych), korzystając z wydatnego wsparcia mieszkańców miasta, Wilno jest w polskich rękach, a Naczelnik Państwa Józef Piłsudski tryumfalnie witany jest na dworcu kolejowym.
Następnego dnia, we wtorek 22 kwietnia, Piłsudski wydał odezwę „Do Mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”, w której napisał m. in.:
Kraj Wasz od stu kilkudziesięciu lat nie zna swobody, uciskany przez wrogą przemoc rosyjską, niemiecką, bolszewicką, – przemoc, która, nie pytając ludności, narzucała jej obce wzory postępowania, krępujące wolę, często łamiące życie.
Chcę dać Wam możność rozwiązania spraw wewnętrznych, narodowościowych i wyznaniowych, tak, jak sami tego sobie życzyć będziecie, bez jakiegokolwiek gwałtu lub ucisku ze strony Polski. [2]
Ta deklaracja samostanowienia wszystkich narodowości przedrozbiorowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów spotkała się z entuzjazmem polskojęzycznej części mieszkańców obszaru, jednak strona białoruska pozostała zupełnie bierna, a Litwinów pomysł ten głęboko zaniepokoił. Ówczesny ich rząd, rezydujący w Kownie, zdecydowanie zaprotestował. [3]
Z kolei, kiedy jeszcze szturmowano Wilno, Piłsudski już z niepokojem patrzył na granice zachodnie. Niemcy chcieli odzyskać Wielkopolskę i Pomorze. Mieli do dyspozycji nawet do miliona żołnierzy. Między Niemcami a Rosjanami zaczął nawet rysować się sojusz, doszło do pierwszych rozmów na temat koordynacji ataku. Niemcy nazywali Polskę “państwem sezonowym” i odrzucali pomoc dla Polski przed bolszewickim najazdem. Apetyty niemieckie na szczęście starali się poskramiać Francuzi. [4]
Zimą, pod koniec 1919 r., działania wojenne na wschodzie jakby zamarły. Niektórym wydawało się, że to koniec wojny.
Rok 1920
Do zawarcia pokoju parli początkowo sowieci. W ich pokojowych propozycjach można było wyczytać, iż Rosja “uznaje niepodległość Polski” i “jest wyzbyta jakichkolwiek agresywnych zamiarów” — te puste słowa sowieckiej propagandy okazały się być aż nadto skuteczne, zwłaszcza na opinię publiczną Zachodu. Przy tym jednak sowieci dokładali wszelkich starań, aby wzmocnić swój zachodni front, przygotowując się do wojny z Polską, jak to jasno opisywał Lenin na użytek wewnętrzny. [4]
Wojnę propagandową Polacy przegrali wówczas w całej Europie. Według zachodniej opinii, to Polacy byli agresorami. Zachód nie potrafił przejrzeć rzeczywistych zamysłów leninowskich rewolucjonistów, dla których komunizm był pomysłem na odtworzenie nowego imperium rosyjskiego, tyle tylko, że z innym systemem gospodarczym. Zachodowi wydawało się ciągle, że komunizm, marksizm, to wcielenie wzniosłych humanistycznych ideałów. Wielu ludzi w Europie i w Ameryce odnosiło się do nich z sympatią i poparciem. Prawdziwa natura bolszewickiej rewolucji pozostawała niezgłębiona, bo informacje o niej docierały tylko sporadycznie i były manipulowane przez sowiecką propagandę.
Od samego początku swego istnienia, bolszewicka Rosja chciała podporządkować sobie wszystkie ziemie zachodnie byłego imperium rosyjskiego, w tym tereny wschodniej Polski. Stopniowo rozszerzała swoje wpływy i dążyła do zagarnięcia wciąż nowych ziem, bez względu na zapatrywania ich mieszkańców.
Ostatecznie o wznowieniu wojny na wiosnę 1920 r. zdecydował głos Piłsudskiego. [4] Uznał, że nie ma co czekać, aby bolszewicy wzrośli jeszcze bardziej w siłę i że należy poszukać z nimi rozstrzygającej konfrontacji. Pamiętajmy, że dla Polski wojna — której formalnie nigdy nie wypowiedziano — po prostu wciąż jeszcze trwała i to już szósty rok.
Wojsko polskie, które jeszcze pod koniec 1918 r. nie liczyło więcej niż 5 tysięcy, rozrosło się do 600 tysięcy na początku 1920 r. Zgłosiło się mnóstwo ochotników, zarządzono też później pobór.
Odbudowa wojska była absolutnym priorytetem dla nowych polskich władz, choć nie przebiegała bezproblemowo. Wydatki na ten cel pochłaniały ponad połowę budżetu młodego kraju. Oficerowie pochodzili głównie z armii zaborczych, więc problemem było ich integrowanie w szeregi jednej armii. Wynikały różne problemy, choćby językowe. Brak było umundurowania. Pośpiech powodował braki w wyszkoleniu — niektórzy rekruci zaczęli się uczyć strzelać… dopiero na froncie.
Takie właśnie wojsko, choć nieco wzmocnione świetnie wyszkoloną i wyposażoną we Francji za pieniądze amerykańskiej Polonii armią gen. Hallera, stawiało czoła Armii Czerwonej od 1918 r. Dla Piłsudskiego, było jednak tylko kwestią czasu kiedy Rosjanie zaatakują ponownie. Na wiosnę 1920, pod jego wpływem, kierunek działań został wyznaczony, choć — jak się poźniej okazało — był to kierunek, niestety, chybiony.
Wyprawa kijowska
Walki o Galicję wschodnią trwały już od ponad półtora roku. Kijów i Lwów to oś wojennego teatru południowego, jednego z dwóch teatrów wojennych na wschodzie Polski, gdzie decydowały się przyszłe granice, w odróżnieniu od teatru północnego, z osią opartą o Wilno i Mińsk.
Na początku 1920 r. Lwów był w rękach polskich; Kijów - sowieckich. Ukraina była w krytycznej sytuacji, po upadku dwóch wcześniejszych republik. Przyparty do muru szef rządu Ukraińskiej Republiki Ludowej, Symon Petlura, zwrócił się do Piłsudskiego o pomoc.
Piłsudski, częściowo na skutek błędnych informacji i kuszącej wizji ze strony ukraińskiej [4], zawarł z Petlurą sojusz polityczny i wojskowy. Polska uznawała w nim suwerenność Ukraińskiej Republiki Ludowej (URL), zrzekała się terytoriów Rzeczypospolitej przedrozbiorowej na wschód od ustalonej linii granicy z Ukrainą i zobowiązywała się do wspólnej walki z bolszewikami. Ukraińska Republika Ludowa zrzekała się praw do ziem Galicji Wschodniej, które wcześniej zajmowała Zachodnioukraińska Republika Ludowa. [5]
Naczelnik Państwa polskiego uważał Kijów za kluczowe miejsce, gdzie miałaby rozegrać się ostateczna konfrontacja i rozstrzygnięcie konfliktu z Rosją. Cały czas liczył, że uda mu się stworzyć system państw buforowych, pod przewodnictwem Polski, które miałyby oddzielić Polskę od Rosji. W zamian za wyrzeczenie się na rzecz Polski Galicji Wschodniej wraz ze Lwowem, udzielił poparcia rządowi Petlury. Razem ruszają na wojnę.
W ofensywie, która rozpoczęła się 24 kwietnia 1920 r., wzięło udział 60 tys. polskich i zaledwie 4 tysiące ukraińskich żołnierzy. Trafiła ona jednak w próżnię. Polsko-ukraińskie oddziały, nie napotykając większego oporu, niemal bez walk zajmowały kolejne miasta i 3 maja znalazły się pod Kijowem.
Podobno atak na miasto rozpoczął się od rajdu… tramwajem. [4] 5 maja polski patrol wjechał do centrum miasta zdobycznym tramwajem, wziął jeńca — rosyjskiego oficera — i bezpiecznie powrócił. 7 maja Kijów był opanowany. Ale do decydującego rozstrzygnięcia, na które liczył Marszałek, nie doszło. Bolszewicki niedźwiedź zaszył się gdzieś głęboko w las. Cała prawobrzeżna Ukraina została wzięta kosztem zaledwie 150 zabitych i 300 rannych. [5]
9 maja odbyła się w centrum Kijowa wspólna polsko-ukraińska defilada. Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego starając się, aby miejscowa ukraińska ludność nie odebrała czasowej obecności polskich wojsk jako okupacji, poleciła aby na siedzibach urzędów wywieszać wyłącznie ukraińskie flagi, a polskie — tylko na budynkach zajmowanych przez polskie dowództwo.
18 maja 1920 roku, Józef Piłsudski powrócił z wyprawy kijowskiej do Warszawy. W stolicy zgotowano mu przyjęcie godne rzymskich cesarzy. Na dworcu witano go pieśnią "Boże, coś Polskę". Marszałka przywitał rząd z premierem Leopoldem Skulskim na czele. Rozentuzjazmowany tłum rozprzęgł powóz Naczelnego Wodza i sam podciągnął go do budynku parlamentu. “Od czasów Kircholmu i Chocimia naród polski takich triumfów oręża swego nie przeżywał.” mówił w Sejmie marszałek Wojciech Trąpczyński, skądinąd przeciwnik polityczny Piłsudskiego. [6] “Naród stracił poczucie rzeczywistości” pisał ironicznie mało jeszcze wówczas znany francuski doradca wojskowy, Charles De Gaulle.
Głównym celem strategicznym kampanii było rozbicie i zniszczenie przynajmniej jednej z armii bolszewickich stacjonujących na Ukrainie. W związku z ich wycofywaniem się bez podejmowania poważniejszych prób obrony, cel ten nie został osiągnięty.
Mimo zajęcia Kijowa, czyli osiągnięcia celu terytorialnego, odzew Ukraińców, mimo odezw Piłsudskiego i Petlury, był bardzo nikły. Wymęczone kilkuletnimi wojnami, rekwizycjami i rabunkami społeczeństwo, biernie przyglądało się „panoszeniu się” kolejnych obcych wojsk. Część Ukraińców obawiała się powrotu „polskich panów”, natomiast nie dotarły jeszcze do nich wieści o „czerwonym terrorze” wobec chłopów na Ukrainie lewobrzeżnej. [5] Więc również polityczny cel nie został zrealizowany.
26 maja Armia Czerwona przystąpiła do kontrofensywy. Jej trzonem na południu była sprowadzona z Kaukazu 1. Armia Konna Siemiona Budionnego. Na północy ruszyła ofensywa Michaiła Tuchaczewskiego. Stawką w wojnie stała się polska niepodległość, a być może także los całej Europy. [6]
Polska obrona zmuszona była się cofać, ponosząc dotkliwe straty. 5 czerwca, dwie dywizje konne bolszewików przełamały front polski; grabiąc i mordując, w ciągu kolejnych dni, opanowały Żytomierz i Berdyczów. 8 czerwca Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego nakazało odwrót wojsk polskich z Ukrainy.
Tak zakończyła się „wyprawa kijowska” pod kątem operacji wojskowych. W efekcie, oddano nie tylko wszelkie zdobycze terytorialne, ale również Wołyń i część Galicji Wschodniej. [5] Na dodatek, to Polacy stali się agresorami w opinii tak Zachodu, jak i na użytek wewnętrznej propagandy w Rosji. Rosjanie Kijów uważają do dziś za kolebkę ich państwowości i wyprawa kijowska obudziła w nich święte oburzenie.
Polityczna porażka Polski
Sytuacja Polski w lecie 1920 r. była — mówiąc oględnie — delikatna. Ze wschodu parła Armia Czerwona. Na północy Niemcy wygrywali plebiscyty na Warmii i Mazurach i tylko czekali, aby zbrojnie wkroczyć na Pomorze czy do Wielkopolski. Transporty broni dla Polski nie dochodziły, blokowane przez Niemców i Czechów, ale też robotników portowych w Anglii i Gdańsku. Polska miała bardzo złą prasę. Sowieci ogłaszali ją wszędzie agresorem. [4]
W rezultacie Alianci — w zamian za wątpliwą pomoc w obliczu przewidywanej klęski Polski w walce z bolszewikami — zażądali oddania Wilna Litwie, Śląska Cieszyńskiego Czechosłowacji, uznania linii Curzona — czyli arbitralnie wyrysowanej przez Anglików linii demarkacyjnej opartej o rzekę Bóg — a nowowybrany polski premier Władysław Grabski zgodził się na te wielce dla Polski upokarzające warunki na konferencji w Spa, w Belgii, gdzie zresztą pojechał wbrew Piłsudskiemu.
Tyle tylko, że dla odmiany Sowieci nie przystali na warunki pokojowe, upatrując w tym porozumieniu spisku, który miał ich pozbawić ostatecznego zwycięstwa. Lenin skwitował próby mediacji słowami: „Za pomocą drobnego szachrajstwa chcą nam odebrać zwycięstwo”. [20] Dowództwo bolszewickie liczyło na szybkie opanowanie Polski i wkroczenie sowieckich oddziałów na obszar Niemiec, gdzie miała wybuchnąć powszechna rewolucja. Ich pokojowe propozycje z zimy dawno ustąpiły euforii zwycięstwa i wielkim planom dalszych podbojów.
Propozycje Aliantów straciły aktualność zanim jeszcze zakończono konferencję ale, w efekcie swej nieudolności w negocjacjach, Grabski musiał podać się do dymisji w miesiąc po swej inauguracji. Zastąpiony został przez Rząd Obrony Narodowej Wincentego Witosa.
Depresja Piłsudskiego
Wojenne klęski szybko strąciły Piłsudskiego z piedestału. Sam wódz był na krawędzi załamania nerwowego. Stracił głowę, opanowała go depresja, bezradność. [4] Był zagubiony, z każdym się kłócił, ciągle plótł o upadku „moralu” żołnierzy. Wszyscy go zawiedli (oprócz niego). [19] Zdecydował, że — w bitwie o Warszawę — będzie osobiście dowodził grupą manewrową nad Wieprzem.
Dnia 12 sierpnia, w obliczu wydawałoby się nieuchronnej klęski, złożył nawet na ręce Witosa dymisję z funkcji Naczelnika Państwa i Głównego Wodza, której premier jednak nie przyjął, choć dymisji Piłsudskiego nie tylko oczekiwali, ale nawet domagali się wtedy prawie wszyscy, włącznie z zachodnimi aliantami. [11]
W piśmie tym zaznaczał między innymi, że nie wiedząc, czy i kiedy będzie mu dane wrócić z placu boju, którego losy uważa za niepewne, mnie prosi i upoważnia do zastępowania go na jego urzędzie. Co zaś do samej rzeczy i pisma, prosi o zachowanie bezwzględnej tajemnicy tak długo, jak tego będą wymagały stosunki, i ja sam uznam za potrzebne. — Wincenty Witos, 1974
Po dymisji, Piłsudski pojechał do swojej kochanki (później żony) i córek, które przebywały w miejscowości Bobowa, na południu Polski i był nieobecny przynajmniej przez dwa dni. Czy ktoś, kto jest naczelnym wodzem składa dymisję w najtrudniejszym, naznaczonym klęską momencie? Może po prostu sytuacja go przerosła i nie umiał sobie z tym poradzić? [19]
Kontrofensywa bolszewicka
Euforia w związku ze zdobyciem przez Polaków Kijowa trwała bardzo krótko. W maju 1920, “Czerwony Napoleon” jak go nazywano, generał Michaił Tuchaczewski, pojawił się na scenie od nowa i uderzył siłą 70 tys, żołnierzy, odbijając Kijów.
W czerwcu, na południu, atak przypuściła słynna armia konna Budionnego sprowadzona z Kaukazu, o której skuteczności, okrucieństwie i bezwzględności krążyły legendy. Po zdobyciu Żytomierza, bestialsko wycięła całą załogę. W Berdyczowie, spaliła szpital z 600 rannymi. Polska armia wycofywała się na tym odcinku, jednak nie dawała się rozbić, choć panowało zmęczenie i brakowało żywności i paszy. [4]
Z kolei na północnej części frontu Rosjanie mieli znaczną przewagę liczebną: 120 tys. żołnierzy, wobec mniej niż 60 tys. polskich. Już pierwszego dnia natarcia bolszewickiego, przełamane zostały dwie linie polskej obrony. Polacy, rozbici na drobniejsze grupy, wycofywali się w sposób nieskoordynowany. Brak było jakiegokolwiek planu strategicznego.
Polska była w bardzo trudnej sytuacji. Wojska Armii Czerwonej Tuchaczewskiego szybko przekroczyły rzekę Bug i zmierzały w kierunku Warszawy. Na południu Lwów również był zagrożony przez Budionnego. Wojsko polskie było zmuszone do ciągłego wycofywania się. Bolszewicy wciąż parli naprzód.
Tuchaczewski, dowodzący Frontem Zachodnim z kwatery głównej w Mińsku (białoruskim), był pewny sukcesu. Wierzył, że Warszawę uda się zająć z marszu. [11]
Na zajęcie Warszawy tymczasem czekał już w okolicy Tymczasowy Rewolucyjny Komitet Polski, czyli przyszły rząd bolszewickiej Polskiej Republiki Rad. Komuniści Julian Marchlewski i zbrukany już wcześniej krwią niewinnych ludzi Feliks Dzierżyński, jako wysłannicy sowieckiej namiastki rządu utworzonego pod koniec lipca w Smoleńsku, czekali już 15 sierpnia nieopodal Warszawy na jej upadek, aby tam zaprowadzić krwawe rządy. Wypróbowanym za bolszewickiej rewolucji sposobem, poruszali się w ślad za linią frontu pociągiem pancernym, wprowadzając rewolucyjny terror z aresztowaniami i rozstrzeliwaniami wszędzie, gdzie docierali. Patrząc z perspektywy kolejnego ćwierćwiecza, ta namiastka rządu była złowieszczą zapowiedzią. [4][11]
Co gorsza, Polska była głównie pozostawiona sama sobie. Wielka Brytania i Francja, nasi zachodni sojusznicy, udzielali tylko ograniczonej pomocy w postaci sprzętu wojskowego i amunicji. Zresztą te dostawy były skutecznie blokowane przez ulegających sowieckiej agitacji robotników w krajach takich jak Anglia, Belgia, Niemcy, Czechosłowacja, a także i w Gdańsku.
Sugestie sprzymierzeńców w tym momencie były różne, choć generalnie skupiały się tym, aby grać na czas. Anglicy proponowali wycofanie się aż do Poznania. Francuzi - ufortyfikowanie się na linii Wisły. Nikt z nich o działaniach ofensywnych nawet nie myślał. Chodziło przynajmniej o zatrzymanie frontu.
Choć polska armia wyglądała tu na rozbitą i opanowaną falą fatalizmu i depresji [4], to sytuacja nie była naprawdę aż tak beznadziejna. Dla pełnego obrazu, wygląd wojsk sowieckich wtedy też nie był najlepszy. Wielu żołnierzy maszerowało boso. Nie wszyscy mieli karabiny — mieli je dostać dopiero w okopach, pozostałe po poległych i ciężko rannych.
Liczebność wojsk obu stron była podobna, ok. 100 tys. żołnierzy. Polskiemu wojsku jednak dotkliwie brakowało nie tylko wyszkolenia i wyposażenia, ale w szczególności amunicji. Do tego stopnia, że żołnierzy, którzy “niepotrzebnie” amunicję zużywali, karano. Bez dodatkowego zaopatrzenia polskie zapasy amunicji skończyłyby się najpóźniej 14 sierpnia. [7]
I tutaj można by się doszukiwać jednego z tych prawdziwych „cudów”. Dnia 12 sierpnia 1920 r., do Skierniewic dotarł znaczący transport amunicji z Węgier.
Na prośbę Polaków, węgierski minister obrony Károly Soós udostępnił Polsce wcześniej cały ówczesny zapas amunicji armii węgierskiej, nakazał też produkcję rodzimej fabryce wyłącznie na potrzeby walczącej Polski. Tym razem, 80 wagonów, które wyruszyły z Budapesztu 27 lipca, wiozło ok 22 mln nabojów karabinowych. Transport ten przejechał przez Rumunię i 12 sierpnia dotarł do Skierniewic. Tak to, między innymi, Królestwo Węgier przyczyniło się do polskiego zwycięstwa. [8]
Bitwa Warszawska
Oblicze tej wojny naprawdę drastycznie zmienił dopiero rozkaz Sztabu Generalnego Nr 8358-III z 6 sierpnia 1920 r. podpisany przez Szefa Sztabu, generała Tadeusza Rozwadowskiego, zmodyfikowany 3 dni później specjalnym rozkazem Nr 10.000, gdyż oryginalny plan wpadł w ręce wroga (bolszewicy pochwycili polskiego oficera). Łącznie, rozkazy zawierały kompleksowy plan kontrnatarcia od południa — znad rzeki Wieprz, oraz od północy — ze strony Modlina.
Według wspomnień samego Piłsudskiego, ten plan był jego autorstwa. Oczywiście, nie ma wątpliwości, że nie wymyślił go zupełnie w pojedynkę, tylko z pomocą swoich sztabowców, w tym przede wszystkim generała Rozwadowskiego, który jako Szef Sztabu odpowiadał za opracowanie rozkazów operacyjnych, i innych, którzy pracowali nad nim już od połowy lipca. Ale nawet jeżeli sam pomysł nie wyszedł bezpośrednio od Naczelnika, to on podjął ostateczną decyzję. Operacja kombinowana, obliczona na przebicie się na tyły wojsk Tuchaczewskiego, uzależniona była od zatrzymania przeciwnika za wszelką cenę na przedpolach Warszawy.
Plan kontrofensywy był ryzykowny, bo polskie oddziały musiały się oderwać od naciskającego je nieprzyjaciela i dotrzeć w wyznaczone rejony – zwłaszcza jednostki przydzielone do grupy manewrowej zbierającej się nad Wieprzem, które musiały przejść nawet 200 km. Było też mało czasu na przygotowanie do obrony przedpola stolicy. [11]
W działaniach wojennych Polakom pomógł pośrednio też nie kto inny, tylko sam Józef Stalin. Najpierw — kierując się osobistym interesem politycznym — samowolnie zablokował rozkaz Tuchaczewskiego skierowany do Budionnego, opóźniając marsz armii konnej na północ, w kierunku Warszawy, o całe 17 dni — oficjalnie po to, aby najpierw pozwolić Budionnemu zająć Lwów, ale chyba naprawdę po to, by zaszkodzić Tuchaczewskiemu. A, na dodatek, zbagatelizował przechwycone oryginalne polskie plany natarcia, sądząc, że jest to tylko zręczna próba oszustwa.
Walki pod Warszawą były zacięte i nie od razu przyniosły rozstrzygnięcie. Los bitwy ważył się pod Radzyminem. Choć w meldunku do Moskwy po zdobyciu Radzymina pierwszy raz napisano “Biała Polska umiera”, to jednak miasto, po krwawych walkach, kilkakrotnie przechodziło z rąk do rąk, aby ostatecznie zostać odbitym przez Polaków 16 sierpnia.
Polski plan kontrnatarcia w końcu powiódł się — i to zaskakująco dobrze. Choć kontratak Piłsudskiego spod Puław trafił znowu… w próżnię, tym razem jednak, już nie tak, jak wtedy, gdy Rosjanie “zniknęli” spod Kijowa.
Okazało się, że teraz bolszewicy naprawdę uciekali w bezładzie i popłochu, pozostawiając za sobą sprzęt i resztki uzbrojenia. Zachowane dokumenty sowieckie z sierpnia 1920 roku mówią o „cofaniu się czerwonoarmistów w kompletnym nieładzie, co przekroczyło najśmielsze nadzieje, jakie mogli żywić Polacy”. [15]
Tuchaczewski dopiero po kilku dniach zorientował się w sytuacji i zarządził odwrót, był on jednak spóźniony wobec sukcesów polskiej armii oraz jej szybkości. Piechota posuwała się kilkadziesiąt kilometrów na dobę, zajmując węzły komunikacyjne, przeprawy i mosty na tyłach cofającego się przeciwnika.
W efekcie pościgu za wycofującymi się bolszewikami, polskie wojsko na odcinku północnym zatrzymało się dopiero nad nurtami Niemna. [4]
Szacuje się, że Armia Czerwona straciła w Bitwie Warszawskiej ok. 25 tys. zabitych, rannych i zaginionych, ok. 50 tys. żołnierzy trafiło do polskiej niewoli, a 30 tys. zostało internowanych przez Niemców (w Prusach). Polskie straty wyniosły 4,5 tys. zabitych, 22 tys. rannych i ok. 10 tys. zaginionych. [11]
Bitwy pod Komarowem i Hrubieszowem — koniec legendy
Choć po wygranej Bitwie Warszawskiej zwycięstwo wydawało się bliskie, nie był to jeszcze tak naprawdę koniec. Nie zapominajmy o legendarnej konnej armii Budionnego, która od południa posuwała się w kierunku Warszawy, choć nieco opóźniona przez samowolę Stalina.
Na szczęście dla Polaków, dopiero 17 sierpnia Budionny odstąpił od Lwowa po nieudanych próbach jego zdobycia i ruszył ku Wiśle. Następnie znowu stracił trochę czasu bezskutecznie usiłując zdobyć Zamość.
Do tej pory, odwrót wojsk polskich na tym odcinku był serią bitew i potyczek, w których jednak ciągle topniały siły polskie, szczególnie oficerowie. Lecz nieprzyjaciel też ponosił straty, i to nie tylko w walce. Na przykład, z 1 Armii Konnej Budionnego zdezerterowało bardzo wielu żołnierzy, przechodząc na stronę polską. Przechodziły grupy i całe oddziały. Dezerterzy chcieli od razu walczyć z bolszewikami, więc wcielano ich do wielu pułków. [9]
Budionny szedł jednak na Lublin. Wojska generałów Hallera i Sikorskiego w końcu zmusiły go stoczyć z nimi bój w okolicy Zamościa i Komarowa, biorąc armię konną w kleszcze grożące okrążeniem. Została ona ostatecznie rozbita pod Komarowem 31 sierpnia 1920, gdzie odbyła się największa bitwa konnicy w wojnie polsko–bolszewickiej, która stanowiła moment zwrotny na południowym froncie, porównywalny z wcześniejszą Bitwą Warszawską.
Bitwa pod Komarowem była w ogóle największą od 1813 roku (bitwa pod Lipskiem) bitwą kawalerii. 1. Dywizja Jazdy walczyła z dwoma dywizjami Konarmii Budionnego, które zostały rozbite, tracąc 2/3 swego stanu osobowego. Straty strony polskiej to ok. 300 poległych i rannych (20% stanu bojowego dywizji) i 500 koni. [9]
O ostatecznym zwycięstwie zadecydowała szarża oddziału rotmistrza Kornela Krzeczunowicza, która w galopie wbiła się w szeregi przeciwnika i zdobyła m.in. samochód Budionnego. Po gwałtownej walce Sowieci rozpoczęli ucieczkę z pola bitwy. [9]
Siła bojowa 1. Armii Konnej Budionnego została w wojnie 1920 r. bezpowrotnie złamana, choć jeszcze 1 września, po przegrupowaniu pod Hrubieszowem, zdołała ona szarżą, przez zaskoczenie, zdziesiątkować 4. pułk piechoty. Hrubieszów wyzwolono dopiero 6 września, gdy Budionny wycofał się dalej do rejonu Włodzimierza Wołyńskiego. [13]
Po udziale w bolszewickiej inwazji na Polskę, z 20-tysięcznej legendarnej 1. Armii Konnej pozostało ok. 3 tys. żołnierzy. [9] Od tej pory, wykrwawiona i wyniszczona dotychczasowymi walkami, nie stanowiła ona już wielkiego zagrożenia dla polskiego frontu i przestała być legendą.
Kampania jesienna
Tuchaczewski, nawet po klęsce warszawskiej, wierzył wciąż w odwrócenie losów wojny i pragnął zemsty. Dzięki posiłkom z głębi Rosji, jego armia liczyła znów ponad 100 tys. żołnierzy i miała być gotowa do ataku już pod koniec września.
Piłsudski świetnie zdawał sobie sprawę ze znaczenia inicjatywy i braku czasu. Aby nie pozwolić Tuchaczewskiemu odzyskać sił, rozpoczął natarcie na Grodno 20 września, dowodząc osobiście dwiema armiami. Walki były ciężkie i nie przynosiły rozstrzygnięcia aż do momentu, gdy wojsko polskie sprawnym manewrem zagroziło bolszewikom kolejnym okrążeniem. Tuchaczewski znów musiał uciekać.
Polacy doszli do Dźwiny i zatrzymali się 150 km od Kijowa na południu. 12 października zajęty został Mińsk, ale odziały polskie wkrótce wycofano, rozkazem Piłsudskiego, ze względu na sytuację polityczną. Tak zakończyła się wojna polsko-bolszewicka. Zawieszenie broni weszło w życie 18 października 1920 o 24:00.
Rozmowy pokojowe i traktat ryski
Charakterystyczne dla tej wojny było to, że rozmowy pokojowe toczyły się prawie przez cały czas trwania konfliktu. W zależności od aktualnej sytuacji na froncie, to jedna, to druga strona czuła się zwycięzcą i starała się dyktować warunki.
Na przykład, 14 sierpnia 1920 — a więc jeszcze przed rozstrzygnięciem Bitwy Warszawskiej — wyruszyła do Mińska delegacja polska, ale przedstawiono jej propozycje nie do przyjęcia z punktu widzenia polskiego, gdyż bolszewicy czuli się wtedy jeszcze zwycięzcami.
Polacy zażądali przeniesienia rozmów na grunt neutralny, do Rygi, gdzie — w świetle jupiterów i w obecności korespondentów gazet z całego świata — łatwiej było prowadzić otwarte negocjacje. Niestety, niechętny w tym momencie stosunek społeczeństwa polskiego do wojny, rezerwa — granicząca z niechęcią — Aliantów, oraz ogólna wrogość do koncepcji politycznych Piłsudskiego, miały również na nie wpływ. Do dziś toczą się spory, czy militarne zwycięstwo było wtedy dobrze wykorzystane i czy Polska nie mogła uzyskać znacznie więcej.
Większość negocjatorów ze strony polskiej w Rydze należała do stronnictw prawicy przeciwnych budowie federacji polsko-białorusko-litewskiej i niepodległości Ukrainy, czyli koncepcji Piłsudskiego.
Wciąż silne w Polsce, choć przyznajmy — nierealistyczne, było dążenie do podporządkowania sobie kresów wschodnich jak za dawnych czasów pierwszej Rzeczpospolitej (koncepcja inkorporacyjna Dmowskiego), bo powszechnie uważano rządy bolszewików w Rosji za przejściowe, a dążenia nacjonalistyczne Litwinów, Białorusinów i Ukraińców — za nieistotne. Niestety optymistyczne prognozy co do przejściowego charakteru reżimu komunistycznego w Rosji okazały się iluzoryczne, a nacjonalizm kresów jak najbardziej realny. [10]
W połowie października zawarto umowę wstępną, a 18 marca 1921 r. podpisano uroczysty pokój. Ten, tak zwany, traktat ryski zakończył wojnę polsko-bolszewicką, a obydwie strony zobowiązały się w nim do “nieingerowania w sprawy wewnętrzne drugiego państwa.” [10] Najwyraźniej w Rosji zapomniano o tej klauzuli w 1939 r.
Traktat ustalał przebieg granic między państwami oraz regulował inne sporne dotąd kwestie. Zdominowana przez zwolenników idei inkorporacyjnej delegacja polska za darmo oddała przegranym bolszewikom zajmowane wcześniej terytoria. Członkiem zespołu był m.in. Stanisław Grabski i to on przeforsował plan zrzeczenia się ziem wschodnich na rzecz przegranych bolszewików. Chciał się pozbyć — jak to określił — "wrzodu białoruskiego". [16]
W efekcie, poza granicami Polski znalazło się kilka milionów Polaków. Zgodnie z planem, Polacy mieli być repatriowani, ale sowieckie władze utrudniały to jak mogły. W rezultacie tych przetasowań, do Polski przeniosło się niewiele ponad milion osób, z których dwie trzecie to w rzeczywistości byli Ukraińcy i Białorusini. Po drugiej stronie granicy, na pastwę bolszewickiego terroru, pozostało do 2 milionów Polaków, którzy stali się obywatelami Związku Sowieckiego.
Już na początku właściwych rozmów w Rydze, polska delegacja uznała komunistyczną USRR (sowieckie państwo ukraińskie) jako stronę rokowań, wycofując jednocześnie w konsekwencji uznanie dla URL (na czele z Petlurą), z którą wiązała Polskę umowa sojusznicza z wiosny 1920. To właśnie wtedy ostatecznie upadła koncepcja Piłsudskiego o utworzeniu pierścienia państw buforowych oddzielających Polskę od Rosji. [4]
Wyczerpana wojną Polska nie mogła, a rząd polski nie chciał, prowadzić dalszych walk o niepodległość Ukrainy, tym bardziej, że sami Ukraińcy nie poparli Petlury w 1920 r., a państwa zachodnie były niepodległości Ukrainy przeciwne.
Traktat przewidywał także wypłatę Polsce tytułem rekompensaty za wkład ziem polskich w budowanie gospodarki rosyjskiej w okresie rozbiorów kwoty 30 mln rubli w złocie, według cen z roku 1913, ale ustalenia te nie zostały jednak nigdy wykonane pod różnymi pretekstami przez stronę sowiecką. Zobowiązywał też stronę sowiecką do zwrotu zagrabionych w czasie zaborów dzieł sztuki i zabytków. Zwrócono jednak niewiele.
Ze strony sowieckiej traktat ryski był traktowany od początku (podobnie jak traktat brzeski) jako “wymuszone sytuacją militarną i polityczną efemeryczne zawieszenie broni w zagranicznej ekspansji państwa sowieckiego na zachód.” [4]
Polsce, z kolei, traktat ryski dawał potencjalnie szanse na przygotowanie się do przyszłego, nieuniknionego konfliktu z Rosją sowiecką, o czym niestety zapomniano w dalszych latach istnienia II RP. [4]
Ze strony zachodnich aliantów, traktat ryski był efektem wymuszenia na Polsce normalizacji stosunków z Rosją. Polska miała wojnę zakończyć w celu unormowania więzi gospodarczych Zachodu z Rosją — temat ten zresztą powraca i dziś w kontekście Ukrainy.
Gdzie był “cud”?
Termin "Cud nad Wisłą" odnosi się do przekonania, że Polska odniosła zwycięstwo, zwłaszcza w Bitwie Warszawskiej, w wyniku pewnego rodzaju cudownej, nadprzyrodzonej interwencji. Bitwa odwróciła koło fortuny, co biorąc pod uwagę spektakularny początek bolszewickiej ofensywy z lipca 1920 roku, istotnie zakrawało na cud.
Sformułowania o “cudzie” jako pierwszy użył endecki polityk i dziennikarz Stanisław Stroński na łamach „Rzeczpospolitej” z 14 sierpnia 1920 roku, błagając o cud, gdy rozpoczęło się bolszewickie uderzenie na Warszawę. [11] To nota bene ten sam dziennikarz, którego tekst „Usunąć tę zawadę” rozpętał nagonkę w konserwatywnej prasie i podsycił nienawiść nacjonalistów do pierwszego prezydenta RP Gabriela Narutowicza, której skutkiem było jego zamordowanie. [15]
Potęga talentu i pióra profesora Strońskiego była tak duża, że społeczeństwo polskie, myśląc o wojnie z bolszewikami, myślało bardziej o wyprawie kijowskiej niż o bitwie sierpniowej. Za bitwę sierpniową dziękowało Bogu, za wyprawę kijowską złorzeczyło Piłsudskiemu. – Stanisław Cat-Mackiewicz [16]
To właśnie przeciwnicy Piłsudskiego — już po fakcie — podchwycili określenie „cud nad Wisłą”. Miało to na celu umniejszenie roli strategicznego kunsztu Marszałka.
Choć 15 sierpnia, kiedy ważyły się losy Radzymina, nie jest ani dniem początku ani końca bitwy, symboliczne znaczenie miało też to, że kulminacyjny moment walk pod Warszawą przypadł właśnie na ten dzień – w katolickie święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Dla Kościoła katolickiego i milionów wiernych było oczywiste, że Polacy zawdzięczali zwycięstwo Jej wstawiennictwu. [11]
Gdy zbliżała się dziesiąta rocznica bitwy, Jerzy Kossak, syn słynnego Wojciecha Kossaka, ku rozpaczy ojca — samouk, postanowił namalować „Cud nad Wisłą", obraz alegoryczny, z gatunku klasyki kiczu patriotycznego, niezgodny z historycznym przebiegiem zdarzeń, ale pełen symbolicznych znaczeń. Obraz, na którym broniących wspiera Matka Boska, a z nieba szarżuje husaria, przyczynił się do rozpowszechnienia mitu o cudzie.
Zwolenników marszałka Piłsudskiego określenie „cud nad Wisłą” drażniło, bo wymyślił je ich zagorzały przeciwnik polityczny. Odbierali je jako akt niewiary w kompetencje Naczelnego Wodza i chęć zdeprecjonowania jego sukcesu. Sam Naczelnik Piłsudski był wyczulony na tego typu „głupie gadanie”, w jego mniemaniu umniejszające zasługi polskiego żołnierza. „Wiem, że to przenośnia” – grzmiał – „ale pal diabli takie przenośnie!”. [15]
Hasło »cudu« było pierwszą i najbardziej kurtuazyjną próbą odebrania Piłsudskiemu glorii zwycięstwa
pisał poźniej Stanisław Cat-Mackiewicz. [16]
Z kolei Piłsudski i jego otoczenie stanowczo przeciwstawiali się podkreślaniu zasług generałów Rozwadowskiego, Weyganda, Hallera czy Sikorskiego, przypisując wszelkie zasługi Marszałkowi i nie pozostawiając miejsca dla innych bohaterów. [11]
Rozumując w kategoriach racjonalnych, zwłaszcza wojskowych, trzeba podkreślić, że w sierpniu 1920 roku nie wydarzył się żaden cud. Naczelny Wódz przyjął bardzo dobry plan kontrofensywy, sztabowcy z gen. Rozwadowskim na czele świetnie go opracowali, a Wojsko Polskie dzielnie i skutecznie go zrealizowało. Kluczowe okazały się umiejętności dowódców, wola walki żołnierzy, praca wywiadu radiowego i ofiarność całego społeczeństwa na rzecz obrony państwa. [11]
Wywiad radiowy istotnie był kluczem. W rzeczywistości, plan Piłsudskiego mógł się udać jedynie, jeśli byłaby znana strategia przeciwnika. W tej kwestii ważną rolę odegrała Sekcja Szyfrów Sztabu Generalnego, która zdołała przechwycić wiele wiadomości, które ujawniły plany Rosjan. Polacy złamali sowieckie szyfry już dużo wcześniej, dzięki czemu znali większość rozkazów przeciwnika. W dekodowaniu sowieckich szyfrów wyróżnił się na przykład Jan Kowalewski, utalentowany specjalista od kryptografii, który wtedy miał mniej niż 30 lat. [15]
Nie bez znaczenia była wojna w eterze. W czasie samej bitwy pod Warszawą, przejąwszy jedną z radiostacji wroga, przez dwie doby Polacy zagłuszali sowiecką komunikację radiową, nadając ustępy z Pisma Świętego, praktycznie uziemiając w ten sposób odcięte od rozkazów dowództwa dwie dywizje sowieckie.
Pokłosie wojny
Tak to kilka sierpniowych dni zmieniło groźnego sowieckiego niedźwiedzia w panicznie uciekające z podkulonym ogonem zaszczute zwierze, zapędzone na wschód aż za Niemen i dalej — wprawdzie zaszczute, ale ciągle żywe i ziejące nienawiścią, aż do dziś. A ta wojna, trwająca przez ponad dwa lata, obejmująca 60% terytorium Polski, zniszczyła wszystko, czego nie zdołały zniszczyć armie walczące przez cztery lata w I wojnie światowej.
W wojnie z bolszewikami los wolnej Polski zawisł na włosku. Błyskotliwa kontrofensywa, mobilizacja społeczeństwa, ale też błędy bolszewików, pozwoliły odsunąć widmo komunistycznej Polski — choć tylko na 25 lat. Polska z tej wojny wyszła wolna i niepodległa, ale zrujnowana.
Bolszewicy nie tylko nie zdobyli Warszawy, ale też nie ruszyli dalej na zachód. Leninowska wizja objęcia rewolucją całej Europy legła w gruzach. Ale młoda niepodległa Polska, która ich zatrzymała, sama była w ruinie.
Zwycięstwo, paradoksalnie, dało początek nowym politycznym sporom wśród Polaków. Zażarcie kłócono się o to (i to trwa do dziś), kto faktycznie był architektem zwycięskiej Bitwy Warszawskiej. A nie wszyscy Polacy mogli też uznać podpisanie traktatu ryskiego za szczęśliwy koniec. Mówiono nawet o "zdradzie". Powód był prosty: Polska zrzekła się części swoich terenów i ludności na wschodzie. [16]