W pułapce pamięci zbiorowej
Bitwa Warszawska, zwana potocznie Cudem nad Wisłą i kojarzona głównie z datą 15 sierpnia 1920 r., doprowadziła do zakończenia wojny polsko-sowieckiej i podpisania traktatu ryskiego w marcu 1921 r. W Rydze zadecydowano zaś o kształcie granicy wschodniej II RP, a w konsekwencji także o losie od 1,2 do 2 mln Polaków (w zależności od szacunków) zamieszkujących tereny ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, które nie zostały przyłączone do odrodzonej Polski. Część spośród Polaków mieszkających po 1921 r. na terenie państwa sowieckiego i formalnie podlegających tamtejszej władzy stała się w latach 1937–1938 ofiarami „Operacji polskiej” NKWD.
Nie każdy zdaje sobie sprawę, że nie tylko określenie „Cud nad Wisłą”, ale także „Bitwa Warszawska” ma charakter metafory. Wspominam o tej kwestii, by zwrócić uwagę na fakt, że to, co pamiętamy i jak pamiętamy, jest do pewnego stopnia jedynie iluzją przeszłej rzeczywistości, współtworzoną przez wszystkich uczestników dyskursu historycznego, a nade wszystko osoby i instytucje, które nadają dyskursowi ton.
Bitwa Warszawska nie rozgrywała się przecież wyłącznie na przedpolach Warszawy, lecz na znacznie większym terytorium, sięgającym w pewnym momencie nawet Białegostoku, a dzień 15 sierpnia nie był kluczowy dla losów szeregu operacji wojskowych, toczących się w dniach 13–25 sierpnia, którym nadano z czasem miano Bitwy Warszawskiej. Określenie „Cud nad Wisłą” jest zaś nawiązaniem do francuskiego „Cudu nad Marną” (1914 r.), a fakt, że na 15 sierpnia przypada w Kościele katolickim święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, przyczynił się do rozpropagowania tego wyrażenia i powiązania jednego z najświetniejszych zwycięstw polskiego oręża z cudowną interwencją Matki Boskiej. Swą cegiełkę do procesu kreowania pamięci historycznej Polaków w zakresie Bitwy Warszawskiej dołożyło także państwo, ustanawiając najpierw Święto Żołnierza, a potem Święto Wojska Polskiego 15 sierpnia.
Zawartość podręczników do historii i sal muzealnych, a także porządek świąt państwowych są konstrukcją mającą pomóc społeczeństwu w porządkowaniu i rozumieniu swej własnej przeszłości. Nie znaczy to jednak, że wydarzenia znajdujące się w obrębie zainteresowania pamięci zbiorowej danej grupy są obiektywnie ważniejsze i bardziej znaczące od tych, o których grupa z różnych względów nie pamięta. Odnosi się to np. do „Operacji polskiej” NKWD z lat 1937–1938, o której w Polsce mówi się niewiele, a która była wydarzeniem nie mniej ważnym i nie mniej godnym upamiętniania niż zbrodnia katyńska czy rzeź wołyńska.
„Operacja polska” NKWD
„Operacja polska” NKWD rozpoczęła się 11 sierpnia 1937 roku na podstawie rozkazu nr 00485 wydanego przez Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Nikołaja Jeżowa, zatwierdzonego następnie przez samego Józefa Stalina. W wyniku zbrodniczych działań Sowietów represjom poddano co najmniej 139 835 osób, z czego nie mniej niż 111 091 zostało zamordowanych – najczęściej strzałem w tył głowy.
„Operację polską” przeprowadzono pod zarzutem rzekomej przynależności jej przyszłych ofiar do Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), która jakoby prowadzić miała w ZSRR działalność szpiegowsko-wywrotową na rzecz Polski. Dokument nr 00485 głosił, że: „(…) praca nad likwidacją lokalnych polskich grup dywersyjno-szpiegowskich i organizacji POW nie jest w pełni rozwinięta. Zarówno tempo, jak i skala śledztwa są wyjątkowo niewystarczające”. Zadaniem NKWD było naprawić ten błąd.
W rzeczywistości nie istniała wówczas żadna Polska Organizacja Wojskowa, która prowadziłaby w ZSRR działalność „szpiegowsko-wywrotową”. Sowietom chodziło o wymuszenie na Polakach uległości, ponieważ stawiali oni silny opór narzuconej przez państwo kolektywizacji i ateizacji. Obawiano się również, że w zbliżającej się wojnie z Zachodem polska ludność stanowić będzie potencjalne wsparcie dla wroga. Terror, zastraszenie i brutalna siła to metody, które Sowieci uznawali za najskuteczniejsze. Zdecydowali się na nie także w tym przypadku.
Według rozkazu nr 00485 aresztowaniu podlegali:
- Wykryci podczas śledztwa i dotąd nieodnalezieni działacze Polskiej Organizacji Wojskowej.
- Wszyscy pozostali w ZSRR polscy jeńcy wojenni.
- Zbiegowie z Polski, bez względu na czas ich przejścia do ZSRR.
- Przybyli z Polski emigranci polityczni i osoby pochodzące z wymiany więźniów politycznych.
- Byli członkowie PPS i „innych polskich antysowieckich partii politycznych”.
- „Najaktywniejsza część lokalnego antysowieckiego elementu nacjonalistycznego” z polskich rejonów narodowych.
Status społeczny czy ekonomiczny nie miały więc znaczenia. Liczyła się wyłącznie „antysowieckość” w sposób bezpośredni powiązana w rozkazie z polskością.
„Operacja polska” nie była jedyną akcją narodowościową przeprowadzoną w ZSRR. Na tle pozostałych wyróżniała się jednak wyjątkową skalą represji oraz brutalnością zastosowanych metod. 15 sierpnia Nikołaj Jeżow wydał rozkaz nr 00486. Na mocy tego dokumentu, nie tylko „zdrajcy ojczyzny”, ale także ich rodziny zostały poddane represjom. W konsekwencji najbliżsi osób zamordowanych przez NKWD byli deportowani na Syberię i do Kazachstanu, a często także zamykani w łagrach.
Zdecydowaną większość ofiar „Operacji polskiej” stanowili Polacy. Wśród zamordowanych i represjonowanych znaleźli się jednak również Ukraińcy, Białorusini, Żydzi, przedstawiciele innych grup etnicznych i narodowych zamieszkujących ZSRR, a także sami Rosjanie. Ludobójczą akcję NKWD zakończył rozkaz nr 00762 z 26 listopada 1938 r., podpisany przez Ławrientija Berię. Poprzedziła go wydana 17 listopada dyrektywa Biura Politycznego WKP(b) i Rady Komisarzy Ludowych o wstrzymaniu działania specjalnych organów sądowych i o zakończeniu masowych operacji. Jak napisano w rozkazie:
Uchwała SNK ZSRS i KC WKP(b) z 17 listopada 1938 r. (…) obnaża poważne nieprawidłowości i wypaczenia w pracy organów NKWD i prokuratury oraz wskazuje drogi podźwignięcia działań naszego sowieckiego wywiadu w sprawie ostatecznego rozgromienia wrogów ludu i oczyszczenia naszego państwa ze szpiegowsko-dywersyjnej agentury zagranicznych wywiadów oraz ze wszystkich sprzedawczyków i zdrajców ojczyzny. (…) Organy NKWD, konsekwentnie realizując uchwałę (…) z 17 listopada 1938 roku, powinny pod przywództwem Partii i Rządu szybko i stanowczo doprowadzić do likwidacji wszystkich błędów i wypaczeń w swojej pracy i gruntownie ulepszyć organizację dalszej walki o pełne zniszczenie wszystkich wrogów ludu, o oczyszczenie naszej ojczyzny ze szpiegowsko-dywersyjnej agentury obcych wywiadów, zabezpieczając w ten sposób dalsze osiągnięcia budownictwa socjalistycznego.
Śmierć ponad 111 tys. osób to zatem „poważna nieprawidłowość, błąd i wypaczenie” w pracy funkcjonariuszy NKWD i prokuratury. W niedalekiej przyszłości tym samym mianem sowieckie władze określać będą rządy tego, który stał na czele państwa w czasie przeprowadzania „Operacji polskiej” NKWD – oto chichot historii.
Na marginesie zbiorowej pamięci
„Operacja polska” NKWD – mimo porażającej skali tego ludobójstwa – została zepchnięta na margines pamięci zbiorowej i nie przebiła się do świadomości Polaków w stopniu zbliżonym do rzezi wołyńskiej czy zbrodni katyńskiej. Choć w XXI wieku wydarzeniu poświęcono szereg prac naukowych, a niektóre instytucje, np. Instytut Pamięci Narodowej czy Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego, kultywują pamięć o nim, w społecznym wymiarze dyskursu historycznego jest ono niemal nieobecne.
Ważną rolę odegrała tu sytuacja polityczna Polski w latach 1945–1989. Fałszowanie historii w okresie PRL, pomijanie milczeniem zbrodni sowieckich oraz represjonowanie osób walczących o prawdę bez wątpienia przyczyniły się do pogłębienia problemu. Wielki Terror lat 30-tych XX w. przedstawiano wówczas jako okres „stalinowskich wypaczeń”, którego ofiarami byli głównie czołowi przedstawiciele partii bolszewickiej bądź członkowie Komunistycznej Partii Polski. O milionach innych ofiar, w tym ponad 111 tys. zamordowanych podczas „Operacji polskiej” NKWD, nie wspominano.
Nie jest to jednak jedyny powód tego, że „Operacja polska” jest tak słabo obecna w pamięci zbiorowej polskiego społeczeństwa. Prof. Krzysztof Malicki w tekście Powstanie warszawskie jest na wysokim miejscu w pamięci historycznej Polaków, opublikowanym m. in. w Kuryerze Polskim, pisze o swoistej rywalizacji wydarzeń historycznych na „rynku” pamięci. Badacz zwraca uwagę, że z subiektywnych względów pewne wydarzenia z przeszłości preferujemy bardziej od innych, przez co są one znacznie lepiej pamiętane i wydają się ważniejsze.
Sądzę, że pamięć o „Operacji polskiej” utonęła w morzu krwi przelanej podczas II wojny światowej oraz w okresie Wielkiego Terroru w ZSRR. Została przyćmiona przede wszystkim przez zbrodnię katyńską – masowy mord o podobnej formie (egzekucja przez strzał w tył głowy), również dokonany przez NKWD, mający miejsce zaledwie dwa i pół roku po podpisaniu przez Jeżowa rozkazu nr 00485. Wydarzenia z lat 1937–1938 znalazły się również w cieniu rzezi wołyńskiej – innego ludobójstwa dokonanego na bezbronnych i niewinnych osobach narodowości polskiej za wschodnią granicą II RP – oraz Wielkiego Głodu na Ukrainie – ludobójstwa popełnionego na masową skalę przez aparat państwowy ZSRR zaledwie pięć lat przed zarządzeniem „Operacji polskiej”. Pamięć o Katyniu, Wołyniu i Hołodomorze była i jest na tyle silna, że przetrwała nawet trwający kilka dekad okres milczenia i fałszowania historii przez komunistów. Tego samego nie można powiedzieć o „Operacji polskiej” NKWD. Dlaczego tak się stało?
Odpowiedzi szukać należy, moim zdaniem, jeszcze w okresie międzywojennym. Kwestia stosunku II Rzeczypospolitej do Polaków, którzy zamieszkiwali terytoria przyznane Sowietom po traktacie ryskim, do dziś budzi kontrowersje i jest przedmiotem debaty akademickiej. Nie ulega wątpliwości, że polska dyplomacja w latach 30. XX w. była biernym obserwatorem tragedii Polaków represjonowanych w ZSRR. Kwestia tego, na ile wynikało to z braku realnych możliwości udzielenia im pomocy, a na ile było to zignorowanie – bardziej lub mniej świadomie – tego, co działo się w Związku Sowieckim, pozostaje otwarta. Różne są także opinie historyków o samym traktacie ryskim i podjętych wówczas decyzjach na temat kształtu polskiej granicy wschodniej, determinujących los Polaków, którzy znaleźli się poza nią.
Przypisywanie winy za skutki „Operacji polskiej” nie tylko funkcjonariuszom NKWD i władzom sowieckim, ale również polskim sygnatariuszom traktatu ryskiego jest stanowczo zbyt daleko idące i niewłaściwe. Faktem jest jednak, że w wyniku decyzji podjętych w marcu 1921 r. od 1,2 do 2 mln Polaków pozostawiono bez opieki państwa polskiego, za to pod formalną władzą Sowietów. Traktat ryski przewidywał co prawda, które spośród osób zamieszkujących Imperium Rosyjskie (od 1922 r. ZSRR) mogą starać się o obywatelstwo polskie, oraz zakładał, że władze sowieckie zezwolą im na wyjazd do Polski. Wymagało to jednak respektowania przez Sowietów postanowień traktatu. W praktyce robili oni wszystko, by uniemożliwić Polakom powrót do kraju, a akcję repatriacyjną zakończyli już w czerwcu 1924 r., gdy na terenie ZSRR wciąż przebywało – według danych strony polskiej – około 1,5 mln Polaków. Starania II Rzeczypospolitej o zmianę tego stanu rzeczy uważam za dalece niedoskonałe, nawet biorąc pod uwagę fakt, że możliwości państwa polskiego w tym zakresie, szczególnie w latach 30-tych XX w., były bardzo ograniczone. W tym kontekście niebezzasadne są słowa Anny Zechenter, która stwierdziła z pewną dozą przesady, że „skoro przed wojną wszyscy milczeli o tragedii Polaków, która rozgrywała się niedaleko, po drugiej stronie wschodniej granicy, to trudno dziwić się, że nie przetrwała w pamięci kolejnych pokoleń” (A. Zechenter, Czym była „Operacja Polska”?).
W procesie marginalizacji pamięci o „Operacji polskiej” kluczowa pozostaje jednak polityka władz sowieckich wobec polskiej ludności zamieszkującej ZSRR. Dnia 15 sierpnia 1937 r. Nikołaj Jeżow wydał wspomniany już rozkaz nr 00486 o represjonowaniu członków rodzin „zdrajców ojczyzny”. W efekcie wtrącono do łagrów bądź wywieziono w głąb ZSRR i poddano przymusowej sowietyzacji przytłaczającą większość tych, którzy mogliby po upadku komunizmu upominać się o sprawiedliwość i upamiętnienie osób zamordowanych podczas „Operacji polskiej”. W przypadku zbrodni katyńskiej i rzezi wołyńskiej, a także Hołodomoru sytuacja wyglądała inaczej. Prof. Nikołaj Iwanow, jeden z czołowych badaczy zajmujących się „Operacją polską”, zwrócił uwagę, że „o upamiętnienie ofiar Katynia lub rzezi wołyńskiej zatroszczyły się ich żyjące w Polsce rodziny, które (…) miały możliwość zabierać głos w ich imieniu, zwłaszcza po upadku komunizmu. Zamordowani podczas operacji polskiej takich opiekunów nie mają” (N. Iwanow, Państwo polskie a „operacja polska” NKWD 1937–1938).
Ocalić od zapomnienia
Diagnoza prof. Nikołaja Iwanowa jest trafna. Odpowiedzialność za kultywowanie pamięci o „Operacji polskiej” spoczywa wobec tego na instytucjach państwowych, historykach, popularyzatorach historii, a po części także na reszcie społeczeństwa. Ofiary zasługują na to, by uczcić je specjalnym dniem pamięci, by co najmniej raz w roku wspominać o nich w prasie, radiu i telewizji, by szeroko omawiać ich dzieje na lekcjach historii, by poświęcić im sztuki teatralne, filmy, utwory muzyczne czy wiersze. Nie ma powodu, dla którego pamięć o „Operacji polskiej” NKWD miałaby mieć wartość mniejszą od pamięci o zbrodni katyńskiej czy rzezi wołyńskiej.
„Operacja polska” NKWD jest zbrodnią nierozliczoną. Nad sprawcami nie odbył się pełnoprawny sąd, a rodzinom ofiar nie przyznano zadośćuczynienia. Podobnie jak Katyń, ludobójstwo to przypomina, jaką ofertę cywilizacyjną proponuje Europie Rosja, tak dumnie nawiązująca do tradycji Związku Sowieckiego. Ponieważ w przeszłości zbrodnie reżimu sowieckiego pozostały bezkarne, dziś kontynuacji ówczesnych „sprawdzonych” metod doświadczają obywatele Ukrainy. Niezbędnym środkiem do zatrzymania tego zaklętego kręgu nienawiści i przemocy, choć z pewnością nie jedynym, jest pamięć.