Obchodzona niedawno rocznica 100-lecia zwycięstwa nad bolszewicką Rosją w roku 1920-tym, stała się między innymi okazją do przypomnienia niezwykłej historii Eskadry Kościuszkowskiej, utworzonej w 1919 roku przez amerykańskich lotników walczących u boku Polaków w wojnie z bolszewikami.
Amerykanie tworzący Eskadrę Kościuszkowską nie posiadali żadnych polskich korzeni. Chcieli spłacić dług honorowy, jaki ich zdaniem Ameryka zaciągnęła względem Polski w związku z udziałem polskich ochotników, w tym Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Pułaskiego, w walce o niepodległość Stanów Zjednoczonych.
Ten sam pomysł, na utworzenie eskadry lotniczej powstał w głowach dwóch amerykańskich oficerów: kapitana Meriana C. Coopera oraz majora Cedrica Fauntleroya (Faunt Le Roy). Pomysł ten zmaterializował się w Paryżu, w amerykańskim kasynie wojskowym, w dniu Święta Narodowego Francji 14 lipca 1919 r.
Oczy ówczesnego świata były skierowane na Paryż. Odbywała się tam Konferencja Pokojowa w Wersalu (od 18 stycznia 1919 do 21 stycznia 1920 roku). Był to czas ratyfikacji podpisanego w dniu 28 czerwca 1919 r. Traktatu Pokojowego w Wersalu. W Paryżu znajdowała się wówczas kwatera główna Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych w Europie (AEF) pod dowództwem generała Johna Pershinga. Trwała demobilizacja wojsk USA w Europie i powrót amerykańskich chłopców z Wielkiej Wojny do kraju.
Dowódca Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu generał Tadeusz Rozwadowski, który znał kapitana Coopera ze Lwowa – o czym za chwilę – entuzjastycznie wsparł projekt utworzenia amerykańskiej ochotniczej jednostki lotniczej służącej w Polskiej Armii i na potrzeby organizacyjne udostępnił swoje biuro. Wsparcia udzielił także ówczesny Premier Ignacy Jan Paderewski, który przywitał amerykańskich ochotników w paryskim hotelu Ritz. Amerykanie wystąpili umundurowani w polskie błękitne mundury armii Hallera.
Pierwsi amerykańscy piloci ochotnicy dotarli do Lwowa 17 października 1919 roku, gdzie odbyła się uroczystość przekazania dowództwa przez porucznika Ludomiła Rayskiego nad przebazowaną z Krakowa do Lwowa 7 Eskadrą Lotniczą na rzecz majora Cedrica Fauntleroya. Eskadra uzyskała wówczas nazwę Eskadry Kościuszkowskiej.
Pierwszym dowódcą Eskadry Kościuszkowskiej został major Cedric Errol Fauntleroy, a kapitan Merian C. Cooper został jego zastępcą. Amerykańscy ochotnicy zachowali stopnie wojskowe z armii amerykańskiej, walczyli jednak w polskich mundurach i otrzymywali żołd polskich oficerów, a różnica była znaczna, ponieważ polski oficer w tamtym czasie otrzymywał żołd około 7$, a amerykański 35$.
Merian Cooper i Cedric Fauntleroy
Merian Cooper znał Lwów ze swojego wcześniejszego pobytu. Pod koniec Wielkiej Wojny został zestrzelony w czasie akcji bojowej za linią frontu i z poparzonymi rękoma trafił do niemieckiej niewoli. Po powrocie z niewoli zgłosił się do pracy w Amerykańskiej Administracji Pomocy (American Relief Administration), kierowanej przez późniejszego Prezydenta Stanów Zjednoczonych Herberta Hoovera. Z ramienia tej organizacji został skierowany z transportem pomocy humanitarnej żywności i leków do Lwowa. W takich okolicznościach poznał generała Rozwadowskiego.
We Lwowie trwały wówczas walki i Merian Copper na własne oczy widział bohaterstwo kobiet i dzieci walczących o swoje miasto. Zrobiło to na nim kolosalne wrażenie. Pra-pra-dziad Meriana, pułkownik John Cooper wywiózł z pola walki pod Savannach śmiertelnie rannego Kazimierza Pułaskiego, którego przed śmiercią pielęgnowały córki pułkownika. Merian Cooper od dzieciństwa znał przekaz rodzinny, że Polacy są dzielni, waleczni, nie odpuszczają, a teraz na własne oczy zobaczył potwierdzenie tego przekazu. Dlatego też postanowił spłacić dług honorowy.
Amerykańscy lotnicy latający w Eskadrze Kościuszkowskiej bili się brawurowo. W czasie wyprawy kijowskiej podnosili morale żołnierza polskiego, lecąc nisko nad kolumnami wojska polskiego zmierzającymi na wschód. Atakowali dworce, pociągi, zatopili wojskowy transportowiec na Dnieprze. To oni ostrzegli Polski Sztab Generalny przed konnicą Budionnego, zbliżającą się z kierunku, z którego nikt się nie spodziewał, a potem osłaniali odwrót wojsk polskich. Niczym anioły śmierci krążyli nad Armią Konną Budionnego, zadając jej ciężkie straty. Kiedy zabrakło amunicji, kołami samolotów strącali z siodeł mołojców.
Trzeba przy tym pamiętać, że tamte samoloty miały otwarte kabiny, nie miały radiostacji i żeby przekazać meldunek, trzeba było wylądować w pobliżu sztabu i dopiero wtedy przekazać informacje. Bomby wyrzucało się z kabiny „na oko” po wcześniejszym uzbrojeniu ładunku na własnych kolanach, a kiedy uszkodzeniu uległ mechanizm synchronizacji, karabin maszynowy potrafił odstrzelić końcówki własnego śmigła.
13 lipca 1920 roku Merian Cooper został zestrzelony za linią frontu i trafił do sowieckiej niewoli. Przed rozstrzelaniem na miejscu uratowało go to, że był ubrany w mundur z amerykańskiego demobilu podpisany obcym nazwiskiem, a jego poparzone ręce wyglądały jak ręce robotnika, a nie oficera. Po kilku miesiącach niewoli Merian Cooper uciekł z obozu pod Moskwą w towarzystwie dwóch polskich oficerów i po 900 kilometrach marszu, przez Łotwę wrócił do Warszawy.
Godło i tradycje 7 Eskadry Kościuszkowskiej (kontynuowanej jako 111 eskadra myśliwska) po wybuchu II wojny światowej, przejął najsłynniejszy polski 303 Warszawski Dywizjon Myśliwski im. Tadeusza Kościuszki. Merian Cooper odwiedził Dywizjon 303 w dniu 14 marca 1941 roku.
W okresie międzywojennym, Merian Cooper był reżyserem i producentem filmowym, a jego największym i najsłynniejszym obrazem był nakręcony w 1933 roku film King Kong w którym osobiście wystąpił zabijając seriami karabinowymi z samolotu wielką małpę na szczycie Empire State Building. Był producentem 62 filmów, między innymi takich jak Rio Grande, Spokojny Człowiek, Nosiła Żółtą Wstążkę, Poszukiwacze. W roku 1953, podczas 25 uroczystości wręczania nagród Akademii, Merian Cooper odebrał honorowego Oskara.
Nienapisany Ostatni Rozdział
Merian C. Cooper zmarł w roku 1973 mając 79 lat. Jego prochy zostały rozsypane nad oceanem. Do końca długiego i barwnego życia pozostał przyjacielem Polski i Polaków.
Po powrocie do USA Cedric E. Fauntleroy współpracował na rzecz Polski z Ignacym Paderewskim i środowiskami polonijnymi. Należał między innymi do założycieli Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku. Zmarł w roku 1963 i spoczywa na cmentarzu Kościoła Prezbiterialnego w Pine Ridge, Mississippi, USA.
Poniżej przedstawiam zdjęcie grobu dowódcy Eskadry Kościuszkowskiej z wojny 1920 roku z bolszewikami. Zdjęcie wykonano we wrześniu 2020 r. To grób najmniejszy, pierwszy od prawej strony. Na dużym zbliżeniu widać biało-czerwoną wstążkę z kwiatów.
Patrząc na nędzę i zaniedbanie grobu Cedrica Fauntleroya uważam, że pierwszy dowódca Eskadry Kościuszkowskiej z roku 1920 zasługuje na wiele więcej. Moim zdaniem teraz My Polacy mamy dług honorowy wobec tego bohatera wojennego.
Próbowałem samodzielnie przeprowadzić zbiórkę na pomnik na grób pułkownika Wojska Polskiego Cedrica E. Fauntleroya na portalu zrzutka.pl, ale to chyba tak nie działa, bo efekt jest mizerny. Bez medialnego wsparcia słabe szanse na sukces.
A teraz popuśćmy wodze fantazji i zadajmy sobie kilka pytań:
- Czy to jest problem zebrać pieniądze na ufundowanie pomnika Cedrica Fauntleroya – albo na grobie albo na cmentarzu w Pine Ridge ? Wydaje się, że żaden.
- Czy to jest problem, żeby jakaś organizacja polonijna wystąpiła do Prezydenta RP o nadanie Cedricowi E. Fauntleroyowi pośmiertnie stopnia generalskiego ? Również nie widzę powodów, dla których mogłoby się to nie udać.
- Czy jest możliwe, żeby ufundować pomnik dla dwóch dowódców Eskadry Kościuszkowskiej z roku 1920 (Coopera i Fauntleroya) albo w West Point albo w Akademii Lotnictwa Stanów Zjednoczonych? Wymagałoby to współdziałania organizacji polonijnych, Rządu RP i Ambasady RP w USA – ale nie jest to rzecz nierealna.
A czy możliwe jest, by Rzeczpospolita Polska ufundowała poważny pomnik dla wszystkich amerykańskich lotników Eskadry Kościuszkowskiej z roku 1920 na Cmentarzu Arlington? Nie będzie to takie proste, ale Amerykanie – o ile mi wiadomo – bardzo cenią sobie, gdy inne nacje okazują szacunek i wdzięczność dla amerykańskich chłopców. Jest szansa, że taka akcja może zakończyć się sukcesem.
A kiedy taki pomnik już stanie, to sami Amerykanie nie będą mieli wątpliwości, że istnieje wielowiekowy sojusz Polsko-Amerykański. Ponieważ idą czasy trudne wolałbym, żeby mocarstwo w taki sojusz głęboko i szczerze wierzyło.