Niniejszy artykuł został opublikowane w celu upamiętnienia 80-tej rocznicy bitwy o Anglię - powietrznego konfliktu, który odwrócił bieg II Wojny Światowej.
Na niebie nad Wielką Brytanią 15 września 1940 roku, dokładnie 80 lat temu, stoczyła się jedna z największych bitew powietrznych w historii. Ten dzień, obecnie znany jako Dzień Bitwy o Anglię (Battle of Britain Day), to dzień, w którym niemieckie siły powietrzne, potężne i dotychczas niezwyciężone Luftwaffe, przeprowadziły swoje największe i najbardziej skoncentrowane ataki na Londyn w ramach ofensywy, która już wtedy nosiła nazwę Bitwa o Anglię (ang. Battle of Britain).
Prawdziwa armada złożona z około 1500 niemieckich samolotów, startujących z baz w okupowanej Francji, Belgii, Holandii i Norwegii, przekroczyła brytyjskie wybrzeże w dwóch dużych falach, jedna późnym rankiem, a druga po południu, próbując wciągnąć całe Brytyjskiego Dowództwo Myśliwskie, część Królewskich Sił Powietrznych (Royal AIr Force - RAF) odpowiedzialnych za obronę powietrzną Wielkiej Brytanii pod dowództwem marszałka lotnictwa Sir Hugh Dowdinga.
Wśród eskadr, które tego dnia walczyły w obronie brytyjskiego nieba, były dwa dywizjony myśliwskie Polskich Sił Powietrznych walczące u boku RAF: nr 303 ("Warszawski, im. Tadeusza Kościuszki", 11-tej Grupy, operujący z Northolt, na północny zachód od Londynu) i 302 ("Miasto Poznań ”, 12-tej Grupy, operujący z lotniska Leconfield w East Riding, hrabstwo Yorkshire), a także znaczna liczba polskich pilotów myśliwskich rozproszonych po różnych brytyjskich dywizjonach.
Oba polskie dywizjony latały na samolotach Hawker Hurricane Mk. 1, stosunkowo nowoczesnych myśliwcach brytyjskiej konstrukcji, o których polscy lotnicy mogli tylko marzyć podczas katastrofalnej kampanii wrześniowej w Polsce rok wcześniej. W przeciwieństwie do poprzednich polskich samolotów, brytyjskie maszyny niemal dorównywały niemieckim Messerschmittom, Heinkel'om, Dornierom i Junkersom, a doświadczeni polscy lotnicy doskonale je wykorzystali do niszczenia samolotów wroga.
Dwa polskie dywizjony, które zniszczyły co najmniej 28 samolotów wroga, 7 samolotów prawdopodobnie zniszczyły, i 3 uszkodziły, zajęły tego dnia odpowiednio pierwsze i trzecie miejsce na tablicy wyników Dowództwa Myśliwskiego (Fighter Command), przy stratach zaledwie dwóch własnych pilotów zabitych i jeszcze dwóch zestrzelonych.
Dywizjon 303 był już znany w opinii publicznej Brytyjczyków ze swoich wyczynów przeciwko Niemcom. Brytyjska propaganda rutynowo wykorzystywała zwycięstwa dywizjonu do podnoszenia morale swoich obywateli. Pozycja eskadry na szczycie dziennej tabeli wyników całego Fighter Command była to już wtedy coś normalnego. Było to częściowo spowodowane tym, że ich baza w Northolt znajdowała się blisko centrum akcji nad Londynem, co dało im szansę na częstsze angażowanie się w walce, a w dużej mierze z powodu ich doświadczenia bojowego, lepszej taktyki, umiejętności i determinacji, by zabić tylu Szkopów, ilu tylko mogli.
Piloci polskiego dywizjonu 302 również brali udział w tym sukcesie, pomimo stacjonowania z dala od centrum akcji i dodatkowych utrudnień operacyjnych narzuconych im przez sztywną i nieelastyczną taktykę brytyjską. W szczególności tą, którą promował wicemarszałek lotnictwa Trafford Leigh Mallory, który - jako dowódca Grupy Nr 12 - siłą dosłownie zmuszał Polaków do koncepcji „Wielkiego Skrzydła”, którą to doświadczeni polscy piloci otwarcie krytykowali jako katastrofalną. Latanie w takiej formacji ograniczało ich indywidualne możliwości i sprawiało, że cała grupa była mniej zwrotna, powolna i nieefektywna. [1] Pomimo tego utrudnienia pokazali, do czego są zdolni, gdy da im się szansę.
Data 15 września 1940 r. stała się punktem zwrotnym w historii II Wojny Światowej. Jakby wyczuwając znaczenie tamtej niedzieli, Winston Churchill udał się niespodziewanie do siedziby 11 Grupy (Figher Group) w Uxbridge i spędził tam cały dzień obserwując przebieg bitwy z sali operacyjnej, opuszczając to miejsce pod pełnym wrażeniem chwili.
Polski wkład w sukces RAF stał się legendarny, choć później w dużej mierze zapomniany. Nie chodziło tylko o samą liczbę zniszczonych samolotów wroga, która była imponująca, ale - jak zauważył jeden z brytyjskich pilotów - Polacy byli szczególnie skuteczni w rozbijaniu i odpędzaniu wrogich formacji, uniemożliwiając im realizację ich celów bombardowania obiektów naziemnych, co było najważniejsze. Ponadto, lecąc razem w szyku, bombowce wroga mogły bronić się wzajemnie połączoną siłą ognia, podczas gdy rozproszone były już znacznie bardziej narażone na ataki z bliskiej odległości preferowane przez Polaków.
Wielka Brytania i Brytyjska Wspólnota Narodów były wówczas jedyną potęgą stojącą na drodze Niemiec do dominacji w Europie. Ciężkie straty Luftwaffe tego dnia przekonały Hitlera do odroczenia operacji „Lew Morski” (Sea Lion) inwazji na Wielką Brytanię, a ostatecznie do całkowitego jej anulowania. Klęska Luftwaffe miała daleko idące konsekwencje dla całej wojny.
Niemieckie siły powietrzne miały zdobyć, a następnie utrzymać przewagę powietrzną nad obszarem inwazji oraz zneutralizować potężną brytyjską flotę Royal Navy, co bardzo utrudniłoby przepowadzenie inwazji na Wyspy Brytyjskie. Szef Luftwaffe, marszałek Rzeszy Herman Göring, w swej zadufanej pewności siebie wierzył, że jego siły powietrzne mogą same zniszczyć Brytyjczyków i zmusić ich do poddania się. Obiecał Hitlerowi zniszczyć RAF w ciągu kilku tygodni, jeśli nawet nie dni.
Przyczyn niepowodzenia Luftwaffe jest wiele. Niekompetencja wojskowa Hitlera, brak strategicznej wizji i jego niecierpliwość, wraz z nadmierną pewnością siebie Göringa, odegrały główną rolę. Pewną rolę odegrała również niedoskonałość niemieckiego wywiadu, który uważał, że RAF jest na skraju upadku, a także niedocenianie determinacji i woli walki aliantów. Odwaga polskich pilotów, poświęcenie polskiego personelu naziemnego i ich zbiorowa determinacja w pokonaniu nazistów, najeźdźców ich ojczyzny, były kluczowe. Wraz ze swoimi kolegami z RAF, walczyli dzielnie, niezachwianie, licznie, i zabójczo skutecznie.
Ponieważ Niemcy przeprowadzali naloty tylko gdy pogoda była dobra, a prognoza na 15 września była słoneczna i bezchmurna, RAF mogło przewidzieć ten atak. Możliwość przechwytywania i rozszyfrowywania tajnych niemieckich komunikatów - w dużej mierze dzięki pracy polskich kryptologów przed wojną - też bardzo pomogła przygotować się.
Dodajmy do tego jeszcze czysto historyczne przypadki, takie jak samotny lot nieszczęsnego bombowca typu Heinkel, który zgubił drogę nad terytorium wroga i zrzucił pełny ładunek bomb na Londyn - do tej pory cel zabroniony dla bombowców Luftwaffe - co rozwścieczyło brytyjskiego premiera Winstona Churchilla, który zarządził nalot bombowy na Berlin, co z kolei doprowadziło Hitlera do wściekłości i skłoniło go do podjęcia fatalnej decyzji ... Krytycznym błędem okazało się (i potencjalnie kosztowało Niemców całą wojnę), kiedy właśnie Niemcy przenieśli ciężar swoich ataków na Londyn, zamiast dalej niszczyć brytyjskie lotniska i infrastrukturę wojskową. Chociaż ataki te miały tragiczne skutki dla miasta i jego mieszkańców, w krytycznym momencie dały RAF czas na odpoczynek i wzmocnienie sił.
Potyczki powietrzne 15 września były jak dotąd najbardziej intensywnymi starciami obu stron i pomimo, że Bitwa o Anglię była daleka od zakończenia, uwidoczniły pewne rysy w niepokonanej reputacji Luftwaffe. Chociaż dziś uważany za główny punkt zwrotny w bitwie, znaczenie tego dnia nie było w tym czasie oczywiste dla uczestników. Wojna trwała, a ogromne formacje niemieckich samolotów przez kilka tygodni jeszce napadały na Londyn - aż do załamania się pogody. [2] Wydawało się, że inwazja niemiecka jest kwiestią dni. Dziś wiemy, że Niemcy odstąpili od tego zamiaru właśnie gdzieś w połowie września.
Chociaż dywizjon 303 był w centrum uwagi, nie był bynajmniej jedynym polskim wkładem w wysiłek obronny. W połowie września Polacy stanowili ogółem ponad 10 procent wszystkich pilotów myśliwców broniących Wielkiej Brytanii. Podczas gdy straty brytyjskie rosły, RAF nadal czerpał z puli oczekujących polskich lotników, a na początku października 1940 r., jeden na pięciu myśliwców broniących Londynu był Polakiem.
Andrzej, jako wieloletni entuzjasta lotnictwa, licencjonowany prywatny pilot z uprawnieniami do wykonywania lotów według wskazań przyrządów i właściciel samolotu, żywo interesuje się historią lotnictwa, ze szczególnym uwzględnieniem historii polskich skrzydeł.