Przez ostatnie kilka dni aż huczy w mediach na temat potencjalnego, czy też raczej już niedoszłego, przekazania polskich myśliwskich samolotów bojowych typu MiG-29, oryginalnie produkcji radzieckiej, do Ukrainy. Przyjrzyjmy się bliżej temu zamieszaniu.
Gorący kartofel
Zacznijmy od poziomu przedszkola: „Gorący kartofel” (Hot Potato) to gra dla dzieci, popularna w amerykańskich przedszkolach. Jest to prosta zabawa z piłką. Dzieci siadają w kole i podają sobie „gorący kartofel” (piłkę). Trzeba uważać by go nie upuścić, ale — i to jest istota tej zabawy — też należy się go jak najszybciej pozbyć. Przegrywa ten, kto na niespodziewany sygnał, zostanie z ziemniakiem w ręku.
Dość zabawną byłaby obserwacja jak, zamiast małych dzieci, grą tą zajmują się nie tylko dorośli, ale... poważne państwa, członkowie NATO, gdyby nie to, że sprawa dotyczy bardzo istotnej, a jednocześnie delikatnej sytuacji. W tym wypadku, gorącym kartoflem okazały się polskie bojowe samoloty myśliwskie MiG-29 (NATO: Fulcrum).
Panowanie w powietrzu
Panowanie w powietrzu to bardzo ważny element współczesnej wojny. Od czasów II wojny światowej wiadomo, że ta strona konfliktu zbrojnego, która potrafi zapewnić sobie całkowitą i niepodzielną kontrolę przestrzeni powietrznej, uzyskuje dużą przewagę strategiczną. Może bezkarnie latać i atakować cele naziemne z powietrza. Może przerzucać swoje wojska i zapasy drogą lotniczą. Może w sposób niezakłócony obserwować ruchy wojsk przeciwnika.
Trwa w tej chwili inwazja Rosji na Ukrainę, w której czynny udział bierze także rosyjskie lotnictwo wojskowe. Eksperci różnią się w ocenach, co do tego, czy Rosja już wprowadziła do działań wojennych swoje najlepsze lotnicze siły i środki, ale wszyscy są raczej zgodni, że skuteczność i celność ich działań nie wydaje się być nadzwyczajna. Co więcej, ponieważ okazują się nie mieć wystarczających ilości zbyt zaawansowanych systemów rażenia, jak na przykład pociski sterowane lub samonaprowadzające, nie mają zdolności do wykonywania „chirurgicznych” uderzeń na obiekty wojskowe z dużego pułapu lotu. Aby w ogóle móc atakować cele naziemne z nadzieją na jakieś trafienie, muszą latać „nisko i powoli”, wystawiając się tym samym na ostrzał obrony przeciwlotniczej Ukrainy. Nie można więc powiedzieć o ich całkowitym panowaniu w powietrzu.
„Na dzień dzisiejszy, przestrzeń powietrzna nad Ukrainą nadal nie jest opanowana ani przez jedną, ani przez drugą stronę” — powiedział we wtorek wysoki urzędnik Departamentu Obrony dziennikarzom w Pentagonie. [6]
Bardzo szybko przeszli więc w swych działaniach, od w miarę wybiórczych ataków na instalacje wojenne w pierwszych dniach inwazji, do wojny totalnej, w której bombardują miasta i terroryzują cywilną ludność, próbując wzniecać panikę i złamać jej ducha walki.
Przychodzą na myśl obrazki, które Polacy nazbyt dobrze znają z września 1939 r. Tak jak wtedy, tak i dziś, bomby — jak widać z wielu nagrań z różnych miast Ukrainy — padają na ulice, dzielnice mieszkaniowe, szpitale i szkoły. Sprzęt jest dziś nowocześniejszy, napędzany silnikami odrzutowymi lub rakietowymi zamiast śmigieł, ale bestialstwo i odczłowieczenie napastników takie samo.
Federacja Rosyjska oczywiście wszystkiemu zaprzecza w swoich komunikatach. Czy ktoś jeszcze nie widzi tego, że faszyzm i komunizm/rosyjski imperializm to dwie strony tego samego medalu?
Strefa bezprzelotowa
Wołodymyr Zełenski od wielu już dni ponawia apel do Zachodu o całkowite zamknięcie strefy powietrznej nad Ukrainą lub dostarczenie myśliwców do jej obrony. Zamknięcie obszaru powietrznego nad Ukrainą wymagałoby utworzenia tzw. strefy bezprzelotowej. NATO wprowadzało już strefy bezprzelotowe w przeszłości, m.in. nad Jugosławią i nad Irakiem.
Samo ogłoszenie strefy bezprzelotowej (ang. no-fly zone) jednak nic nie daje. Aby miało jakikolwiek sens, wymaga ono aktywnego patrolowania przestrzeni powietrznej objętej zakazem lotów przez samoloty NATO w celu egzekwowania tego zakazu. Wtedy bardzo prawdobodobnym stałoby się bezpośrednie starcie z samolotami, które naruszają dany zakaz lotów. Nietrudno wywnioskować, iż mogłoby to szybko doprowadzić do starcia między samolotami NATO a rosyjskimi i w resultacie wciągnąć cały Sojusz Północnoatlantycki do wojny z Rosją, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Scenariusz taki na pewno byłby bardzo na rękę Ukrainie, ale niestety nie możnaby wtedy wykluczyć groźby kataklizmu jądrowego na skalę całej planety. A jeśli nie na skalę planety, to przynajmniej taktycznego uderzenia jądrowego, ot na przykład, na Warszawę (albo Berlin!), tak z zemsty. Dlatego szef NATO, Jens Stoltenberg, pytany w zeszły piątek, czy możliwe jest choćby częściowe zamknięcie przestrzeni powietrznej nad Ukrainą, aby utworzyć korytarze humanitarne, podkreślił, że NATO już jasno powiedziało, że na pewno nie wejdzie na Ukrainę — ani na jej ziemię, ani w jej przestrzeń powietrzną.
Samoloty bojowe
NATO było więc o wiele bliżej do tej drugiej opcji, o którą prosił prezydent Ukrainy. W grę wchodzi jedynie przekazanie samolotów, które siły Ukrainy mogłyby użyć prawie natychmiast, bez konieczności wielomiesięcznego szkolenia i to takie, które nie wymagają wsparcia naziemnego na poziomie niemożliwym do uzyskania obecnie w Ukrainie. A więc przekazanie, na przykład, myśliwców F-16 w ogóle nie wchodzi w rachubę.
Dostawa samolotów zachodniej produkcji nie rozwiązałaby problemu. Ukraińscy piloci nie znają takich maszyn i nie potrafią nimi latać. Krąg państw, które mogłyby wspomóc Ukrainę samolotami bojowymi, jest z tego powodu ograniczony.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski poprosił więc Zachód o myśliwce MiG-29, które były używane w Ukrainie i na których piloci ukraińskich sił powietrznych zostali przeszkoleni. Ukraińskie siły powietrzne nadal ich używają, choć bardzo trudno obiektywnie ocenić ile ich Ukraina nadal posiada w stanie gotowości bojowej. Są to, w każdym razie, samoloty, które znają ukraińscy piloci. Takie na wyposażeniu ma też m.in. nasze wojsko.
Z tych względów, w grę whodziły właściwie tylko samoloty MiG-29, które eksploatowane są w NATO poza Polską (29 szt.[8]), tylko w Bułgarii (16 szt.) i Słowacji (12 szt.). Pomysł ten zarówno Słowacja — głosem szefa MON Jaroslava Nada — jak i Bułgaria — głosem premiera Kiriła Petkowa — natychmiast odrzuciły. W przypadku Słowacji, podyktowane to było zapewne faktem, że przekazując te samoloty zostałaby w ten sposób całkowicie pozbawiona lotnictwa myśliwskiego. Słowacki rząd był — zrozumiale — zaniepokojony utratą swych sił lotniczych dopóki nie podpisze spodziewanej umowy z Polską o ochronie słowackiej przestrzeni powietrznej.
Prezydent Polski Andrzej Duda też publicznie odrzucił ten pomysł już 2 marca, kiedy to oświadczył stanowczo, że polskie odrzutowce nie polecą w ukraińską przestrzeń powietrzną.
Europejska niedyskrecja, czy celowa dywersja?
Cała saga o samolotach rozpoczęła się zaledwie kilka dni po inwazji Rosji na Ukrainę. W niedzielę 27 lutego, Unia Europejska zapowiedziała przekazanie Ukrainie samolotów bojowych, co natychmiast zostało podchwycone przez media i ukraiński rząd.
To właśnie szef bezpieczeństwa Unii Europejskiej Josep Borrell Fontelles (hiszpański socjalista, który — pomimo sprzeciwów wielu polityków UE — wykonał kontrowersyjną pielgrzymkę do Moskwy na początku lutego) zapowiedział, że Polska wraz z innymi krajami Europy Wschodniej, które wciąż latają rosyjskimi myśliwcami, zgodziły się na szybkie przekazanie odrzutowców ukraińskim pilotom. Oświadczenie to było szokiem dla wielu osób, w tym w stolicach wschodnioeuropejskich, którzy mieli nadzieję, że uda im się utrzymać transfer w tajemnicy.
Rząd ukraiński, usłyszawszy propozycję, pośpiesznie wykorzystał ją, tworząc infografikę, z której wynikało, że wkrótce otrzyma 70 używanych rosyjskich myśliwców z Polski, Słowacji i Bułgarii.
Wyposażenie Ukrainy w dodatkowe samoloty było jednym z tematów wystąpienia prezydenta Wołodymyra Zełenskiego przed Kongresem amerykańskim w sobotę, 5 marca. Prezydent Ukrainy miał powiedzieć senatorom, że Polska jest gotowa wysłać swoje maszyny na pomoc ukraińskiej armii. Miało chodzić o te właśni MiGi, z których obsługą zaznajomieni są ukraińscy piloci. Prezydent Ukrainy twierdził, że władze Polski czekają jednak na zielone światło od USA.
W sumie, okazało się, że pan Borrell — delikatnie mówiąc — przesadził. Po pierwsze — niepotrzebnie o tym w ogóle publicznie powiedzał. Koncepcja tajemnicy wojskowej wydaje się być obca zachodnim politykom. Transfer ten byłby pewnie możliwy, gdyby utrzymano umowę w tajemnicy. Borrell później odwołał te komentarze precyzując, że decyzja należy do poszczególnych narodów, ale to już nie miało znaczenia. A może było to celowe ujawnienie tajemnicy, aby storpedować cały projekt?
Ponieważ sprawa w mediach została już niepotrzebnie rozdmuchana do nieprawdopodobnych rozmiarów — głośno mówiono nawet o tym, że dane samoloty miałyby operować z lotnisk w Polsce — zarówno polski prezydent, jak i premier, stwierdzili, że żadne samoloty z Polski nigdzie nie wyleciały, a polskie lotniska służą samolotom operującym w Polsce. [13]
I na tym powinno się to było zakończyć.
Amerykanie dają „zielone światło”
Rozdmuchiwana przez media propozycja europejska zaczęła szybko zataczać coraz szersze kręgi i wreszcie dotarła do Waszyngtonu. Do akcji wszedł Sekretarz Stanu USA Antony Blinken, który w niedzielę, 6 marca 2022 r., w programie sieci CBS „Face the Nation”, przemawiając z mołdawskiego Kiszyniowa powiedział, że USA rozważają wymianę polskich myśliwców na inne, zastępcze, jeśli polski rząd zdecyduje się wysłać samoloty na Ukrainę:
Na to jest zielone światło. W rzeczywistości, rozmawiamy teraz z naszymi polskimi przyjaciółmi o tym, co moglibyśmy zrobić, aby zaspokoić ich potrzeby, jeśli rzeczywiście zdecydują się dostarczyć te myśliwce Ukraińcom; [o tym] co możemy zrobić, jak możemy pomóc aby upewnić się, że mają czym zastąpić te samoloty, które przekazują Ukraińcom. Prowadzimy z nimi bardzo aktywne dyskusje na ten temat. [7]
Brytyjskie MSZ od siebie dodało, że poprze każdą decyzję polskich władz w tej sprawie ale, jak zaznacza, taki ruch wiąże się z ryzykiem odwetu ze strony Rosji.
Oczywiście, wiadomo, że nawet jeśli za samoloty zapłaci Unia Europejska, ewentualne bomby nie spadną na Londyn, czy Brukselę, tylko na Sofię, Bratysławę, lub Warszawę.
A więc, teraz z kolei administracje amerykańska i brytyjska nadają dodatkowego rozgłosu całej sprawie, a Polska ma „zielone światło” od Anglosasów aby samodzielnie podjąć decyzję obarczoną ryzykiem odwetu, już dawno po tym, kiedy publicznie odrzuciła cały pomysł jako nierealny...
Genialny pomysł?
Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, dlaczego propozycja przekazania MiGów nie spotkała się z entuzjazmem krajów, które miałyby to samodzielnie zrobić i w ten sposób znaleźć się prosto na celowniku mściwego Putina.
Przypomnijmy, że są to kraje małe (Bułgaria, Słowacja), lub najwyżej średnie (Polska), bez zdolności atomowych ani porządnej obrony przeciwlotniczej lub przeciwrakietowej. Systemu obrony Patriot w Polsce nadal jeszcze nie ma, a nawet, gdyby był, to żaden system obrony nie jest 100% szczelny.
Stany Zjednoczone i ich sojusznicy już dostarczają Ukrainie szereg rodzajów broni. Wszyscy obawiają się jednak, że Putin odebrałby dostarczenie samolotów bojowych, a więc broni zaawansowanej, jako eskalację, którą może zinterpretować jako włączenie się NATO w konflikt przeciwko Rosji.
Wobec tych wszystkich dylematów, Stanisław Janecki, na łamach wPolityce.pl, w poniedziałek, 7 marca br. w artykule „Jest prosty sposób, by przekazać Ukrainie MiG-i i nie narażać Polski, Bułgarii czy Słowacji”, zaproponował zdawałoby się, genialne rozwiązanie: [13]
Te MiG-i ... mogłyby zostać kupione przez USA od Polski, Bułgarii i Słowacji (albo zamienione na F-16). Mogłyby też być kupione w części przez Kanadę, silnego członka NATO i państwo mające specjalne relacje z Ukrainą ze względu na wielkie znaczenie w tym państwie ukraińskiej mniejszości.
Chodziło o „ograniczenie Putinowi pola manewru” — oraz możliwych interpretacji — i odsunięcie widma zemsty. „Zamiast namawiać Polskę, Bułgarię i Słowację na przekazanie Ukrainie samolotów, wystarczy je kupić (albo wymienić) i oddać do dyspozycji sił powietrznych Ukrainy.” — pisze redaktor Janecki.
Polska propozycja
Polska, to kraj o wielkim sercu, który jakoś Ukranie chce pomóc — i już od samego początku pomaga pod wieloma względami. Aby przełamać impas w stosunku do odrzutowców, Polska zdecydowała się na neuzgodniony najwyraźniej z Amerykanami, nieoczekiwany ruch.
We wtorek, 8 marca, wieczorem, mając to „zielone światło” od swego najważniejszego sojusznika w NATO, Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało, jakby zainspirowane przez artykuł pana Janeckiego, że Polska jest gotowa odstąpić swoje samoloty, ale pod pewnymi warunkami.
Oto pełen tekst oświadczenia polskiego Ministra Spraw Zagranicznych Zbigniewa Rau z 8 marca 2022 r.: [9]
Władze Rzeczypospolitej Polskiej, po konsultacjach Prezydenta i Rządu RP, gotowe są niezwłocznie i nieodpłatnie przemieścić wszystkie swoje samoloty MIG-29 do bazy w Ramstein i przekazać je do dyspozycji Rządu Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Jednocześnie Polska zwraca się do Stanów Zjednoczonych Ameryki o dostarczenie jej używanych samolotów o analogicznych zdolnościach operacyjnych. Polska jest gotowa do natychmiastowego ustalenia warunków zakupu tych maszyn.
Rząd Polski zwraca się też do innych państw NATO – posiadaczy samolotów MIG-29 – o podobne działanie.
Choć do tej pory Polska stała na stanowisku, że z myśliwcami nie zamierza się rozstać, to była skłonna do działania, ale pod warunkiem, że to by była wspólna decyzja NATO. Rząd zaznaczył przy tym, że przekazać myśliwce może, ale tylko jeśli USA uzupełni powstałe braki poprzez dostawę swoich samolotów.
Nastroje w Waszyngtonie jednak zmieniły się już w środę, to jest tego samego dnia, kiedy kanclerz Niemiec Olaf Scholz oświadczył, że polskie samoloty bojowe "z pewnością" nie będą lądować w Ramstein.
Prezydent Zełenski, jeszcze z pełną nadzieją, powiedział 9 marca:
Jesteśmy wdzięczni Polsce za gotowość do przekazania Ukrainie samolotów bojowych. Słyszeliśmy, że oficjalna decyzja już jest, ale teraz chcemy zobaczyć co dalej. Słyszymy, że mają trafić do bazy w Niemczech. A teraz mówią, że decyzja Polski jest nieuzasadniona. Słyszymy to w Waszyngtonie. Zdecydujcie jak najszybciej, nie przerzucajcie piłeczki. Wyślijcie nam samoloty. [19]
Rząd amerykański, nie przebierając w słowach, natychmiast jednak wytknął Polakom, że nie konsultowali się ze swoimi amerykańskimi odpowiednikami przed ogłoszeniem komunikatu. „O ile mi wiadomo, nie skonsultowano się z nami, że planują przekazać nam te samoloty” – powiedziała podsekretarz stanu ds. politycznych w Departamencie Stanu Victoria Nuland podczas przesłuchania w Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych. Wygląda na to, że zachowanie tajemnicy w negocjacjach jest również obce polskiej dyplomacji.
Burza medialna
Od tego momentu, środki przekazu na świecie powtarzają tezę, iż jakoby polski rząd miał kompletnie zaskoczyć we wtorek Waszyngton, ogłaszając, że jest gotowy do natychmiastowego oddania swoich 29 myśliwców MiG-29 do dyspozycji USA, z założeniem, że zostaną one przekazane ukraińskim pilotom walczącym z rosyjską inwazją.
USA szybko odpowiedziało, że przekazanie myśliwców Ukrainie to wyłącznie „suwerenna” decyzja naszego kraju. A w kontekście dostarczenia Polsce amerykańskich samolotów rzeczniczka Białego Domu Jen Psaki stwierdziła, że taki transfer zwykle zajmuje nawet lata, a proponowana umowa jest „nie do przyjęcia”.
Amerykańskie sieci telewizyjne zaczęły prześcigać się w analizach na temat polskiej propozycji.
Sieć ABC, na przykład, w środę 9 marca, nazwała ją „niewytłumaczalną”. Rzekomi „eksperci”, i to z doświadczeniem w Pentagonie, nie mogą się wręcz nadziwić dlaczego polskie myśliwce miałyby być przeniesione z odległości ok. 640 km (400 mil) od teatru wojny na Ukrainie do bazy znajdującej się w odległości ponad 2.700 km (1.700 mil). Amerykański generał (piechoty, w stanie spoczynku) Robert Abrams powiedział na to na antenie ABC: „prawie szaleństwo”.
Dlaczego jest to tak trudno zrozumieć generałowi amerykańskiemu, i to z rzekomym doświadczeniem? To, że Polska nie chce znaleźć się samotnie w konflikcie z wojowniczą Rosją jest — według niego — „niewytłumaczalne”?
Stany Zjednoczone trzymają się teraz narracji, że byli „kompletnie zaskoczeni” ofertą z Polski. Przypomnijmy, wystąpienie Blinkena miało miejsce w niedzielę, 6 marca.
Podsumujmy zatem: prośba, aby Stany Zjednoczone dostarczyły Polsce używane odrzutowce o „odpowiednich zdolnościach”, nastąpiło po tygodniowych negocjacjach między Waszyngtonem a Warszawą w sprawie przeniesienia samolotów na Ukrainę do walki przeciw Rosjanom. Raczej o pełnym zaskoczeniu trudno tu jest mówić.
Jeśli popatrzymy jak absolutnie kluczowa jest granica Polski dla tej wojny — zarówno ze względów humanitarnych, jak i militarnych — wysłanie MiGów do Niemiec lub innego bliższego kraju, jak np. Mołdawia, aby stamtąd mogły wjechać na Ukrainę, byłoby jak najbardziej sensowne.
Polska już jest źródłem i głównym przekaźnikiem większości całej pomocy wojskowej kierowanej na Ukrainę, więc już teraz jest głównym krajem NATO nadstawiającym karku. Nadszedł czas, by inny kraj stanął na wysokości zadania.
Przedszkolne igraszki
I tu właśnie mamy powrót do przedszkola i do — na początku opisanej — gry „gorący kartofel”. Po konkretnej polskiej propozycji, wszyscy nagle przerzucają odpowiedzialność za decyzję na inne „suwerenne” kraje. Nikt nie chce ostatni trzymać ziemniaka w ręku i pozostać na celowniku Putina.
Chociaż nikt tak naprawdę tego nie mówi, ani NATO (czytaj: Amerykanie), ani Niemcy nie chcą, aby rosyjskie pociski były wymierzone właśnie w Niemcy lub Stany Zjednoczone, w odwet za dostarczenie odrzutowców na Ukrainę bezpośrednio z amerykańskiej bazy wojskowej w Niemczech. Wolą oczywiście, żeby samoloty były wysyłane bezpośrednio z Polski — a najlepiej, to w ogóle.
To dziecinne, że wszyscy próbują unikać mówienia oczywistości: Niemcy i USA boją się dokładnie tego samego, co Polacy, czyli bezpośredniego odwetu ze strony Rosji. Chętniej więc widzą na celowniku Polskę, niż siebie samych. To zrozumiałe, ale nieładne. A nagonka medialna na Polskę jest obłudna. Przekazanie MiG-ów to kwestia ryzyka i USA probuje całkowicie przerzucić to ryzyko na swego sojusznika. Testują w ten sposób "próg bólu" Rosjan, ale go chcą sprawdzic rękoma sojusznikow. No i w końcu kapitulują — a Putin tylko zaciera ręcę.
Na szczęście, w mediach społecznościowych nie brak głosów krytycznych na temat rzekomego „nagłego zaskoczenia” USA propozycją Polaków. Na przykład, internauta Pat Clark tak skomentował na YouTube wystąpienie generała Abramsa:
To niesamowite, że człowiek, który tak nie ma pojęcia, został generałem. (1) Ukraina błagała o siłę powietrzną. (2) Stany Zjednoczone wycofały się ze swojej obietnicy ochrony Ukrainy, ale powiedziały, że jeśli Polska będzie chciała przekazać Ukrainie MiG-i, USA „dadzą zielone światło”. (3) Ponieważ Polska graniczy z Rosją i sama błaga o żołnierzy NATO, zaproponowała USA przekazanie tych MiGów na Ukrainę. Więc Stany Zjednoczone wycofały się również i z tej obietnicy i "dały czerwone światło" tj samej umowie, którą kazały Polsce zrobić dzień wcześniej... Wstyd Wstyd ... [4]
Pan Jean Claude Gombaniro dodał:
Polacy nie są aż tak głupi. USA podjudza Europejczyków do walki
Na tym tle też wyróżnia się artykuł w The Wall Street Journal, który otwarcie krytykuje amerykańską adminstrację Joe Bidena za ustępliwą postawę wobec Putina, ośmieszając ich nagłe „zdziwienie” polską propozycją, krytykując za to, że jej konstruktywnie nie wsparli:
Kraje NATO już wysyłają na Ukrainę wszelkiego rodzaju broń. Czy polski MiG z ukraińskim pilotem jest w jakiś sposób bardziej prowokacyjny niż turecki dron czy amerykański pocisk przeciwpancerny? Dostarczanie samolotów to nie to samo, co gdyby lotnicy NATO bezpośrednio zestrzeliwali rosyjskie odrzutowce. [15]
Czy Ukraina w ogóle potrzebuje polskich myśliwców?
MiG-29 to jedyne samoloty które mogą trafić w ręce ukraińskiej armii. Jedynym krajem NATO, który ma w tej chwili do dyspozycji takie samoloty to Polska. Nikt jakoś jednak nie mówi o tym, czy przekazanie tych samolotów Ukrainie byłoby właściwym posunięciem od strony wojskowej.
Przypomnijmy, że już na samym początku konfliktu, Ukraina utraciła dużą część swojego lotnictwa. Z wiadomych względów, nie podaje się dokładnych liczb, ale można przypuszczać, że jakieś straty były, zważywszy, że kierownictwo ukraińskie prawie do końca nie wierzyło w to, że Rosja zaatakuje na pełną skalę i przez to mogło nie mieć czasu na relokacje swych sił powietrznych.
Już w pierwszym dniu konfliktu Rosjanie atakowali ukraińskie instalacje radarowe służące do monitorowania przestrzeni powietrznej i ostrzegania. Wszyscy widzieliśmy obrazki zniszczonych stacji radarowych. Ofiarą wczesnych nalotów i ataków rakietowych padały też lotniska. Jaki jest teraz ich stan na dzień dzisejszy? Czy powietrzne siły Ukrainy mają odpowiednie bazy, z których samoloty z Polski mogłyby operować?
Współczesne lotnictwo wojskowe, to nie tylko samoloty i lotniska. To całe zaplecze naziemnej obsługi technicznej, uzbrojenia i wyposażenia. To też sieć radiolokacyjna, bez której efektywne naprowadzanie i dowodzenie siłami powietrznymi jest niemożliwe. To również sieć łączności, razem z elektronicznymi systemami szyfrowania danych. To nie czasy września 1939 r., kiedy bohaterscy piloci polscy startowali do walki nawet bez radiostacji. Działanie dzisiejszego lotnictwa wojskowego wymaga głębokiego zaplecza na ziemi i ciągłej koordynacji w powietrzu.
I tu cisną się na usta pytania: Czy Ukraina nadal dysponuje systemem radiolokacyjnym, który byłby w stanie monitorować sytuację w powietrzu? Czy ma zapas części zamiennych do swych samolotów? Czy ma wystarczająco wykwalifikowanych pilotów? Czy ma wystarczającą ilość mechaników, zbrojmistrzów i innej obsługi naziemnej w konkretnych miejscach, w których ci ludzie byliby potrzebni? Czy funkcjonują nadal systemy łączności i dowodzenia sił powietrznych? Czy Rosjanie nie zniszczyli wszystkich baz sił powietrznych, lotnisk i pasów startowych za pomocą swoich rakiet balistycznych zaraz na początku? Skąd miałyby być zabezpieczone, ponownie wyposażone/zatankowane te odrzutowce i skąd miałyby latać w misjach?
Proszę zauważyć, że nie wspominamy tu nawet o prozaicznych kwestiach takich, jak konieczne zapasy paliwa i amunicji dla samolotów, bo zakładamy, że dostawy ich byłyby możliwe z krajów NATO, przez Polskę na przykład.
Radiolokacja jest w tej chwili najprawdopodobniej też zapewniana przez NATO, którego samoloty zwiadowcze i obserwacyjne są cały czas w powietrzu wzdłuż granic krajów członkowskich graniczących z Ukrainą, więc to może nie jest największy problem. Ale brak pilotów, o którym donosił Forbes jeszcze przed wojną [18], może być decydujący.
Odzielną kwestią jest problem obrony przeciwlotniczej. Po pierwsze, zauważmy, jak bardzo efektywna jest obrona Ukrainy wobec samolotów wroga. Widzieliśmy wszyscy obrazki zestrzelonych samolotów rosyjskich. Fenomenalną skutecznością mogą się pochwalić przenośne, odpalane z ramienia, indiwidualne systemy przeciwlotnicze (MANPAD, czyli Man-Portable Air Defense Systems), w tym polskie Pioruny.
Rosyjska strona posiada nie tylko świadomość sytuacyjną, monitorując przestrzeń powietrzną nad Ukrainą przy pomocy swych instalacji radarowych, ale również swoje MANPADy, pociski dalekiego i średniego zasięgu, oraz oczywiście swoje lotnictwo. Ukraińskie samoloty narażone by były na zestrzelenie przez wszystkie te elementy, zwłaszcza jeśli jej samoloty operowałyby wyżej, na pułapach, które są monitorowane przez rosyjskie radary.
Z kolei, gdyby Ukraińcy chcieli wykorzystać lotnictwo do ataków kolumn nieprzyjaciela na ziemi, to samoloty MiG-29 są wybitnie do tego nieprzystosowane. Nie są to bowiem samoloty wielozadaniowe, a raczej wyłącznie myśliwce przechwytujące, przeznaczone do zwalczania przeciwnika w powietrzu.
W konkluzji, polskie MiG-29 nie wpłynęłyby raczej znacząco na przebieg działań wojskowych. „Jest tylko jeden problem: nikt nie chce tego powiedzieć Ukrainie” – powiedział wysoki rangą dyplomata unijny. [10] W rzeczywistości, przekazanie tych samolotów byłoby bezcelowe, a efekty trwałyby pewnie co najwyżej kilka dni, zanim te maszyny nie zostałyby zneutralizowane.
O wiele bardziej efektywne wydają się być systemy obrony przeciwlotniczej, takie jak np. amerykański Stinger, albo polskie Pioruny, dla oczyszczenia nieba ukraińskiego z wrogich samolotów. Tysiące tych niesłychanie skutecznych i wypróbowanych systemów obronnych już ponoć Ukraina otrzymała.
Problemy strategiczne
Dodatkowe komplikacje powstają, gdy spojrzymy na szerszy problem obronności Polski. Polska, w obecnej napiętej sytuacji, nie może sobie pozwolić na osłabienie swoich sił powietrznych, podczas gdy przekazanie samolotów MiG-29 osłabiłoby kraj — szacując tylko bardzo płytko, bo czysto liczebnie — o około jedną-trzecią.
Rzeczywisty stopień osłabienia byłby raczej mniejszy, biorąc pod uwagę wiek, stan techniczny i możliwości bojowe tych starych samolotów. Te samoloty mają ponad 30 lat, a więc znajdują się już i tak pod koniec swego efektywnego czasu eksploatacji. Ten sprzęt i tak powinien być zastąpiony. Tym niemniej, pozbywając się go z dnia na dzień, zawsze jakieś osłabienie by było, wobec którego trzeba by zastosować jakieś przeciwdziałanie.
Warto tu nadmienić, że sprzęt ten, znajdujący się u krańca okresu eksploatacji, jest podatny na awarie. MiG-29 wszedł do służby w radzieckich siłach powietrznych w 1982 roku. W okresie swej świetności, te maszyny były w miarę bezpieczne, ale w latach 2016–2019 w polskich siłach zbrojnych nastąpiły aż trzy wypadki tego sprzętu, skutkując śmiercią jednego pilota. Podarowanie Ukrainie sprzętu, który się rozlatuje, mogło by wręcz odnieść negatywne wrażenie, gdyby z tego powodu zginąć miał pilot ukraiński, lub — co gorsza — ludność cywilna. Tak więc złomu raczej chyba nie powinniśmy oddawać obrońcom Ukrainy.
Wracając do poprzedniego wątku, gdy Polska pozbywa się części swych samolotów, w oczekiwaniu na zamienniki, kto będzie bronił polskiego nieba w międzyczasie? Jednym z rozwiązań mogłoby być przebazowanie przynajmniej dwóch amerykanskich/NATO-wskich eskadr do Polski. W tej sytuacji, powinny one bezwzględnie znaleźć się na miejscu w tym samym czasie albo wcześniej, niż gdy MiG-i Polskę by kraj opuszczały.
W żadnym razie Polska nie powinna wydać swych samolotow zanim nie otrzymałaby konkretnych rozwiązań w zamian. W żadnym wypadku, nie powinna dać się zwieść samymi obietnicami. Nie to, że jako Polacy, nie wierzymy w skuteczność artykułu 5 Traktatu NATO, albo we wsparcie naszych sojuszników, ale mamy pod tym względem, powiedzmy, złe doświadczenia z przeszłości.
Gdybyśmy podjęli „suwerenną” decyzję o przekazaniu naszych samolotów bezpośrednio Ukrainie, moglibyśmy przypadkiem znaleźć się w sytuacji sam-na-sam z Rosją, gdy nasi sojusznicy na przykład doszliby do wniosku, że artykuł 5 nie obowiązuje wobec Polski, gdyż wysłanie tych odrzutowców w strefę wojny nie było posunięciem obronnym — zgodnie z narracją, jaką niewątpliwie przedstawiałby wtedy Putin. Artykuł 5 nie ma zastosowania, jeśli to dany kraj NATO najpierw zaatakuje, więc inne kraje NATO nie muszą wtedy bronić Polski.
Nie zapominajmy też, że artykuł 5 nie wchodzi w życie automatycznie. Mówi on o pomocy dla kraju zaatakowanego przez każdy inny kraj NATO, ale „po uzgodnieniu z innymi stronami działań, które uzna za konieczne, w tym użycie sił zbrojnych” — niezbyt to brzmi konkretnie, a klauzula ta nigdy, tak naprawdę, nie była przetestowana w historii NATO. Mała pociecha dla Polski, gdy USA będą oferować swoje moralne wsparcie, a Niemcy wysyłać hełmy, gdy Polska znajdzie się w sytuacji Ukrainy.
Przerzucanie odpowiedzialności
Dr. Leszek Sykulski, znany polski geopolityk, na przykładzie właśnie całego fiaska z polskimi MiG-ami, wskazuje na zjawisko „przerzucania odpowiedzialności" (buck-passing), które miałoby być wykorzystywane — jak zwykle i to wręcz podręcznikowo — przez naszych anglosaskich sojuszników. Koncepcja ta została pierwotnie opisana przez klasyka realizmu, Johna Mearsheimera w jego książce z 2001 r. "Tragizm polityki mocarstw" (The Tragedy of Great Power Politics).
Polega ona na tym, aby spychać ciężar odstraszania lub wojny z agresorem na inne państwo i unikać w ten sposób bezpośredniego zaangażowania. [16]
Państwo, które tak postępuje, woli by ktoś inny spośród zagrożonych wzrostem potęgi agresora podjął wyzwanie i stawił opór. Według Mearsheimera to alternatywa dla polityki równowagi sił.
Stany Zjednoczone i Wielka Brytania tradycyjnie już unikają w ten sposób bezpośredniego zaangażowania — w tym wypadku — w wojnę z Rosją, starając się walczyć "do ostaniego żołnierza ukraińskiego", używając Ukrainy jako swoistego zderzaka strategicznego. Nie jest to pierwszy raz, zresztą, kiedy to anglosasi stosują taką politykę. Franklin D Roosvelt chętnie walczył, na przykład, z hitlerowskimi Niemcami i Japonią, sprzymierzając się ze Stalinem — to tylko jeden taki przykład.
Skąd zastępcze samoloty?
Według propozycji, na przykład brytyjskich, w zamian za samoloty MiG-29 mielibyśmy otrzymać zachodnie samoloty o „podobnych zdolnościach”. W praktyce, może to tylko oznaczać amerykańskie F-16, które Polska już eksploatuje. Inne modele nie wchodzą w rachubę, gdyż Polski nie stać na jeszcze jeden typ samolotu bojowego. Polska ma F-16, na którego od 2006 roku przestawia swoje lotnictwo, więc przyjęcie większej ich liczby nie stanowiłoby problemu. Od 2024 roku nad Wisłę mają też trafić zamówione wcześniej F-35 — to już wystarczający galimatias logistyczny.
Teraz powstaje pytanie, skąd miałyby się wziąć te samoloty F-16 na wypełnienie luki w polskim wyposażeniu? Wydaje się, że jest pewna ilość tych samolotów — „nówek”, które są bliskie osiągnięcia gotowości bojowej, ale ten ich kontyngent miał być oryginalnie przekazany na Tajwan. USA mają pewne zapasy samolotów F-16 na składzie, ale biorąc pod uwagę, że były ich rozliczne wersje, różniące się wyposażeniem i osiągami, nie jest jasne, że można by w szybkim czasie przystosować wystarczającą ich ilość, która wpasowałaby się do działań w Polsce.
Problemy techniczno-logistyczne
Polskie MiGi — przypomnijmy wyprodukowane jeszcze za czasów sowieckich — zostały zmodernizowane w latach 2013 i 2014 o nową awionikę i inny sprzęt. Miało to przedłużyć ich żywotność tak, aby polskie lotnictwo wojskowe mogło przezbroić się na sprzęt amerykański, czyli F-16, oraz oczekiwane w 2024 r. samoloty F-35. Modernizacja, która wprawdzie była bardzo ograniczona i nie zwiększyła zdolności bojowych tych samolotów, wpłynęła na zainstalowanie nowych, wrażliwych i potencjalnie tajnych NATO-wskich technologii, które prawdopodobnie musiałyby zostać wymontowane przed przekazaniem Ukraińcom. Trzeba by niewątpliwie wymontować systemy łącznosci, transponder swój/obcy, urządzenia szyfrujące.
Pozornie błaha sprawa, ale awionika polskich MiG-ów, a więc instrumenty pokładowe, zostały zmodyfikowane i przestawione ze standardu metrycznego używanego w Ukrainie, na system imperialny, a więc z kilometrów na godzinę i metrów wysokości, na węzły i stopy, zgodnie ze standardami lotnictwa na Zachodzie, które pochodzą z Ameryki. Przyrządy te trzeba by było zmienić z powrotem, bo trudno wymagać od pilota ukraińskiego aby, w ogniu walki, przeliczał w głowie z jednego systemu miar na drugi.
Zapytajmy też, jak dostarczyć te samoloty na Ukrainę? Kto konkretnie miałby je pilotować podczas przelotu? Wydawałoby się, że musieliby to być ukraińscy piloci, bez względu na to, czy startowaliby z Polski, czy z Niemiec. Był już zresztą przypadek ukraińskiego samolotu bojowego, który w pierwszych dniach wojny zabłądził do Rumunii. Wrócił wprawdzie na Ukrainę, ale przy akompaniamencie narzekań i pogróżek Putina. Czy przelot kilkunastu/kilkudziesięciu skończyłby się tylko na pogróżkach?
Wbrew doniesieniom popularnych mediów, po przebazowaniu do Ramstein w Niemczech, myśliwce te teoretycznie nadal byłyby w zasięgu lotu na Ukrainę. Bez dodatkowych zbiorników, MiG-29 ma zasięg przelotowy 1.500 km (930 mil), natomiast 2.100 km (1.300 mil) z zewnętrznymi zbiornikami. [3] Odległośc z Ramstein do np. Lwowa wynosi w prostej linii 1.176 km (731 mil). Jednak lot samolotu bojowego na teren wojny, to nie przelot pasażerski. Samoloty musiałyby lecieć poniżej wysokości radarowej aby nie być łatwo wykrytym, co powoduje znacznie większe zużycie paliwa. Mogłoby się okazać, że nie są jednak w stanie dolecieć nawet do Lwowa i muszą wykonać międzylądowanie: w Czechach, na Słowacji, lub w Polsce.
Sam przelot musiałby być logistycznie zabezpieczony, na przykład, trzeba by było co i rusz zmieniać trasę, wystawić w powietrzu inne samoloty NATO pozorujące przelot, aby zdezorientować Rosjan. Jednym słowem, musiałaby by to być cała, dobrze przygotowana operacja.
Problemy prawne
Jeśli dotychczas opisanych problemów nie byłoby wystarczająco, to dodatkowo nakładają się problemy natury prawnej.
Po pierwsze, chodzi o posiadacza tych samolotów. Obecnie niekwestionowanym posiadaczem jest Polska. Czy Polska miałaby sprzedać lub formalnie przekazać te samoloty siłom USA? Jeśli tak, to na jakich zasadach?
Po drugie, aż kilkanaście z tych samolotów pochodzi ze stanu byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD). Stały się one własnością obecnych Niemiec po zjednoczeniu, a Niemcy nam je poźniej przekazały. Nie wiemy jakie klauzule obowiązują w tym wypadku, ale umowa z Niemcami może prawnie ograniczać komu i na jakich zasadach Polska może te samoloty odsprzedać, lub przekazać. Wszystko niby do uzgodnienia, ale to trwa — no a zgoda Niemiec nie jest jednak w tym wypadku gwarantowana.
Już zupełnie prozaicznie, państwowe oznakowanie na samolotach musiałoby być zmienione. Trzeba by przemalować polskie znaki — ale na jakie? Do przelotu do Niemiec — może cywilne oznakowanie? Potem — bez żadnych znaków? Na Ukrainie, musiałyby być oznakowane barwami sił powietrznych Ukrainy. Niby to wszystko nic, ale przedłuża to i komplikuje.
Co dalej?
Tak więc, choć wszyscy chcą się w to jakoś zaangażować, polskie samoloty to międzynarodowy „gorący ziemniak””, z którym nikt nie chce być ostatecznie przyłapanym w ręku, aby nie być pierwszym celem, gdy przyparty do muru Putin będzie szukał odwetu.
„Myślę, że widzimy, że propozycja Polski pokazuje, iż są pewne zawiłości w tej kwestii, jeśli chodzi o dostarczanie systemów bezpieczeństwa. Musimy się upewnić, że robimy to we właściwy sposób” – sekretarz stanu Antoni Blinken pokrętnie wyjaśnił dziennikarzom w środę, w siedzibie Departamentu Stanu. To zasadnicza zmiana stanowiska dyplomacji amerykańskiej w przeciągu kilku dni.
Sekretarz obrony USA Lloyd Austin, jeszcze tego samego dnia, formalnie i ostatecznie odrzucił pomysł transferu MiG-ów na Ukrainę.
„Porażka zespołu Bidena w poparciu Warszawy jest porażką przywództwa USA.” — odpowiedział The Wall Street Journal. [15]
W naszej ocenie, nic z tego nie będzie, przynajmniej jeśli chodzi o wysyłanie sprawnych samolotów bojowych w całości. Jest to zbyt skomplikowane, ryzykowne i Amerykanie zdecydowali, że nie warte świeczki i zdecydowanie odrzucili. Być może głównym powodem fiaska tej operacji były zbyt rozwiązłe języki polityków wielu krajów. Ściany mają uszy. Jesteśmy w warunkach wojennych i powinna obowiązywać tajemnica w sprawach wojskowych.
Nie zdziwilibyśmy się jednak, gdyby chociaż części do samolotów tego typu z Polski już jechały, albo nawet już były na miejscu, na Ukrainie.