Ukraina padła ofiarą wielkiej geopolitycznej gry Rosji, która rzuciła otwarte wyzwanie Stanom Zjednoczonym. Putin uznał, że Amerykanie, którzy – jak sądził – są słabi gospodarczo, wewnętrznie skłóceni i podzieleni, którzy dopiero co niechlubnie uciekli z Afganistanu, , uwaga których rozproszona jest konfrontacją z Chinami, nie będą mu mogli skutecznie odpowiedzieć na agresję w stosunku do Ukrainy.
Prawda jest zawsze pierwszą ofiarą wojny
Mówić prawdy o wojnie na Ukrainie w Rosji teraz nie wolno. Samo słowo "wojna", w prawdziwie orwellowskim stylu, jest w Rosyjskiej Federacji zabronione w odniesieniu do tego, co władze nazywają w swej nowomowie "specjalną wojskową operacją pokojową". Inwazja regularnej armii lądowej, z udziałem lotnictwa, artylerii, ostrzałem rakietowym nie tylko obiektów wojskowych, nie tylko infrastruktury cywilnej, ale także — i to w coraz większym stopniu — po prostu dzielnic mieszkaniowych ukraińskich miast, szpitali, szkół, przedszkoli i żłobków, oraz ludności cywilnej to nie jest – według Rosji – "wojna" tylko "operacja specjalna". Propaganda rosyjska nie tylko jest bardzo cyniczna, ale bardzo konsekwentna.
Ponieważ propaganda, aby być skuteczną, nie toleruje odmienności lub różnorodności poglądów, nie jest żadnym zaskoczeniem, iż "przykręca sie śrubę" niezależnym mediom i pozarządowym organizacjom w Rosji. Już od dawna obowiązywało w Rosyjskiej Federacji prawo, które nakazywało w przekazach medialnych przyklejać oficjalną łatkę "zagranicznego agenta" wszystkim organizacjom, które Rosskomnadzor, a więc organ cenzury, uznał za niewygodne. Brzmiało to wręcz śmiesznie, gdy spiker radiowy lub telewizyjny musiał każdorazowo wypowiadać magiczną formułkę "organizacja taka-to-a-taka jest uznana za obcego agenta."
Przestało to być śmieszne, kiedy prokuratura Federacji Rosyjskiej zamknęła i zablokowała cały szereg niezależnych mediów, między innymi radio "Echo Moskwy", telewizję "Deszcz", zagraniczne agencje informacyjne, m.in. BBC, Deutsche Welle, i inne, na początku tego miesiąca. Facebook i Twitter nie mogą już w Rosji operować. Władze rosyjskie przebąkują o całkowitym odcięciu Rosji od światowego internetu.
Najbardziej chyba dotkliwą stratą jest zamknięcie rozgłośni Radia "Echo Moskwy", o ponad 30-letniej tradycji dziennikarstwa na bardzo wysokim, światowym poziomie, której notowania plasowały ją na czele wszystkich rozgłośni radiowych w Rosji. Została ona najpierw odcięta od nadawania na falach radiowych (28 lutego), a następnie kompletnie rozwiązana i pozbawiona możliwości publikowania swych audycji na kanale YouTube (3 marca) i w innych sieciach. Wieloletnie archiwa audycji, o bezcennej wprost wartości historycznej, po prostu zniknęły z internetu. Póki co, została jeszcze tylko marginalna obecność w sieci "Telegram".
Gosduma (rosyjski parlament) przyjęła też właśnie prawo, według którego można otrzymać karę do 15 lat więzienia za rozpowszechnianie tzw. fejków na temat "specjalnej operacji". Czyli, mówiąc prostymi słowami, można wylądować w więzieniu na 15 lat jeśli podaje się informacje, które odbiegają od oficjalnej wersji przedstawianej przez władze. W tej sytuacji, wiele rodzimych rozgłośni i wydawnictw zawiesiło działalność, aby nie narażać swych korespondentów i dziennikarzy na prześladowania.
Jak zobaczymy jednak poniżej, tworzenie monokultury informacyjnej i ograniczanie dostępu do rzetelnej informacji może mieć dramatycznie negatywny wpływ na ogólną zdolność oceny rzeczywistej sytuacji nawet przez władze państwowe, które zaczynają wtedy wierzyć we własną propagandę.
Jaki był plan Putina?
Po pierwsze, miał na Ukrainie być Blitzkrieg, to jest błyskawiczna wojna, nie trwająca dłużej niż parę dni, w skutku której zajęte by były wszystkie większe miasta, włącznie z Kijowem, bez większych trudności i z małymi stratami po obu stronach. To właśnie była osnowa "specjalnej pokojowej operacji", która miała zaowocować przejęciem kontroli nad Ukrainą.
Plan był prawdobodobnie taki, aby pierwszego dnia unieszkodliwić ukraiński system obrony powietrznej przy pomocy masowych nalotów i ostrzału rakietowego urządzeń radarowych, lotnisk, składów paliwa, itp., zniszczyć możliwości operacyjne ukraińskiego lotnictwa i uzyskać panowanie w powietrzu; potem zrzucić desant na obiekty strategiczne – lotniska i bazy wojskowe przede wszystkim – aby w ten sposób otworzyć sobie mosty powietrzne dla przerzutu wojska, sprzętu i zaopatrzenia. Kontynuować w następnych dniach atak na obiekty o znaczeniu strategicznym: umocnienia, składy amunicji, różne obiekty wojskowe, itp. Po osiągnięciu tych celów, otworzyć szeroko-zakrojoną operację inwazji lądowej, wycelowanewj w większe miasta, przy pomocy wojsk zmechanizowanych.
Przypomnijmy, że tak, jak Polska została zaatakowana z trzech stron 1 września 1939 r., to 24 lutego 2022 r. Ukraina też stała się ofiarą ataku z trzech stron: od północy ze strony Białorusi, od wschodu ze strony Federacji Rosyjskiej, i od południa, ze strony zaanektowanego wcześniej Krymu oraz z morza.
Analizując obraz rozmieszczenia wojsk rosyjskich przed atakiem, można by wysnuć wniosek, że celem było wzięcie w kleszcze mniej więcej wschodnich 2/3-cich terytorium Ukrainy, a w tym jej stolicy. Kijów był niewątpliwie jednym z najważniejszych kierunków ataku. Wszyscy rozumieją przecież, że opanowanie stolicy ma duże znaczenie psychologiczne i może spowodować osłabienie woli walki strony broniącej się.
Kremlowska propaganda nie ukrywała, iż nie spodziewa się większego oporu i ma zamiar wziąć Kijów już pierwszego dnia, i to przed obiadem (!), przy pomocy desantu. Czyli można skonstatować, że Putin oczekiwał podobnie – lub jeszcze bardziej – błyskawicznego sukcesu, jak w operacji inwazji na Gruzję w 2008 roku, w której w ciągu 5 dni wojska rosyjskie podeszły pod Tbilisi i wymusiły warunki pokoju na rządzie gruzińskim.
Pierwszy błąd Putina
Pierwszy błąd Putina w roku 2022 polegał na tym, że znacznie przecenił możliwości rosyjskiej armii, a jednocześnie dramatycznie niedocenił zdolności obronne i wolę walki ukraińskich sił zbrojnych. Jak to mogło się stać? Jak państwo, słynne z rozbudowanej sieci wywiadu, mogło aż tak się pomylić?
Otóż panuje opinia, że Putin otoczony jest ludźmi, których sam zresztą starannie wybrał właśnie dlatego, iż mu są lojalni i posłuszni. Skoro zaś nikt mu z najbliższego otoczenia nie może "podskoczyć", wszyscy utwierdzali go w przekonaniu o wyższości i niezwyciężoności rosyjskiej armii, o jej zdolnościach bojowych i świetnym przygotowaniu.
Przez ostatnich 10-12 lat, Putin zainwestował bardzo dużo w modernizację armii, a niedawno, po raz pierwszy w historii, uzyskał ponoć nawet przewagę nad USA w najnowocześniejszych technologiach – w dziedzinie tzw. broni hipersonicznej. Według jego słów: "Jak rozumiecie, niczego podobnego nigdzie na świecie, póki co, nie ma." Miał też na pewno świadomość, że ta przewaga jest bardzo chwiejna i może błyskawicznie stopnieć, chciał więc niewątpliwie ją wykorzystać, jako instrument szantażu politycznego wobec Stanów Zjednoczonych.
Ale środki wyasygnowane na modernizację armii niekoniecznie musiały być rzeczywiście wydane na ten właśnie cel. Kraj oparty o korupcję na każdym szczeblu nie zawsze może poradzić sobie z rzeczywistymi problemami, które występują na rynku wewnętrznym. Aby prawidłowo pieniądze wydać, trzeba mieć prawidłowe zarządzanie. Jest to czysta spekulacja, ale czy tak trudno wyobrazić sobie, iż środki na modernizację i wyszkolenie armii mogły walnie przyczynić się, na przykład, do powstania wielu luksusowych daczy dla wyższych oficerów, lub zakupić drogie samochody?
Przekonanie o wyższości i niezwyciężoności rosyjskich sił zbrojnych, utwierdzane manewrami, pokazami, propagandą kół wojskowych o niebotycznym wręcz potencjale militarnym Rosji, ale też poparte działaniami zbrojnymi w Gruzji, na Krymie (prawie bez wystrzału), i w Syrii, doprowadziło do sytuacji, kiedy Putin chyba uwierzył we własną propagandę i potraktował Ukrainę – przewodzoną w końcu przez aktora komediowego – nader lekceważąco.
Lekceważenie przeciwnika i przekonanie o swej wyższości, to charakterystyczna cecha każdego autokraty, która często stanowi podstawową przyczynę jego upadku. Trzeba jednak przyznać, że pewne przesłanki do takiego włąśnie rozumowania zapewniła sama Ameryka, która np. po 20 latach względnej kontroli nad terytorium Afganistanu, musiała wycofać się w bardzo niechlubny sposób, a wyposażona i wyszkoloma przez nią regularna armia afgańska po prostu się rozpierzchła w popłochu na pierwszy widok bojowników talibskich. Putin najwyraźniej uwierzył, że podobnie będzie w Ukrainie, że ukraińska armia porzuci swój nowiutki sprzęt amerykański czy zachodnioeuropejski i nawet nie będzie próbować stawiać oporu.
Okazało się jednak, że Ukraina to nie Afganistan, ani nawet Gruzja. Ukraina to wielkie europejskie państwo, zamieszkiwane przez 44 miliony ludzi, które nie tylko ceni swą niezależność i niepodległość, ale które przez osiem ostatnich lat – od aneksji Krymu – starannie przygotowywało się do odparcia kolejnego ataku na swoje terytorium.
Kiedy plan rosyjski zetknął się z rzeczywistością pola walki, okazało się, że siły obrony potrafiły znacznie osłabić i opóźnić natarcie, że toczą się ciężkie boje o każde ukraińskie miasto, że ochotnicy zbroją się organizując obronę terytorialną, że na ulicach miast pod czołgowe gąsienice lecą koktajle Mołotowa przygotowane przez mieszkańców, a długie kolumny nacierających wojsk zatrzymują się, czy to z powodu usterek technicznych własnego sprzętu, czy też na skutek celnych ataków z powietrza, lub wysadzonych w powietrze mostów.
Rosja zaczyna ponosić poważne straty w tej wojnie. Nawet według oficjalnych danych rosyjskich, które z całą pewnością są zaniżone, ponad 500 ludzi poległo po stronie napastnika już w pierwszym tygodniu, a 1.600 było ranionych. Dziś, po niecałych dwóch tygodniach, strona ukraińska szacuje, że poległo ponad 10.000 rosyjskich żołnierzy. Dla porównania, w czasie całej, zakończonej fiaskiem, dziesięcioletniej kampanii rosyjskiej w Afganistanie w latach 80-tych ubiegłego stulecia, poległo łącznie około 15.000 rosyjskich żołnierzy.
Drugi błąd Putina
Kremlowscy stratedzy wojenni najwyraźniej głęboko wierzyli, że Ukraina powita ich chlebem i solą oraz kwiatami, witając swych wyzwolicieli ze łzami radości w oczach. Putinowi być może udało się przekonać siebie samego, że mieszkańcy Ukrainy, którym rosyjski przywódca odmawia nawet miana narodu, traktując ich jako drobną odmnogę wielkiego narodu rosyjskiego, cierpią pod jarzmem, jak on to określił, "kijowskiej szajki nazistów, nacjonalistów i narkomanów".
Najwyraźniej miał on też w pamięci obrazki z 2014 roku, kiedy to na Krymie i w niektórych rejonach Donbasu niektórzy ludzie wychodzili z rosyjskimi flagami i przychylnymi rosyjskim wojskom transparentami na ulicę. Przekonanie Kremla o tym, że w Ukrainie jest szerokie społeczne poparcie dla wprowadzenia tzw. rosyjskiego pokoju, przynajmniej w centralnej i wschodniej części kraju, okazało się fikcją.
Jeśli do tej pory w Ukrainie toczyła się dyskusja o tym, w którym kierunku ten kraj miał się zwrócić politycznie: czy zbliżać się do Europy Zachodniej, czy raczej wejść w struktury ściślejszej współpracy z Rosją i do jej strefy wpływów, czy też może pozostać neutralnym, to atak 24 lutego jednoznacznie ten dylemat rozwiązał. Nawet politycy prorosyjscy, czy prezydenci rosyjskojęzycznych miast, biorą teraz broń do ręki i organizują obronę. Putin stał się symbolem absolutnego zła i jego agresja zjednoczyła i zorganizowała naród ukraiński jak chyba nigdy dotąd.
Obecna wojna stała się dla Ukrainy prawdziwą wojną ojczyźnianą, w której ludzie skłonni są zapłacić nawet najwyższą cenę za swoją ziemię, za jej wolność i niezależność. Suwerenność przestała być dla Ukraińców terminem czysto geopolitycznym, a stała się praktyczną wartością, za którą skłonni są przelewać swoją krew.
Z nagrań w sieciach wyraźnie widać po której stronie jest wola walki i komu przyświeca konkretny cel. Młodziutcy rosyjscy żołnierze nie bardzo wiedzą dlaczego walczą i jak mają się zachować wobec tłumów bezbronnych cywilów wychodzących w miastach z ukraińskimi flagami naprzeciw ich czołgom i transporterom, powstrzymujących ich przejazd. Mieli być przecież witani kwiatami, jako wyzwoliciele, a prezydent Ukrainy, Wołodymir Zełeński, miał podpisać akt kapitulacji pierwszego dnia całej "operacji specjalnej".
Prezydenta Ukrainy zresztą kompletnie nie doceniono na Kremlu. Jakiż wszak może być prezydent, który jest aktorem komediowym, czyli po prostu – klownem? Cóż on może wiedzieć na tematy wielkiej geopolityki światowej lub strategii wojskowej? Takie retoryczne pytania mógł sobie stawiać Kreml. Tymczasem Zełeński nie tylko stanął na wysokości zadania, ale w ciągu kilku zaledwie dni, przeobraził się w prawdziwego bohatera narodowego, wojennego przywódcę swojego narodu, którego miejsce w histori Ukrainy na zawsze już jest zapewnione, i to bez względu na wynik tej wojny. Stał się, w pewnym sensie, ukraińskim Churchillem. Na całym świecie jest dziś znana jego riposta na ofertę ewakuacji ze strony Zachodu jego samego i jego rodziny: "Ja nie chcę być podwiezionym – ja chcę amunicji!"
Rosyjskie kierownictwo liczyło na otwarty bunt społeczeństwa ukraińskiego przeciw rządowi prezydenta Zełeńskiego. Prezydent Rosji otwarcie zwrócił się do kierownictwa ukraińskiej armii aby obalili swojego prezydenta i przejęli władzę, tworząc rządy wojskowe, z którymi Kreml mógłby się dogadać. Jednak armia Ukrainy została wierna swojemu głównodowodzącemu, który nie tylko nigdzie nie uciekł, ale uzyskał, bezprecedensowo, ponad 90% popularności i poparcia w swoim kraju.
Błąd Putina polegał na tym, że wydawało mu się, że będzie wojował tylko z "reżimem kijowskim" przy masowym dla siebie poparciu zwykłych Ukraińców, a okazało się, że wojuje z całym ukraińskim narodem, któremu dosłownie pomógł się wykrystalizować, a którego prezydencka władza znacznie się politycznie umocniła.
Trzeci błąd Putina
Prezydent Rosji nie spodziewał się tak jednomyślnej i zdecydowanej reakcji ze strony Zachodu, jaka miała i nadal ma miejsce.
Z jednej strony, nie pomylił się w swych kalkulacjach, iż Zachód, a konkretnie NATO, nie będzie bezpośrednio broniło Ukrainy, bezpośrednio walczyło z Rosją o ukraińską niepodległość. Dla wszystkich jasnym było i pozostaje, iż byłoby to równoznaczne z wypowiedzeniem III wojny światowej, wraz z masowym użyciem broni atomowej i konsekwencjami równoznacznymi z zagładą wszelkiego życia na naszej planecie.
Putin wprawdzie nie ukrywał, że nie miałby problemu z użyciem przysłowiowego "czerwonego guzika" broni jądrowej i niewielu już traktuje te pogróżki tylko jako polityczny bluff. On chyba rzeczywiście byłby zdolny zgotować zagładę całej Ziemi, a w tym całej Rosji. Niektórzy zaczęli nawet snuć przypuszczenia, że Putin jest szalony.
Inni oceniają, że jego retoryka to tylko polityczny teatr obliczony na wzmocnienie zaniepokojenia wśród przywódców zachodnich, iż mają do czynienia z człowiekiem nieobliczalnym. Nieobliczalność jest wszakże potężną bronią odstraszającą, która odgrywa istotną rolę w kalkulacjach innych przywódców, którzy zmuszeni są rozpatrywać możliwości reakcji na agresję.
Jednak, z drugiej strony, Ukraina uzyskała niesamowite wręcz poparcie całego świata, podczas gdy Rosja znalazła się w prawie całkowitej izolacji, praktycznie pozostając bez sojuszników. W głosowaniu Zgromadzenia Generalnego ONZ na temat rezolucji przeciw rosyjskiej agresji, "przeciwko" rezolucji wystąpiło jedynie pięć państw: Rosja, Białoruś, Syria, Erytrea, i Korea Północna. Za rezolucją głosowała nawet zwykle przyjazna Rosji Serbia, a Chiny wstrzymały się od głosu, dając tym samym do zrozumienia, że niekoniecznie popierają całą tą akcję, choć łączą je przecież z Rosją pewne wspólne interesy.
Putinowi udało się w ten sposób wystraszyć cały świat. Dziś w niektórych krajach otwarcie przyrównuje się go do Hitlera, a Rosja pod jego kierownictwem, coraz głębiej pogrąża się w całkowitej izolacji od reszty świata, staje się coraz bardziej osamotniona i odizolowana. Będzie to miało daleko idące konskwencje nie tylko dla tego kraju, o czym już pisaliśmy niedawno w Kuryerze.
Pod ciężarem sankcji, które już zostały wprowadzone, gospodarka rosyjska zaczyna trzeszczeć w szwach. Kurs rubla znacząco poszedł w dół, zamrożono aktywa rosyjskich banków i zasoby wielu oligarchów, w tym sławetne rezerwy walutowe i rezerwy złota Banku Centralnego Rosji, które miały być częścią obrony przeciw skutkom sankcji ze strony Zachodu.
Rosji, która wykluczona została z międzynarodowego systemu rozliczeń SWIFT, w oczy znowu zagląda głęboka bieda i głód. Z kraju wycofują się, jedna po drugiej, największe i najbardziej znane firmy świata. Rosyjskich obywateli czeka gwałtowny wzrost cen i obniżenie dochodów, wraz z dokuczliwym bezrobociem. Nawet rosyjscy oligarchowie odczuwają skutki sankcji – choć jeszcze nie całkiem wszyscy, ani nie na tyle dotkliwie, jak będą to odczuwać zwykli ludzie. No ale utrata luksusowego jachtu za pół miliarda dolarów musi zaboleć nawet oligarchę...
Napadając na Ukrainę, Putin przedstawił jako swój cel odsunięcie NATO i Unii Europejskiej od rosyjskich granic. Tymczasem osiągnął coś wręcz przeciwnego. NATO, które miało przedtem swoje problemy, zwłaszcza jeśli chodzi o jedność celów i poglądów, nigdy chyba jeszcze nie było tak zjednoczone jak w odpowiedzi na ostatnie rosyjskie posunięcia. Odwróciła sie też dokładnie o 180 stopni polityka Niemiec pod względem ich stosunku do zbrojeń oraz ich nastawienia wobec Rosji. Neutralna dotychczas Finlandia i Szwecja rozpoczęły rozmowy o przyjęciu do sojuszu, a Ukraina i Mołdawia oficjalnie wystąpiły o członkowstwo w Unii Europejskiej.
Tak więc, Putin, który pod wpływem własnej propagandy zaczął chyba uważać się za najmądrzejszego i najsprytniejszego polityka na świecie, choć nie ma po temu specjalnie wielkich kwalifikacji, jak złośliwie zauważają niektórzy, zaplątał się w szaradę geopolityczną, która drogo będzie kosztować samą Rosję.
Dokąd zmierza Rosja?
Putin wyraźnie liczył na Blitzkrieg i szybkie zdobycie Kijowa. Ale wojna się przeciąga, armia ponosi straty, giną bezbronni cywile na oczach całego świata, a rosyjska gospodarka zaczyna upadać pod ciężarem sankcji. Rosyjscy generałowie byli zbyt pewni siebie i nie doceniali zdolności oporu Ukrainy. Putin powtórzył klasyczny błąd rosyjskich przywódców o zakusach wielkomocarstwowych, polegający na obdarzaniu zbytnim zaufaniem generałów i wpadaniu w euforię wojenną. Spodziewamy się, że wkrótce na Kremlu polecą jakieś generalskiwe głowy.
W rezultacie awanturniczej polityki wobec Ukrainy, Rosja stoi teraz przed narodową katastrofą, której prawdziwej ceny jeszcze nie sposób całkiem przewidzieć, ale już wiadomo, że najbardziej uderzy w zwykłych ludzi, obywateli Federacji Rosyjskiej, w naród rosyjski.
Putin mógł wejść do historii jako wielki przywódca Rosjan, ktoś kto jeszcze na początku tego wieku miał szansę wyciągnąć Rosję z odwiecznej biedy i zacofania, zmodernizować jej gospodarkę i dołączyć wraz z nią do cywilizowanego świata – a wszystko to za sprawą znacznych przychodów ze sprzedaży surowców naturalnych, a przede wszystkim ropy naftowej i gazu ziemnego Zachodowi, gdyby tylko je właściwie wykorzystał.
Na dziś wygląda na to, iż środki te zmarnował, a "osiągnął" coś wręcz przeciwnego. Ale — niestety — nie bardzo widać jak miałby się z tej awantury, którą sam wywołał, wycofać bez poważnej "utraty twarzy", albo gorzej. Jest to bardzo niebezpieczna sytuacja dla wszystkich.