„Za wcześnie..., jeszcze nie noc..., jeszcze chociaż miesiąc.., może chociaż tydzień..., obóz się jeszcze nie skończył…”, tak chciałoby się krzyczeć, żeby zatrzymać białe widmo śmierci, które wytrąciło z naszego szeregu druha harcmistrza Rzeczypospolitej, podpułkownika wojsk łączności 2 Korpusu gen. Wł. Andersa, bohatera spod Monte Cassino, Leonarda Jędrzejczaka.
Dziś obchodziłby setne urodziny. Może 100 lat to godny wiek, ale dla nas — jego przyjaciół — to ciągle za mało. Jak w kalejdoskopie przesuwają się obrazki – ważne momenty Jego życia, a jednocześnie ważne momenty życia emigracji polskiej w Milwaukee i w Stanach Zjednoczonych.
Rodzice pół-emigranci służyli dwóm krajom – Stanom Zjednoczonym i Polsce. Pracowali w Stanach, a budowali swoją polską tożsamość w obu miejscach. Gdy tylko Polska odzyskała niepodległość w 1918 r., wrócili do kraju. Leonard kształtował swój patriotyzm w domu i w drużynie harcerskiej.
Jako 17-letni harcerz został 30 sierpnia 1939 roku wcielony do armii polskiej i szedł z nią, zachodnim szlakiem bojowym, przez obozy internowania na Węgrzech, do Palestyny, Tobruku, poprzez wzgórza Monte Cassino, aż do Bolonii. Gorzko przełykał łzy, gdy zabrakło ich w defiladzie zwycięzców. Czekając na rozwój wypadków, studiował na politechnice, bo chciał jako inżynier odbudowywać Polskę. Nie było mu to dane.
W 1951 roku przybył do USA i czynnie włączył się w życie polskiej emigracji. Prowadził Polskie Radio w Milwaukee, budował klub sportowy Polonia, uczył emigrantów języka angielskiego, pomagał w sprawach urzędowych uzyskiwać odszkodowania za przymusową pracę w Niemczech, a — przede wszystkim — zorganizował harcerstwo w Wisconsin, w którym wychowywano w duchu patriotycznym. Cenił i pielęgnował przyjaźnie z dowódcami wojskowymi, wsród których był gen. Kopański, gen. Duch, gen. Anders, Ks. Peszkowski i wierny druch z szergów 3 Dywizji i 2 Korpusu – późniejszy Prezydent RP na Uchodźctwie – Ryszard Kaczorowski.
Gdy postanowiłam utrwalić jego losy na kartach książki „Wyorywanie historii”, długie godziny spędzaliśmy na rozmowach i wspomnieniach. Swoimi przeżyciami dokumentował historię XX wieku. Wydawało mi się, że on nigdy nie może nas zostawić, że jego obecność jest Polonii potrzebna jak powietrze i oddech. Zapominaliśmy o słowach księdza poety Jana Twardowskiego,
Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą Zostaną po nich buty i telefon głuchy.
Zapominaliśmy, że czas upływa, zapominaliśmy o przestrodze poety:
Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna Zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
Byliśmy pewni, że mamy czas. Chociaż wiemy, że są wydarzenia nieuchronne, nigdy nie jesteśmy na ich przyjście dostatecznie przygotowani i wtedy zdajemy sobie sprawę, że
Kochamy wciąż za mało i stale za późno.
Żegnaj Druchu, żegnaj Przyjacielu. Zostajesz w naszej pamięci do końca naszych dni, zostajesz w naszych sercach na zawsze.