Wrzesień 1939 roku we wspomnieniach weteranów

Część 3: Leonard Jędrzejczak

Read this article:  in English


Tamto lato (1939 roku) było dla druha Leonarda Jędrzejczaka ważne i przełomowe. Ukończył gimnazjum i po wakacjach miał rozpocząć naukę w liceum. Pełnił funkcję oboźnego na harcerskim obozie koło Kościerzyny. Przeżył swoją pierwszą miłość i pierwszy pocałunek. Szóstego sierpnia razem z kilkoma kolegami z Bydgoszczy udał się na Obóz Przysposobienia Wojskowego do Myszyńca. Był pewny, że będą się uczyć różnych potrzebnych w samoobronie chwytów, że będą ćwiczyć, joko kandydaci na żołnierzy, musztrę i inne i zadania, ale zamiast tego, przydzielono ich do batalionów junackich budujących fortyfikacje graniczne. Wozili taczkami cement i budowali schrony. Okolicę otaczały rozległe mieszane lasy, za którymi przebiegala granica państwowa. Słyszeli odgłosy ćwiczacych strzelanie po drugiej stronie granicy Niemców. Byli, raczej myśleli, że byli politycznie uswiadomieni, ale nikt z nich nie przypuszczał, że było to ich ostatnie beztroskie lato, że za chwilę będą musieli życiowo dorosnąć, a wtedy mieli tylko po siedemnaście lat.

Leonard Jędrzejczak i Tadeusz Cisek

Major Leonard Jędrzejczak i Tadeusz Cisek (Zdjęcie: Marcin Murawski)

Trzydziestego sierpnia kończył się obozowy turnus. Założyli plecaki i ruszyli piechotą do Ostrołęki, skąd pociągami mieli rozjechać się do domów. Na rozdrożu, wskazującym odległości do Wojciechowic i Ostrołęki, zjawili się podoficerowie, zarzadzili zbiórkę w dwuszeregu i zawrócili ich do koszar. Junacy dowiedzieli się, że zostali zmobilizowani. Nazajutrz wybuchła wojna. Dostali przydział do 5 Pułku Ułanów Zasławskich, który stacjonował w Wojciechowicach pod Ostrołęką. Wielu junaków było synami rolników, umieli używać sprzętu i opiekować się zwierzętami, więc dostali w przydziale obowiązków opiekę nad końmi remontowymi, to znaczy takimi, które zaprzęgano do armat lub wozów z amunicją i sprzętem wojskowym. Mieli je karmić poić i czyścić.Początkowo, dopóki nie napotkali niemieckich samolotów, robili to solidnie. Szybko jednak wojsko zaczęło wycofywać się na południe. Junacy szli razem z żołnierzami aż do Małkini. Piątego września byli gdzieś pomiędzy Siedlcami a Łukowem, wielokrotnie pod obstrzałem niemieckich pikujących samolotów. Szosą ciągnęły się kolumny wojska zmieszane z samochodami i furmankami uciekającej nie wiadomo dokąd ludności cywilnej.W pamięci Lenego pozostały tragiczne obrazy tamtych chwil.Czasem wyglądało to tak, jakby piloci sztukasów bawili się z uciekającymi w podsuszone już trochę połacie kartofli cywilami. Wybierali sobie grupkę, a nawet jednego uciekiniera i gonili go seriami z karabinu maszynowego. Polscy żołnierze niezbyt często odpowiadali salwą przeciwlotniczą, a sojusznicze samoloty nigdy nad polskim niebem się nie pojawiły. Junakom coraz trudniej było utrzymać porządek wśród oddziału i zdobyć paszę dla koni. Coraz częściej konie gubiły się podczas nalotów. Raz po raz, nie widząc innej możliwości, zostawiali je „na przechowanie” u okolicznych rolników.

Siedemnastego września, cofające się oddziały Pułku Ułanów Zasławskich otrzymały wiadomość o zdradzieckiej napaści wojsk sowieckich na wschodnie ziemie Rzeczypospolitej. Junacy jeszcze nie zdawali sobie sprawy z tego, jakie to ma znaczenie, ale starsi żołnierze byli prawie pewni, że nasza klęska była tylko sprawą dni. Resztki regularnego wojska zaczęły wycofywać się na Wegry, które były państwem na razie niezaangażowanym i przyjaznym Polsce. Junacyz podoficerem, którego nazywali wachmistrzem, doszli do Ustrzyk Dolnych. Przez Słowację chcieli przejść na Węgry, ale przełęcz Dukielska była już przez Niemców zamknięta, więc wojsko wycofało się do Stryja. Marsz odbywał się coraz wolniej. Różne jednostki mieszały się lub szły samopas pozbawione dowództwa. Posuwali się ciągle w kierunku południowym. Teren był coraz bardziej falisty, a na horyzoncie widać było łańcuchy górskie. Luźne, pomieszane grupy żołnierskie, urządzały między sobą burzliwe narady. Zasadniczym pytaniem, na które szukali odpowiedzi było:”iść na południe , czy wracać na północ, czy rozchodzić się do domów”. Zanim zrobiło się ciemno wjechali w góry.Na postoju szepty się wzmogły. Krążyły różne plotki, że Węgrzy przebiorą wszystkich polskich żółnierzy w więzienne ubrania i poślą na dwa lata do budowy dróg. Niektórzy zaczynali się buntować. W miarę upływajacych godzin sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Ciszę przerywały krzyki, czasem strzały, które odbite echem wysokich gór tworzyły ponury nastrój. Rano widać było, że kolumna znacznie się skróciła. Po niedługim marszu wzdłuż głębokiego parowu, zobaczyli długi drewniany most na wysokich palach, a po drugiej stronie mostu budkę i grupę żołnierzy węgierskich. Była to przełęcz Tatarska. Junacy przyczepili się do Brygady Pancernej gen. Maczka i wraz z nią przeprawiali się przez granice. Co krok przeżywali dramat. Przeżyli bombardowania, pogubili po drodze konie, które dano im pod opiekę, a teraz niektórzy oficerowie chcieli się ich pozbyć, bo nie pasowali do wojska, bo nie byli właściwie umundurowani, nie mieli uzbrojenia, nie mieli przydziałów. Wraz z innymi ochotnikami, wsród których byli wysokiej klasy specjaliści - lekarze, inżynierowie, nauczyciele, snuli się w oczekiwaniu na kromkę chleba i miskę zupy. Oficerowie tłumaczyli swoje zachowanie dyscypliną wojskową, albo wstydem przed sprzymierzonymi, do których mieli zamiar dotrzeć. Nie wiedzieli wtedy, jak daleka była droga do „sprzymierzonych”i jak wiele ich z nimi dzieliło.

Pierwszą miejscowością, do której doszli po przekroczeniu węgierskiej granicy, była wieś na skraju doliny Rahow. Po długim i uciążliwym marszu, była to pierwsza miejscowość górska, w której panowała względna cisza i paliły się światła. Na skraju wioski były zarośla i strumyk. Chłopcy z młodzieńczą niecierpliwością rzucili się w nurt rzeczki. Kapiel w lodowatej wodzie nie tylko zmywała kurz z twarzy, ale przywracała jasność myślenia. Z łokciem pod głową po raz pierwszy zasypiali na obcej ziemi. Rankiem wyczekiwali, aż regularne oddziały pobiorą śniadanie i nieśmiało zbliżali się do kuchni. Kucharz najpierw huknął na nich, a potem kazał się pośpieszyć i koniecznie nabrać pełne menażki wody. Jakiś starszy porucznik z mobilizacji wstawiał się kilka razy za nimi, ale oficer funkcyjny zawsze podkreślał, że „mundurów nawet nie mają, więc jak ich uznać za wojsko”

Dwudziestego pierwszego września, po śniadaniu, wojsko wyruszyło z Rohow przed siebie. Pewnie dowództwo wiedziało dokąd i jak długo będą maszerować, ale chłopcy nie byli w to wtajemniczeni. Ciągnęli na tyłach brygady gen. Maczka, idąc lub przysiadając od czasu do czasu na jakimś armatnim wozie. Zdali się całkowicie na łaskę i niełaskę oficerów, wierząc, że nie odeślą ich do Polski i nie zostawią po drodze. Po kilku godzinach marszu, gdy dotarli do czoła kolumny, po raz pierwszy zobaczyli węgierskich oficerów, którzy kręcili się koło dowództwa. Wsród żołnierzy dało się wyczuć wielkie wzburzenie, które oficerowie starali się przełamać, tłumacząc przepisy prawa kraju, w którym wojsko jest internowane. Baterie w ustalonym porządku miały zdawać broń. Junacy broni nie mieli, więc patrzyli z dość dużej odległości, jak rósł stos karabinów ręcznych i maszynowych. Niektórzy żołnierze rzucali tak, aby karabin przełamać i zostawić sobie choć szczątki poczucia dumy. Jeszcze dwa razy brygada zatrzymywała się, aby zdać sprzęt zmotoryzowany i resztę różnego wyposażenia. Oficerowie węgierscy chcieli zaoszczędzić rozbrajanym bólu i dyskretnie wycofywali się na dalsze pozycje. Po akcie złożenia broni, junacy już nie różnili się od regularnego wojska. Dostali mundury, furażerki, płaszcze i buty juchtowe przeznaczone dla piechoty i ruszyli w dalszą drogę. Z przerwami na krótkie odpoczynki, maszerowali całą noc. Nad ranem dotarli do miejscowości, którą Leny zapamiętał na całe życie. Miejscowość nazywała się Berekshaz. Po śniadaniu kapelan odprawił mszę polową. Starsi żołnierze z mobilizacji, regularni ze służby i inne figury, które ciągle czekały na jakiś przydział, stali w ciszy i ściskając w mokrych od potu ze wzruszenia rękach wojskowe czapki, myśleli o jednym, a gdy rozległa się zaintonowana przez kapłana piesń „Boże coś Polskę”, a szczególnie przy słowach refrenu, „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, ze wszystkich piersi wyrwał się tłumiony dotąd szloch, a po policzkach dojrzałych, twardych mężczyzn, popłynęły łzy. Żal za utraconym krajem, za rodzinami, poczucie klęski, a także niepewność jutra, były wypisane na każdej twarzy, schowane w każdej bruździe zmęczenia. Dobrze, że zarządzono odpoczynek i każdy zasypiając twardym snem mógł na chwilę o wszystkim zapomnieć. Na drugi dzień znowu maszerowali.

Major Leonard Jędrzejczak

Major Leonard Jędrzejczak (Zdjęcie: Marcin Murawski)

P.S. Leonard Jędrzejczak uciekł z obozu internowania na Wegrzech. Walczył w Egipcie, pod Tobrukiem, przeszedł szlak bojowy z gen. Władysławem Andersem, walczył pod Monte Cassino i o Bolonię. Po wojnie zamieszkał w Milwaukee i pracował jako inżynier metalurg. Dziś jako 98 letni major WP w stanie spoczynku podzielił się z Kuryerem wspomieniami.




Dziś obchodziłby setne urodziny. Może 100 lat to godny wiek, ale dla nas - jego przyjaciół to ciągle za mało. Jak w kalejdoskopie przesuwają się obrazki – ważne momenty Jego życia, a jednocześnie ważne momenty życia emigracji polskiej w Milwaukee i w Stanach Zjednoczonych.

Czytaj dalej...

Wspólna wizyta delegacji Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej z Waszyngtonu i Konsulatu RP w Chicago w dniu 13 sierpnia br. przyjechała do Milwaukee, aby uhonorować ostatniego już z żyjących weteranów II wojny światowej, majora Leonarda Jędrzejczaka.

Czytaj dalej...
Tadeusz Cisek
Pożegnanie bohatera
Katarzyna Murawska

Jednym z bohaterów jest na pewno Tadeusz Cisek — Sybirak, spadochroniarz Samodzielnej Brygady gen. Stanisława Sosabowskiego, żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, komendant 94 placówki SWAP w Milwaukee, członek Kongresu Polonii Amerykańskiej, działacz polonijny. Odszedł na wieczną wartę ósmego grudnia 2021roku , w wieku 98 lat. Jego losy, to indywidualny zapis polskiej historii po odzyskaniu w 1918 roku niepodległości.

Czytaj dalej...

Podpułkownik Antoni Rogoziński w latach 1929-31 odbył zasadniczą służbę wojskową, w trakcie której ukończył podoficerską szkołę łączności w Zegrzu. W kampanii wrześniowej był łącznościowcem w Kompanii Naczelnego Dowództwa.

Czytaj dalej...

Dziś już tylko weterani. Tamtego września byli młodzieńcami, nawet nastolatkami. Dziś Kuryer Polski próbuje odtworzyć ich tamte dni, niespodziewanie tragiczne. We wspomnieniach weteranów i działaczy polonijnych w Milwaukee zachowały się utrwalone na kartach książek, których są bohaterami.

Czytaj dalej...