Przejdą wieki i lata przeminą
Pozostaną ślady tamtych dni…— Feliks Konarski, "Czerwone maki na Monte Cassino"
W 2024 roku zbiegły się dwie ważne dla Polaków rocznice: 80 lat od zwycięskiej bitwy 2 Korpusu Polskiego o Monte Cassino i 50 rocznica śmierci tego, dzięki któremu bohaterstwo żołnierzy gen. Władysława Andersa z reporterską rzetelnością zostało dla przyszłych pokoleń zapisane.
Wybierając spośród 10 kandydatów na patronów roku 2024 Melchiora Wańkowicza, posłowie Sejmu RP uzasadniali: „Wypełniał znakomicie to, co składa się na misję dziennikarską: opisując rzetelnie rzeczywistość służyć wspólnocie.” Największy pomnik bohaterstwu polskich żołnierzy Wańkowicz wystawił w trzytomowym dziele „Bitwa o Monte Cassino”. Pisząc „Bitwę o Monte Cassino”, miał świadomość, że czyni to zarówno dla współczesnych, jak i dla potomnych.
Te dwie rocznice podkreślają miejsce pisarza w panteonie polskich twórców i chwałę bohaterskich żołnierzy polskich, którzy zawsze bili się o najważniejsze wartości jednostki i narodu — honor i wolność.
Melchior Wańkowicz urodził się na wschodnich kresach Polski, niedaleko Mińska (dziś Białoruś)10 stycznia 1892 roku. Imię Melchior otrzymał po ojcu, powstańcu styczniowym. Naukę w szkole średniej zdobywał w Warszawie, gdzie wcześnie angażował się w działalność niepodległościową. W 1905 roku brał udział w strajku szkolnym, później redagował nielegalne pismo „Wici”. Studia prawnicze i nauki polityczne kontynuował na Uniwersytecie Jagielońskim w Krakowie. W czasie studiów żywo interesował się polityką i aktywnie uczestniczył w konspiracyjnych działaniach młodzieży akademickiej.
Osobowość przyszłego pisarza ostatecznie ukształtowały lata I wojny światowej. Jako żołnierz korpusu gen. Józefa Dawbora — Muśnickiego brał udział w walkach na Ukrainie. W 1919 roku został korespondentem wojennym "Gazety Warszawskiej”. Od tego czasu związał swoje życie zawodowe z dziennikarstwem, pracą pisarza i wydawcy. Od roku 1923 rozpoczął pracę na stanowisku naczelnika Wydziału Prasowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Rok później, w 1924 roku, założył Towarzystwo Wydawnicze "Rój", którego był współwłaścicielem i redaktorem naczelnym aż do 1939 roku.
W prasie ogłaszał reportaże i cykle korespondencji z Polski, a także z zagranicy. W "Kurierze Warszawskim" ukazała się jego korespondencja z podróży do Meksyku, którą odbył w latach 1926-27. Był też autorem dwóch najkrótszych i najbardziej znanych polskich sloganów reklamowych: „cukier krzepi” i „LOTem bliżej”. Od 1930 roku Wańkowicz był członkiem Polskiego PEN Clubu. W 1936 roku pisarza uhonorowano Srebrnym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury. Nagrodę przyznano przede wszystkim za przyciągające czytelników, pisane barwnym stylem relacje z podróży.
W chwili wybuchu II wojny światowej Wańkowicz przebywał w Polsce. Jeszcze przed kapitulacją Warszawy, 24 września 1939 roku udało mu się wyjechać do Rumunii.
Latem 1940 roku przedostał się na południe Europy, a we wrześniu tegoż roku został wraz z innymi Polakami ewakuowany przez Anglików na Cypr, skąd w 1941 roku wyjechał do Palestyny. Głównym jego zajęciem pozostawała praca pisarza, reportażysty i publicysty. Pod pseudonimem Jerzy Łużyc pisał w "Dzienniku Żołnierza", "Wiadomościach Polskich" i "Głosie Polski".
Od 1943 roku Melchior Wańkowicz był korespondentem wojennym 2. Korpusu. Podróżował po Bliskim Wschodzie. W maju 1944 roku uczestniczył w bitwie pod Monte Cassino. Za tę bitwę otrzymał Krzyż Walecznych, a dla potomnych zostawił trzytomowy reportaż „Bitwa o Monte Cassino”.
Za moich szkolnych lat, nie mówiło się o tej bitwie, nie wolno było. Pieśń „Czerwone maki na Monte Cassino” była zakazana. Po odwilży politycznej, która nastąpiła po 1956 roku, Wańkowicz na krótko przyjechał do kraju i na spotkaniach z czytelnikami mówił o bitwie o Monte Cassino. Wydano wtedy też bardzo okrojone „Szkice spod Monte Cassino”. W osiemdziesiątą rocznicę tej bitwy, która w tym roku przypada, trzeba i warto przypomnieć jej sens i wartość. Tym bardziej, że znowu próbuje się podważać jej znaczenie, a była to przecież wygrana bitwa, podobnie jak bitwa pod Grunwaldem. Historycy określają ją jako największą lądową bitwę frontu zachodniego, bitwę narodów.
Pasmo gór przecinających Półwysep Apeniński z Klasztorem na Monte Cassino, zajęło w historii Europy szczególne miejsce. Była od niepamiętnych czasów okolica, w której obrońcy Italii zastępowali drogę najeźdźcom ciągnącym z południa. W tym miejscu góry spiętrzone od morza do morza zostawiają tylko wąski pas doliny rzeki Liri, którą wiodła droga na Rzym. Nad tą doliną panuje stroma góra (516 metrów n.p.m.) Monte Cassino. Jej zdobycie otwierało drogę do wiecznego miasta — Rzymu. Przejścia, które było zabarykadowane kilkoma liniami umocnień fortyfikacyjnych (Linia Gustawa, Linia Hitlera, …), broniły najlepsze z najlepszych jednostki niemieckie: dywizja spadochronowa, piechota górska, grenadierzy pancerni.
Bitwa o górę Monte Cassino trwała 4 miesiące — od stycznia do maja 1944 roku.
Pierwsi, 2 stycznia szturmowali ją Amerykanie. Po dwóch dniach dramatycznego szturmu na mokradłach Liri ponieśli dotkliwą klęskę — stracili 48 oficerów, 1002 podoficerów i żołnierzy.
Następni do szturmu poszli Francuzi. Pułk strzelców tunezyjskich był wzięty w potrzask. W ciągu pięciu dni stracił 23 oficerów, 162 podoficerów i 1300 szeregowych żołnierzy. Szturm zakończył się jeszcze większą klęską.
15 stycznia alianci zbombardowali klasztor. 255 bombowców zrzuciło 351 ton bomb. Następnie szturmować wzgórze 593 próbowali Anglicy i znowu ponieśli klęskę. Zostawili w gruzach 12 zabitych oficerów i 130 żołnierzy. Ich miejsce zajął indyjski pułk strzelców, który został całkowicie unicestwiony. W tym czasie uderzający na dolinę Liri Nowozelandczycy ugrzęźli w mokradłach. Znowu — kolejna już — klęska.
5 marca poszło trzecie natarcie, najkrwawsze. Po tygodniu walk, 2 nowozelandzka dywizja w sile 6 batalionów straciła 55 oficerów i 665 szeregowych, a 4 hinduska dywizja straciła 3000 żołnierzy. Ta klęska była ostatnią.
Anglicy, Kanadyjczycy, Hindusi, Francuzi, Marokańczycy, Tunezyjczycy, Nowo Zelandczycy, Gurkowie. Wszyscy doskonali żołnierze, przelewali tu swoją krew i doświadczyli klęski. Decydującą rolę w tej bitwie, w czwartym natarciu odegrali Polacy — 2 Korpus pod dowództwem generała Władysława Andersa.
Żołnierze tego korpusu to uciekinierzy z obozów internowania w Rumunii i na Węgrzech, uciekinierzy przez zielone granice, sybiracy — mieszkańcy zajętych po 17 września kresowych ziem II Rzeczypospolitej. Zwolnieni z łagrów na mocy podpisanego 14 sierpnia 1941 roku porozumienia Rządu Londyńskiego z rządem ZSRR i na mocy „amnestii” mogli wstąpić do wojska polskiego tworzonego pod dowództwem generała Władysława Andersa, ewakuowani byli później do Iranu. Zanim stanęli przed klasztorną górą Monte Cassino, znaczyli swoją krwią pola bitew pod Narwikiem, pod Tobrukiem, w Egipcie, w Palestynie, i na pustynnych piaskach Afryki i szli, szli do Polski. Wydawało im się, że są już blisko.
W obliczu trzech tragicznych szturmów, gen. Oliver Leese, dowódca 8 Armii zaproponował gen. Andersowi zdobywanie przez Polaków wzgórza klasztornego (593). Polski dowódca zdawał sobie sprawę, że będzie to trudne zadanie, ale przyczyni się do wzmocnienia pozycji Polski wśród aliantów. Tak pisał o tej decyzji w książce „Bez ostatniego rozdziału”: „Wykonanie tego zadania (…) byłoby najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, która twierdziła, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami. Podtrzymałoby na duchu opór walczącego Kraju. Przyniosłoby dużą chwałę orężowi polskiemu”.
Teren walki widziany z samolotu rozpoznawczego M. Wańkowicz opisuje tak:
Był to łańcuch górski, przez który biegły linie obronne Niemców. Spływały z wysokiego na 1669 m. zaśnieżonego szczytu Monte Cairo, szły szeregiem wzgórz, kończąc się na wysokim na 516 metrów Monte Cassino. Od czubka Monte Cairo do klasztoru było w linii powietrznej cztery kilometry. (…) walka właściwa zakotłuje się na przestrzeni dwóch kilometrów — kipieli gór i jarów. Teren ten wyglądał jak Colosseum. W jego środku leżały jak arena wzgórza 593 i wzgórze Widmo (Phantom Ridge). Wszedłszy na te obiekty, ściągało się na siebie powiązane ogniem całego amfiteatru- wszystkich wzgórz.
O to tak plastycznie opisane przez uczestnika walki, tak małe w skali świata, a tak ważne dla jego i naszej historii miejsce, walczyć będą dwie dywizje 2 Korpusu — Karpacka i Kresowa. Reszta Korpusu — kwatermistrzostwo, służby sanitarne, łączność będzie wspierać i zabezpieczać drogę do zwycięstwa.
Dowódcy zdają sobie sprawę z ważności zadania, które podejmują, żołnierze czują jego wagę. Od 21 marca zaczynają się przygotowania. Najpierw do akcji wchodzą służby kwatermistrzowskie, gromadząc dla Korpusu (około 50 tys. żołnierzy) zapasy żywności, wody, amunicji i różnego rodzaju sprzętu pomocniczego. Saperzy wykuwają drogi marszu dla 1200 mułów transportujących zaopatrzenie, dla służb sanitarnych i budują kwatery dowodzenia. Łącznościowcy łączą to wszystko w układ nerwowy Korpusu.
Chociaż ruchy przygotowawcze odbywają się nocą, to i tak każdej doby liczba zabitych i rannych sięga od 30 do 60. Nastrój tamtych dni M. Wańkowicz opisuje tak:
Przyszedł maj i ziemia nieuprawna pokryła się makami. Maki czerwienią pokrywały każdy załomek gruntu. Nocą słowiki wydzierały się jak oszalałe. Roje świetlików pokrywały stocza płonącymi nitkami. Wyżej świetlne pociski zdobiły niebo. Trupy i maki, słowiki i wycie nebelwerferów, świetliki i świetlne pociski — tworzyły misterium, w którym nad zaklęśniętymi w głazach, miękkociałymi istnieniami chodziła śmierć…
Na razie tylko chodziła. Do akcji wkroczy naprawdę w nocy z 11/12 maja. Po ogromnym przygotowaniu artyleryjskim, podczas którego wszystko się trzęsło, było widno jak w dzień, że gazety można było czytać, do natarcia poszła Dywizja Karpacka. Atakowała Wzgórze Ofiarne oznaczone numerem 593. Kontratakowana ze wszystkich stron, zmasakrowana w sześciu szturmach, wycofała się bez dowódców, bez sprzętu.
Podobnie działo się z Dywizją Kresową, która topniała na wzgórzu zwanym Widmem. Szturm się nie udał, nie osiągnięto celu.
Polacy nie rezygnują. Przegrupowują mocno nadszarpnięte szeregi i przygotowują następny szturm. 17 maja o siódmej rano rusza kolejne natarcie. Radiostacje będą meldować z Widma, Wzgórza Ofiarnego, ze Wzgórza Śmierci, z Gardzieli, z Głowy Węża, z Drogi Saperów. Wszyscy są bardzo wyczerpani, niektóre oddziały od 36 godzin nie miały zaopatrzenia. Nie czują, że są głodni, że opadają z sił. Podobnie jest z jednostkami niemieckimi. Walka podobna jest do tej na ringu. Wygra ten, kto przetrzyma, albo sam zada ostatni cios.
Zadali go Polacy. 18 maja około godziny dziesiątej rano do gruzów klasztoru Benedyktynów dotarł patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich i na znak zwycięstwa zatknął tam swój proporczyk. Za chwilę zawisła tam polska biało-czerwona flaga, a trochę później brytyjska. W samo południe polski żołnierz Emil Czech odegrał hejnał mariacki. W nocy poeta Feliks Konarski (Ref -Ren) napisał tekst, a kompozytor Alfred Schutz skomponował muzykę piosenki „Czerwone Maki na Monte Cassino”. W bitwie zginęło 923 polskich żołnierzy, 2931 zostało rannych, 345 uznano za zaginionych. Sprzymierzeni poszli otwartą droga na Rzym, Polacy zbierali swoich poległych, budowali cmentarz, by godnie ich pochować.
Każdy walczący o Monte Cassino żołnierz, to część zbiorowej hekatomby, to osobna historia, urwana w pół biegu, w pół litanii. M. Wańkowicz w reportażu „Bitwa o Monte Cassino” powie o nich potomnym:
Będą już całe życie żołnierzami spod Monte Cassino. Do tego wspomnienia przymierzą każdą z okoliczności życia. Że był pod Monte Cassino, zapiszą temu żołnierzowi na nagrobku, jeśli znajdzie się dla niego nagrobek. To, że był pod Monte Cassino zapiszą w kronikach rodzinnych, jeśli będzie jakowaś rodzina.
Rzeczywiście, żołnierze, którzy przeżyli walki o Monte Cassino, całe życie żyć będą wspomnieniami. Wiem to, z sentymentem wspominam spotkania z jednym z bohaterów — ppłk rezerwy łącznościowcem Leonardem Jędrzejczakiem. Z nabożeństwem przechowuję przekazaną mi z pierwszego wydania z dedykacja autora, książkę „Bitwa o Monte Cassino”. Czy świat, albo chociaż Europa, w 80-tą rocznicę tej bitwy, minutą ciszy uczci pamięć bohaterów tamtych dni…?!