28 maja 2021 r. mija 80 lat od uwięzienia w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz o. Maksymiliana Kolbe, gwardiana Niepokalanowa – franciszkańskiego klasztoru i wielkiego domu wydawniczego. Z tej okazji w Wydawnictwie Franciszkanów Bratni Zew w Krakowie zostanie wydany tom poezji Kazimierza Brauna pt. „Pieśni świętego Maksymiliana i inne wiersze”.
Z autorem rozmawia ks. Prof. dr hab. Piotr Tomasik.
Ks. Piotr Tomasik: Benedykt XVI w 2010, w trakcie audiencji generalnej, powiedział tak: „Każdy z nas ma w swoim życiu drogie osoby, które są nam szczególnie bliskie; niektóre z nich są już w domu Ojca, inne idą jeszcze z nami drogą życia: to nasi rodzice, krewni, wychowawcy, osoby, którym wyświadczyliśmy dobro lub które nam wyświadczyły dobro; wiemy, że na te osoby możemy liczyć. Jednakże ważne jest również, byśmy mieli »towarzyszy podróży« na drodze naszego życia chrześcijańskiego: mam tu na myśli kierownika duchowego, spowiednika, osoby, z którymi można dzielić doświadczenie wiary, ale myślę także o Dziewicy Maryi i o świętych. Każdy powinien wybrać sobie ulubionego świętego, który będzie mu szczególnie bliski, w modlitwie i wstawiennictwie, a także, którego będzie naśladował.” Czy Pańskim towarzyszem podróży jest św. Maksymilian Maria Kolbe, skoro napisał Pan o nim sztukę teatralną, a ten tom zatytułował Pan na jego cześć? Na podstawie jakich źródeł zdobywał Pan wiedzę na temat tego Świętego?
Kazimierz Braun: To jedna z najpiękniejszych przygód mojego życia, a także długa, wyboista droga. Oczywiście, od dzieciństwa wiedziałem, że był taki zakonnik, który w Auschwitz poszedł na śmierć zamiast innego więźnia. Wiedziałem, że w 1971 r. został on beatyfikowany. I tak się złożyło, że na jesieni 1981 r. byłem w Japonii. Korzystając z Nagrody Fundacji Japońskiej mogłem ułożyć sobie plan podróży po tym kraju. Wytyczając plan tej podróży poprosiłem, abym mógł znaleźć się w Nagasaki i odwiedzić klasztor, który wybudował tam o. Maksymilian Kolbe. Byłem tam. Chodziłem po korytarzach i ścieżkach wydeptanych przez niego. Poznałem brata Sergiusza, jednego z uczniów i współpracowników ówczesnego gwardiana, który hojnie obdarzył mnie swym czasem i opowiadaniami, oprowadził mnie po japońskim Niepokalanowie – Mugenzai no Sono: kościół, klasztor, szkoła, kapliczka Niepokalanej na górze Hiko. Brat Sergiusz dał mi też wiele materiałów. Zacząłem się nosić z myślą pisania o ojcu Maksymilianie. Zaraz po moim powrocie do kraju gen. Jaruzelski ogłosił stan wojenny. Chwila dziejowa narzuciła inne tematy, prace, działania.
Ale tak się znów złożyło, że końcu września 1982 r. byłem z moim Teatrem Współczesnym w Irlandii, gdzie graliśmy Annę Livię wg. Jamesa Joyce’a, na festiwalu z okazji stulecia jego urodzin. I tam, w irlandzkim Teatrze Narodowym, The Abey Theatre, ku mojemu zdziwieniu, była na afiszu sztuka pod tytułem Kolbe. Poszedłem na nią. Autorem był ksiądz-poeta Desmond Forristal. Sztuka była epicką opowieścią o męczeństwie i śmierci o. Maksymiliana Kolbe w piekle Auschwitz. Teatr zbudował w oparciu o nią wielką inscenizację, z bardzo liczną obsadą. Widowisko o polskim świętym w Dublinie ogromnie mnie wzruszyło, choć sama sztuka nie bardzo mnie przekonała. Zamówiłem jednak jej tłumaczenie u Krzysztofa Romanowskiego, Polaka-filmowca, pracującego w Dublinie.
Kanonizacja Maksymiliana Kolbe, dokonana przez Papieża Jana Pawła II 10 października 1982 r., była mocnym strumieniem światła w ciemnościach stanu wojennego w Polsce. Takie wyraziste przypomnienie niezłomnego Polaka, było ważnym posłaniem dla wszystkich Polaków. Stan wojenny był już formalnie zniesiony, ale trwał jako totalitarny, represyjny system. Dla mnie był to kolejny impuls, jakoś kierujący w stronę – już wtedy świętego – Maksymiliana. Pojechałem do Niepokalanowa prosić go o opiekę w pisaniu o nim. Opublikowałem o nim dwa artykuły. Stały się one rozdziałami w książce Nadmiar teatru (Czytelnik, 1984). Otrzymałem od Romanowskiego tłumaczenie tej irlandzkiej sztuki, Kolbe. Jej horyzont, przy uważnej lekturze, wydał mi się jakoś zbyt wąski wobec rozległości tych horyzontów, które święty obejmował i otwierał. Nie zdecydowałem się na realizację. A przy tym sam uświadomiłem sobie, że jeszcze za mało wiem o św. Maksymilianie. Sprawa została odłożona.
Potem porwał mnie wir wydarzeń całkowicie odmieniających moje życie i pracę, a także życie mojej rodziny: wyrzucenie z teatru, jako kara reżimu komunistycznego za działalność opozycyjną (1985); propozycja pracy w USA przysłana przez solidaryzujących się ze mną amerykańskich kolegów; kolejne odmowy wydania mi paszportu i otrzymanie go po kolejnych odwołaniach; wyjazd do USA (1985); praca na amerykańskich uniwersytetach i w amerykańskich teatrach; przyjazd żony, Zofii, i dwójki dzieci, Grzegorza i Justyny, także po odmowie paszportów i kolejnych odwołaniach. (Nasza najstarsza, Monika, miała już swoje życie w Polsce). Potem – próby powrotu do kraju. Nieudane. (To już zupełnie inna historia.) Osiadłem w Ameryce.
Właściwie nieco przypadkowa wymiana listów elektronicznych z ojcem doktorem Piotrem Cuberem na temat św. Maksymiliana nakazała mi wrócić do niego. Z o. Piotrem znaliśmy się od czasu jego pobytu i pracy we franciszkańskiej rozgłośni radiowej „Godzina Różańcowa” w Buffalo w 2001 r. Pozostaliśmy w kontakcie. Przesyłaliśmy sobie życzenia świąteczne. Teraz, a było to w 2009 r., życzliwie i miło zachęcił mnie do podjęcia próby napisania dramatu o świętym, aby przypomnieć go na 70 rocznicę jego śmierci przypadającą w roku 2011. W wyniku zachęty o. Piotra, a w ślad za nią, dzięki zaproszeniu Krakowskiej Prowincji Ojców Franciszkanów Konwentualnych, znalazłem się przez cały miesiąc w klasztorze w Harmężach pod Oświęcimiem. Mogłem wejść w rytm franciszkańskiego życia i modlitwy, odbyć wiele ciekawych, inspirujących rozmów i odwiedzić wiele miejsc, w których święty zostawił swoje ślady, przede wszystkim w obozie Auschwitz, a także w Krakowie, Kalwarii Pacławskiej, Sanoku i, oczywiście, w Niepokalanowie. Mogłem medytować tam gdzie czynił to święty. Otrzymałem wiele informacji, wiele książek. To wszystko pozwoliło mi podjąć ponownie próbę stworzenia dramatu o św. Maksymilianie. Powstał Maximilianus, a potem jeszcze Cela ojca Maksymiliana (monodram) i jeszcze dramat Mój syn, Maksymilian. Wszystkie zostały wydane przez Wydawnictwo Franciszkańskie Bratni Zew w 2010 r.
W 2011 r. wyreżyserowałem w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie Celę ojca Maksymiliana. Sztuka ta została także wystawiona (po angielsku) w Buffalo w USA. We wszystkich tych sztukach epilogiem jest Męka świętego Maksymiliana, która może też funkcjonować samodzielnie. Była ona odczytywana przez trzech lektorów – tak jak czyta się Mękę Jezusa Chrystusa w Wielkim Tygodniu w kościołach w Polsce, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Pragnąłem nadal uczyć się od św. Maksymiliana, być jakoś blisko niego. Z tego pragnienia powstały otwierające ten tom Pieśni świętego Maksymiliana. I tak jak ksiądz mówi: święty Maksymilian stał się moim „towarzyszem podróży” w ostatnich latach. Jego regulamin życia jest zarówno drogowskazem, jak też przypomnieniem, jak wiele mi brakuje do sprostania jego wymaganiom.
Ks. Piotr Tomasik: W części tomu, zatytułowanej Naśladowania, umieścił Pan kilka wierszy o różnych świętych. Jakie było kryterium doboru?
Kazimierz Braun: To były refleksje po lekturach pism różnych świętych. Każda z tych lektur zawierała ogromne bogactwo myśli, wskazań, porad duchowych. Starałem się znaleźć krótką formę poetycką, niejako podsumowującą, która by te lektury, a także historie życia tych świętych, otwierała dla mnie samego i dla innych – dla czytelników.
Ks. Piotr Tomasik: Wśród świętych, do których zbliżamy się przez Pańskie wiersze, jest także św. Augustyn. W szczególnym kontekście – teatru. Jest Pan reżyserem, teatrologiem, a pisze Pan o św. Augustynie: „Od chwili nawrócenia / odwróciłeś się od teatru / zerwałeś ze zgubnym nałogiem teatromanii”. Dlaczego tak? Pytam o to, bo dziś wielu ludzi w Polsce unika teatru, zwłaszcza boją się tam prowadzić swoje dzieci ze względu na obsceniczność i bezbożność spektakli. Jaki zatem powinien być teatr?
Kazimierz Braun: To pytanie – „jaki powinien być teatr?” – zadawałem sobie od czasu, kiedy zacząłem ku teatrowi zmierzać. Towarzyszyło mi przez wszystkie lata mojej praktycznej pracy w teatrze. „Teatr ile wiemy, jest atrium spraw niebieskich” – te słowa Cypriana Norwida przeczytałem i zapamiętałem, jeszcze przed podjęciem studiów reżyserii. Była to wizja teatru, który poprzez to, co na scenie widać, co ze sceny słychać, poprzez całą materię i maszynerię widowiska – daje wgląd w niebo.
Szczególny impuls nakierowujący do takiego pojmowania i uprawiania teatru otrzymałem, już jako student reżyserii od – wtedy – księdza biskupa, profesora KUL-u, Karola Wojtyły i mentora grupy „Święta Lipka” do której należałem. Gdy znalazłem się zimie 1960 r. w Krakowie, upoważniło mnie to do prośby o rozmowę, z „Wujem”, jak go nazywaliśmy. Miałem z nim dwa bardzo ważne dla mnie wieczorne, przeciągające się w noc, spotkania. Na koniec pierwszego polecił mi napisać referat o moralnych problemach, z jakimi konfrontuje się reżyser w pracy teatralnej. W czasie drugiego omówił ze mną, po profesorsku, złożony mu referat, a potem odłożył na bok maszynopis i zadał mi kilka pytań, zaznaczając, że nie oczekuje ode mnie w tej chwili odpowiedzi, a raczej, prosi, abym te jego pytania przemyślał. A były to pytania podstawowe dla człowieka teatru: „Jak będziesz łączył wiarę ze sztuką w swej teatralnej robocie? Jak połączysz dążenie do najwyższych wartości estetycznych i znajdowanie dla nich wyrazu w przedstawieniach z dążeniem do przekazywania najważniejszych wartości etycznych, tych, które wynikają z twojej wiary? Jak będziesz łączył w twórczości teatralnej cielesność i seksualność aktorów oraz granych przez nich postaci, z ich duchowością? Jak będziesz prowadził widzów ku krainie ducha przez materialność i zmysłowość teatru? I, rozważ, przygotuj się już teraz – co wybierzesz w chwili próby: karierę czy sumienie? Świat czy Boga?”
Biskup Wojtyła kierował mnie w ten sposób w rejony teatru, całkowicie, wręcz radykalnie, odmienne od tych, ku którym prowadziły mnie studia reżyserii, o których uczyłem się z książek, i po których poruszałem się uczestnicząc w życiu teatralnym. Gdy rozważałem jego nauczanie, zaczęło mi się ono stopniowo rymować z tymi rozdziałami historii, w których teatr starał się ewangelizować i prostą drogą prowadzić ludzi ku niebu – jak europejski teatr średniowieczny, hiszpański teatr renesansowy, teatr wpisany w dramaty Paula Claudela, misteryjne widowiska Jacques’a Copeau, a wreszcie Teatr Rapsodyczny Mieczysława Kotlarczyka, w którym Karol Wojtyła był aktorem i z którego wyruszył ku kapłaństwu.
Ta nocna rozmowa z nim ukazała mi teatr w nowym świetle. Zaostrzyła kontrast pomiędzy tym, co wtedy – a i wielokrotnie później, całymi latami – sam w teatrze robiłem, a tym teatrem, ku któremu warto było, i trzeba było, zmierzać. I to jest moja odpowiedź na pytanie Księdza. Teatr, taki, jak go widział Norwid, taki jaki go uprawiał Wojtyła, winien ludzi prowadzić do Boga – zarówno tych, którzy teatr na co dzień tworzą, na więc ludzi teatru, jak i tych, do których teatr się zwraca, a więc widzów.
Pytanie Księdza kieruje mnie ku refleksji na temat całej mojej, już tak długiej, drogi poprzez teatr. Od fascynacji teatrem do uświadomienia sobie jego wspaniałych, dobrych potencji, ale także do rozpoznania możliwości szerzenia przez teatr zła, czego mamy tyle dowodów dzisiaj. Wspomniał Ksiądz o tym: wulgarny, obsceniczny język, po prostu nieprzyzwoite obrazy i działania, nawet świętokradztwo. W ocenianiu teatru z moralnego punktu widzenia, w uświadomieniu sobie jak teatr może budować ludzką duchowość, a także ją degradować, dopomógł mi bardzo właśnie święty Augustyn. W swoich Wyznaniach opowiada on o swojej fascynacji teatrem i wyzwoleniu się z niej. Pisałem:
„Bardzo mnie pociągały
widowiska teatralne”
wyznaje święty Augustyn
„Uczestniczyłem w grzesznych
radościach spektakli”
oskarża się gorzko
„Podziwiałem występnych
kochanków na scenie”
bije się w piersi
„Fikcja sceny dzieliła mnie
od prawdy Boga”
wspomina gorzko
Trzeba przypomnieć, że w jego czasie (II połowa IV i pierwsze lata wieku V) teatr rzymski był już w stanie upadku, był nastawiony właściwie wyłącznie na rozrywkę, był wyuzdany, wulgarny, posługiwał się okrucieństwem. (Ileż analogii z ogromnymi obszarami teatru współczesnego!) Więc Augustyn odwrócił się od teatru. Ja nigdy nie chciałem teatru opuścić. Latami, mozolnie uczyłem się jak ukierunkowywać go ku dobru, dawać teatrem świadectwo swojej, acz tak słabej wiary, pomagać innym drogę wiary odnajdywać na bezdrożach współczesnej kultury. Codziennie powtarzam przy tym modlitwę Apostołów (Łk 17, 4) „Panie, przymnóż nam wiary.” W zakończeniu tego wiersza napisałem:
Święty Augustynie
bywałeś w teatrze gościem
mogłeś przestać teatr nawiedzać jak dom grzesznych schadzek
ja byłem teatru domownikiem
gdzież się wyprowadzić?A przy tym teatr to stary dom rodzinny
jak w domu Ojca jest w nim mieszkań wiele
nie trzeba go opuszczać niszczyć palić burzyć
może być świętym hospicjum choć bywał motelem
może dać dach nad głową tak wielu bezdomnymŚwięty Augustynie
za twoja przyczyną zrozumiałem zbyt późno
wierzę nie za późno
że nadal w nim mieszkając
muszę mój dom posprzątać
ubielić czysto ubrać tatarakiem
jak na Zielone Świątkia samemu zdjąć czarną maskę Arlekina
jego kostium pstrokaty zamienić na białą
szatę godową
Ks. Piotr Tomasik: Dostojewski napisał: „Piękno zbawi świat”. Piękno, jako droga dojścia do Boga. Tę kwestię podkreśla się dość mocno ostatnio w dokumentach katechetycznych Kościoła. Piękno, sztuka, poezja. Co by Pan poradził katechetom jako artysta?
Kazimierz Braun: Wracanie do źródeł. Nakierowywanie uwagi uczących się na tradycję. A gdyby tematyka kursu, czy zajęć obejmowała sztukę, to sugerowałbym podkreślenie opiekuńczej roli Kościoła nad sztuką – tu warto by przypomnieć architekturę i wszystkie sztuki piękne, z ogromną rolą witrażu w ewangelizacji, muzykę sakralną, literaturę religijną, a wreszcie i teatr, który po czterech wiekach nieobecności w kulturze Europy (wieki V-IX) odrodził się właśnie w Kościele. Najpierw jako widowisko wielkanocne, potem pasyjne. A pierwsze „Jasełka” przygotował nie kto inny tylko święty Franciszek w 1223 r. Przymierze religii i sztuki, wiary i teatru, w porywający sposób manifestowało się w widowiskach Księcia Niezłomnego granych w plenerze dla tysięcy przez Juliusza Osterwę. Umacniało prace „teatru kościelnego” tworzonego poza cenzurą w czasach stanu wojennego.
Ks. Piotr Tomasik: Kilkanaście lat temu pisałem podręczniki do religii dla gimnazjum. Umieściłem w nich kilka Pańskich wierszy, m. in. Szymona Cyrenejczyka oraz Rozważania w Nazarecie, Według Ignacego z Loyoli. Były czytane przez młodych ludzi, skłaniały do refleksji. Myślę, że wtajemniczały gimnazjalistów w to, czym jest historia zbawienia, Kościół. Który z innych wierszy proponowałby Pan młodzieży dzisiaj?
Kazimierz Braun: Młodym, ale już dorastającym, podsunąłbym mój nowy cykl, Zamyślenia, które niejako towarzyszą modlitwie brewiarzowej. Mogłyby może zachęcić do podjęcia takiej codziennej praktyki.
Ks. Piotr Tomasik: Wiele jeszcze tematów nasuwa ten tom Pana wierszy. Pozostawmy je czytelnikom. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Kazimierz Braun: I ja dziękuję z całego serca. Bóg zapłać!