Roger Moorhouse (ur. 1968) to brytyjski historyk i autor. Moorhouse, biegle mówiący po niemiecku, jest specjalistą od współczesnej historii Niemiec, zwłaszcza Adolfa Hitlera i Trzeciej Rzeszy. Na tym stanowisku pisał dla The Times, The Independent on Sunday i Financial Times, a także regularnie współpracuje z magazynami BBC History i History Today. Moorhouse coraz częściej zajmuje się najnowszą historią Polski, zwłaszcza okresu wojny. Moorhouse regularnie występuje jako mówca publiczny, występował między innymi na Międzynarodowym Festiwalu Książki w Edynburgu i Festiwalu Literatury w Bath. Od 2016 roku jest profesorem wizytującym w Kolegium Europejskim w Natolinie pod Warszawą. Jest członkiem Królewskiego Towarzystwa Historycznego.
Joanna Talarczyk: Jest Pan autorem wydanej po angielsku książki „The Forgers” (polskie wydanie pod tytułem „Paszporty życia”), poświęconej w całości tzw. grupie Ładosia. Opowieść o polskich dyplomatach, którzy dla ratowania Żydów masowo produkowali fałszywe dokumenty pozwalające im uniknąć śmierci, jest częścią naszej lokalnej historii. Dlaczego Pana zdaniem warto o niej opowiadać globalnie?
Roger Moorhouse: Myślę, że ta historia jest ważna sama w sobie szczególnie z uwagi na skalę działania tej grupy. To jest również ważna korekta szerszej perspektywy, ponieważ narracja o Holokauście bardzo często – z wyjątkiem głośnej historii Oskara Schindlera – pomija tych, którzy próbowali pomóc Żydom przetrwać. Mam nadzieję, że dzięki temu przekaz o ratowaniu Żydów z Zagłady stanie się bardziej widoczny. To także ważne uzupełnienie międzynarodowego poglądu na reakcję Polski na Holokaust. Jest ona z zasady źle rozumiana i postrzegana w zadziwiająco binarny sposób. Być może ta historia to kolejny wątek, który przedstawia bardziej złożoną i zrównoważoną perspektywę na ten przekaz.
JT: Jak wyjątkowa była grupa Ładosia? Czy istniały inne podobne grupy w różnych krajach pod okupacją?
RM: Nie był to jedyny przypadek. W książce wymieniam kilka innych np. Chiune Sugihara – japońskiego konsula działającego w Kownie w 1940 roku, Thomasa Kendricka, który przed wojną był brytyjskim urzędnikiem ds. paszportów Wiedniu, czy Ho Feng-Shana, który wydawał wizy do Szanghaju. Grupę Ładosia wyróżnia jednak skala działania: jej członkowie wydali dokumenty tożsamości 10 tysiącom osób. To znacznie więcej, niż ktokolwiek inny na świecie próbował zrobić. Myślę też, że część tej historii ma szczególne polskie znaczenie, ponieważ tworzyli ją Polacy i polscy Żydzi. Zbyt wielu na świecie zapomina dziś, że połowę ofiar Holokaustu stanowili polscy Żydzi. Zagłada odbyła się w dużej mierze na ziemi okupowanej Polski. Jest to więc narracja, w której polscy dyplomaci, tacy jak Ładoś, mieli do odegrania ważną rolę. Nie tylko starali się pomagać poprzez swoją działalność, ale także przekazywali informacje o Holokauście w miarę jego rozwoju. Ich źródłem było polskie podziemie a wszystko przekazywali dalej rządowi na uchodźstwie i dalej w świat. Tak więc poza jednostkami, które próbowały pomóc – a było ich stosunkowo niewiele – był również pewien specyficznie polski element, który moim zdaniem należało spróbować wydobyć w książce.
JT: Co sprawiło, że w ogóle zainteresował się Pan tym tematem?
RM: Ta historia trafiła do mnie w 2018 roku i stała się tak moim projektem „pandemicznym”. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem kilka artykułów o grupie Ładosia, pomyślałem, że to fantastyczna historia. Była rzadkością w tym sensie, że stanowi rodzaj pozytywnej opowieści o Holokauście w całym mroku i tragedii Zagłady. Jest przecież przecież o ludziach, którzy starają się postępować właściwie, kierują się słusznymi, humanitarnymi pobudkami, próbują ratować życie innych i starają się zrobić dla bliźnich to, co najlepsze. A także o ludziach, którzy dzięki temu przeżyli. Oczywiście w książce nie brakuje tragedii, ale są też momenty nadziei i przetrwania, miłości i śmiechu. Jest w niej dużo człowieczeństwa. W pewnym sensie wiele z tego, co napisałem do tej pory, dotykało tylko Holokaustu, ale niekoniecznie bezpośrednio dotyczyło tej kwestii. Pomyślałem więc, że pojawiła się okazja do opowiedzenia nowej historii i, co ważne, stosunkowo pozytywnej historii Holokaustu, ale także do zajęcia się szerszą luką w mojej pracy, czyli brakiem pozycji o Holokauście.
JT: Wspomniał Pan o tej dziwnie binarnej reakcji lub odpowiedzi, o tym poglądzie na stanowisko Polaków wobec Żydów, Holokaustu i własnego w nim udziału. Niektórzy wręcz zaprzeczają, że Polacy pomagali Żydom. Dlaczego Pana zdaniem tak jest i jak możemy to nieco zmienić?
RM:Myślę, że jest tak dlatego, że Polska może swobodnie badać swoją historię, mówić o niej i pisać dopiero od 1989 roku. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że główne wątki narracyjne dotyczące Holokaustu zostały ustalone w latach 60., 70. i 80. XX w. – jasno widać, że w pewnym sensie Polacy spóźnili się z przedstawieniem własnej perspektywy na tę kwestię. I próbują zmienić narrację, która jest oczywiście bardzo emocjonalna i bardzo sztywna. W dodatku wiele historii osób ocalałych, historii, które wpływają na narrację o Holokauście, mówi o sytuacji poszczególnych Żydów, którym sąsiedzi odmówili pomocy, zatrzasnęli drzwi przed nosem itp. To wszystko przypisuje się antysemityzmowi. Tak, to mógł być antysemityzm. Nie zaprzeczam, że w Polsce był antysemityzm. Ale był obecny również prawie wszędzie indziej. Jednocześnie Polska i pewne regiony wschodnie były jednymi z niewielu miejsc w okupowanej Europie, gdzie za pomoc Żydom karano śmiercią. Tak więc dla przeciętnego niebędącego Żydem Polaka, którego żydowski sąsiad stawał w desperacji przed jego frontowymi drzwiami, udzielenie pomocy było ogromnym aktem odwagi, można powiedzieć, że wręcz lekkomyślnej odwagi. Istniała przecież możliwość, że zarówno on, jak i jego rodzina zostaną za to zamordowani. Myślę więc, że brak zrozumienia szerszego kontekstu okupacji przekształcił się w pewien pogląd prezentowany – nie we wszystkich przypadkach, ale w niektórych – w literaturze poświęconej ocalałym. Pogląd, który przedstawia Polaków jako rodzaj wroga publicznego nr 2, zaraz po Niemcach. Jak już wspomniałem, Polacy późno weszli w tę narrację i próbują ją zmienić. Mówią: „Spójrzcie, były przypadki ludzi ryzykujących własne życie. Spójrzcie na przykład na przypadek Ireny Sendlerowej; spójrzcie na Henryka Sławika; spójrzcie na grupę Ładosia”. Nie chodzi o to, by zaprzeczać, że istniał antysemityzm lub że istnieli ludzie, którzy starali się czerpać korzyści finansowe, przekupywać Żydów. To wszystko miało miejsce. Ale to kolejna część bardzo złożonej i bardzo bolesnej narracji.
JT: Jak więc możemy zmienić tę wizję?
RM: Z jednej strony to dobrze, że w ostatnich latach podjęto w tej kwestii działania, uważam jednak, że zostało to zrobione w dość niezdarny sposób. I częściowo dlatego od kilku lat Polska toczy dyplomatyczny spór z Izraelem. To jest rozmowa, która musi się odbyć, ale w dojrzały i pełen szacunku sposób. Ponadto projekty prasowe takie jak ten – przedstawiając inny punkt widzenia na tę narrację w sposób jasno uargumentowany i, przede wszystkim, uczciwy – pomogą zmienić powszechny pogląd. Mam nadzieję. Ale jak powiedziałem wcześniej i jak zawsze powtarzam, zmiana ustalonej narracji jest bardzo trudna i wymaga dużo czasu i wysiłku. Nie dojdzie do niej dzięki jednej książce lub jednej osobie. Musi się to odbywać w dużym stopniu również na zasadzie konsensusu. Należy więc edukować, uświadamiać ludzi. Mam nadzieję, że doczekamy się hebrajskiego wydania tej książki.
Rozmawiała Joanna Talarczyk.