CYPRIAN NORWID: Bóg jeden wie, ile krzywdy i nędzy bierze się z nieuznania tej części społeczeństwa polskiego, którą jest Emigracja. Nieuznania, nie czynienia nic, aby ją przywrócić krajowi. Jakbyśmy już do niczego krajowi nie byli potrzebni.
[Według dramatu Kazimierza Brauna "Powrót Norwida"]
Na przełomie czerwca i lipca w Warszawie miały miejsce aż dwa wydarzenia poświęcone Polonii. Pierwsze, to VI Zjazd Polonii i Polaków mieszkających za granicą, a drugie wydarzenie to I Światowy Kongres Edukacji i Nauki Polskiej za Granicą. Oba zostały zaplanowane dość nieszczęśliwie na koniec czerwca i początek lipca (wtedy to ceny biletów lotniczych są najdroższe), a bliskość tych wydarzeń pozwala wyciągnąć dość logiczne wnioski, że mogły się one wzajemnie kanibalizować.
Zjazd Polonii skrupulatnie zajął się „doborem uczestników” i do końca nie było wiadomo, kto został zakwalifikowany a kto nie. Nie bardzo wiadomy był także program Zjazdu. W przeciągu kilku ostatnich lat, ilość organizacji, fundacji, stowarzyszeń zajmujących się w kraju Polonią przeżywa renesans. Trudno jednak dopatrzeć się w radach nadzorczych czy programowych rzeczywistych reprezentantów Polonii. Polska jest chyba jedynym krajem, w którym powstają takie organizacje. Inne kraje, które posiadają liczne diaspory, współpracują z nimi za pomocą swoich placówek dyplomatycznych, komunikują się z nimi a także przekazują granty na działalność.
Za tym wszystkim idzie rozwój etatyzmu i przerost biurokratycznych procedur, które nie są zgodne z procedurami w krajach zamieszkania Polonii. Od kilku lat jako redaktor Kuryera Polskiego nie mogę wytłumaczyć swojej amerykańskiej księgowej, dlaczego w Polsce rozliczanie grantów można tylko porównać z cyrkowym skokiem przez kilka rozpalonych poręczy. Ale radosna twórczość ludzi, którzy nigdy nie mieszkali za granicą właśnie polega na tym, że oni wszystko wiedzą najlepiej.
Początki współpracy rządu II RP z Polonią
Przypominam tylko, że problem traktowania Polonii z góry i uczenia jej patriotyzmu sięga jeszcze rządów sanacyjnych, gdzie w trakcie II Światowego Zjazdu Polaków z Zagranicy, 5 sierpnia 1934 r. w Warszawie, grupa 40 delegatów i organizacje z USA nie wstąpiły do Światpolu - organizacji skupiającej organizacje polonijne. Wtedy celem Zjazdu było założenie takiej organizacji i prowadzenie polityki zagranicznej rządu sanacyjnego przez Światpol.
Rządowi RP bardzo zależało na spójnej polityce zagranicznej. Dlaczego Polonia amerykańska odmówiła uczestnictwa w Światpolu? Powód był oczywisty: żadna organizacja amerykańska - jakimi były polskie organizacje polonijne z USA - nie mogły być związane z organizacjami tworzonymi przez rządy powstałe w wyniku zamachu stanu jaki miał miejsce w 1926 roku w Polsce. Fakt ten wtedy został pominięty w radosnej działalności Światpolu.
Zmarnowano więc dorobek lat po uzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r., gdy władze państwowe II Rzeczypospolitej prowadziły politykę sprzyjającą polskiej emigracji.
Sytuacja uległa dużej zmianie po 1926 r., w którym sanacja dochodzi do władzy w Polsce. Jak pisze profesor Wojciech Skóra, polski historyk z Akademii Pomorskiej w Słupsku, opieka nad Polonią i obywatelami polskimi w USA uległa pogorszeniu względem wczesnych lat dwudziestych, bowiem w 1922 roku działało w Stanach Zjednoczonych 6 placówek konsularnych a w latach trzydziestych tylko 3: w Chicago, Pittsburghu i Nowym Jorku, oraz ambasada w Waszyngtonie. W handlu zagranicznym Polski, Stany Zjednoczone były w 1935 roku trzecim partnerem pod względem wielkości wymiany (po Wielkiej Brytanii i Niemcach). Jak na największą potęgę gospodarczą, zamieszkiwaną przez 126 milionów obywateli (w tym niemal 4 miliony Polonii), było to zdecydowanie za mało. Tyle samo konsulatów posiadała wówczas Polska we Włoszech.
Przypomnijmy, że ponad 22.000 tysięcy ochotników z Ameryki, jak to wojsko spod Giewontu, które usłyszało granie słynnego złotego rogu z „Wesela” Wyspiańskiego, przybyło zza oceanu bić się za wolną Polskę. 70 tysięczna „Błękitna Armia” gen. Hallera była, jak na tamte czasy, świetnie wyposażona i wyszkolona. Posiadała 120 czołgów, 98 samolotów, wojska inżynieryjne, instruktorów, kawalerię, artylerię, wojska łączności, 7 szpitali polowych i bardzo wysokie morale żołnierzy. Hallerczycy przywieźli ze sobą do Polski 10.000 koni i amunicję.
Dalsze losy Błękitnej Armii, to niestety wyrafinowana gra polityczna Józefa Piłsudskiego. W czerwcu 1919 r. gen. Hallera pozbawiono dowództwa nad „błękitnymi”, co spowodowało, że jego żołnierze poczuli się zawiedzeni i oszukani. Zaczęto wymieniać kadrę dowódczą Błękitnej Armii na lojalnych, legionowych towarzyszy broni. Czarę goryczy przelał rozkaz z 1 września 1919 r. o całkowitym rozformowaniu armii. Poszczególne formacje weszły w skład innych krajowych jednostek wojskowych. Polscy ochotnicy ze Stanów Zjednoczonych zostali zdemobilizowani, co wywołało irytację Polonii amerykańskiej, która od początku finansowała „błękitnych”. Od marca 1920 r. do marca 1921 r. ok. 12 tys. „błękitnych” Hallerczyków odpłynęło statkami do Nowego Jorku.
Sytuacja zdemobilizowanych żołnierzy Błękitnej Armii była bardzo zła. Przetrzymywanymi w obozach przejściowych Hallerczyków z USA, wychudzonymi, z początkami tyfusu, zaopiekowali się okrętowi lekarze. Sprawę dyskutowano na najwyższych szczeblach amerykańskich władz. Zajął się nią Julius Kahn kongresmen z Kalifornii i kongresmen Kleczka z Milwaukee, Wisconsin. Sprawa powrotu zdemobilizowanych ochotników poruszona została w Izbie Reprezentantów już na początku 1920 roku.
Ten polityczny błąd Marszałka na lata podważył zaufanie Polonii amerykańskiej do niego, a po zamachu majowym spowodował nieufność tejże Polonii do władz w Warszawie. Spektakularne działania polskich patriotów w USA, na czele z Ignacym Janem Paderewskim, doprowadziły do powstania Herbert Hoover Institution and the Organization of the American Relief Effort in Poland (1919-1923). Ta amerykańska rządowa organizacja wraz z innymi organizacjami takimi jak Polsko-Amerykański Komitet Pomocy Dzieciom, przekazała do Polski 250 milionów dolarów.
W trakcie dociekań Kuryera Polskiego udało się nam dotrzeć do wyliczeń dr. Aleksandra Rytla (słynnego założyciela Związku Lekarzy Polskich w Chicago) na temat innych zbiórek finansowych dla Polski w pierwszych latach po uzyskaniu niepodległości. Przesłane do Polski na podstawie opracowania dr. Aleksandra Rytla obejmują: Fundusz Narodowy, zbiórki lokalne, paczki żywnościowe, przekazy pieniężne, wpłaty przez konsulaty, pieniądze przesłane przez banki, papiery wartościowe, polska 6% pożyczka. Dolary przywiezione przez powracających emigrantów obejmują kwotę ok. 100 milionów dolarów. Dane te dotyczą tylko pierwszych lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, ale musimy sobie zdać sprawę, że strumień dolarów płynął do Polski do września 1939 roku i — wg. danych Banku Światowego — transfer ok. 900 milionów dolarów co roku trafia z USA do Polski. Brakuje danych o inwestycjach Polonii amerykańskiej w polską gospodarkę w tym okresie.
II Światowy Zjazd Polaków z Zagranicy i utworzenie Światpolu
Zjazd rozpoczął się 5 sierpnia 1934 r. w Warszawie, a uroczyste zamknięcie nastąpiło 12 sierpnia 1934 r. w Gdyni. Uczestniczyło w nim 171 osób: 128 delegatów z 20 krajów, w tym 40 ze Stanów Zjednoczonych, 25 przedstawicieli instytucji krajowych i 18 członków Rady Organizacyjnej Polaków z Zagranicy. Łącznie przyjechało do Polski 11 tys. osób. Zjazdowi towarzyszyły: I Zlot Młodzieży Polskiej z Zagranicy – 3 tys. osób (II Zlot odbył się w sierpniu 1935, połączony ze Zlotem Harcerstwa w Spale) oraz I Igrzyska Sportowe Polaków z Zagranicy (381 zawodników i ich rodziny, które brały udział w wycieczkach po kraju). Podczas uroczystości na Wawelu powołano Światowy Związek Polaków z Zagranicy (Światpol), którego prezesem został Władysław Raczkiewicz, ówczesny marszałek Senatu RP a późniejszy Prezydent RP na uchodźstwie.
Całością zarządzało MSZ. We wrześniu 1933 roku, na czele zreorganizowanego Departamentu Kadr MSZ stanął Wiktor Tomir Drymmer. Był to człowiek całkowicie podporządkowany Józefowi Piłsudskiemu. W jednym ręku znalazły się zarówno polityka emigracyjna rządu, jak i polityka kadrowa MSZ. Tak więc szybko w Warszawie powstał plan realizowania polskiej polityki zagranicznej w oparciu o Polonię.
Wszystko przebiegałoby doskonale, tak jak zaplanowano w MSZ, wszystkie delegacje miały wstąpić do Światpolu i stworzyć jedną światową organizację polonijną do realizacji polityki zagranicznej rządu sanacji. W tej sprawie jednak zabrał głos dziekan wydziału prawa na Uniwersytecie Marquette w Milwaukee. To co powiedział jeden z ważnych wtedy liderów Polonii amerykańskiej przeszło do historii jako cel dla wielu ważnych postaci życia polonijnego w USA. Franciszek Świetlik, urodzony w Milwaukee znany w Ameryce prawnik, powiedział wtedy:
Jesteśmy dumni z naszych przodków i zależy nam bardzo, by młoda generacja zachowała w sercu miłość do wszystkiego co polskie, ale jednocześnie czujemy, że możemy dobrze przysłużyć się Polsce, biorąc aktywny i twórczy udział w amerykańskim życiu i kulturze. Im wyższy status osiągniemy w Ameryce jako Amerykanie, tym więcej chwały i pożytku przysporzymy narodowi polskiemu, z którego wywodzą się nasze korzenie.
Jego definicja kim są amerykańscy Polacy jest definicją obowiązującą do dziś. Jesteśmy Amerykanami polskiego pochodzenia i choć część z nas posiada dwa paszporty: polski i amerykański, możemy dalej służyć Polsce tak, jak robili to nasi przodkowie w USA.
Spośród 40 delegatów żadna osoba ani organizacja z USA nie wstąpiła do Światpolu. Był to odłam Polonii nie tylko najliczniejszy, ale i najbogatszy, o skomplikowanej strukturze społeczno-zawodowej. Była to jedyna Polonia posiadająca ukształtowane, silne elity. Żyła w USA liczna i wpływowa warstwa inteligencji zawodowej oraz stosunkowo zamożni handlowcy. Było wielu duchownych, świeckich i zakonnych. Według Konsula Generalnego RP w Chicago, dr. Wacława Gawrońskiego, Polonia w USA liczyła w 1935 roku około 4 mln. osób i posiadała bardzo ukształtowane elity: 250 dziennikarzy i 90 czasopism, wydawanych w Stanach Zjednoczonych i wywierających poważny wpływ na bieg tutejszego życia; duchowieństwo, ponad 2.000 księży i 6.000 sióstr zakonnych – nauczycielek w 832 parafiach, poza tym około 1.500 osób w zgromadzeniach zakonnych i około 120 duchownych Kościoła Narodowego – ogółem około 10.000 osób.
Pozostała inteligencja, stanowiąca prawie 1% ogółu wychodźstwa, liczba, której, jeśli do tej grupy zaliczymy lekarzy, dentystów, aptekarzy, adwokatów, inżynierów, nauczycieli, muzyków, urzędników, przemysłowców i część kupców, stanowić będzie około 30.000 osób. To również wielkie organizacje (ZNP 300.000 członków, ZPRK 170.000 i Związek Polek – 60.000 członkiń), które obejmują razem około 500.000 osób.
Cele założone przez MSZ nie zostały w pełni zrealizowane, a aspekt kierowania polityką polonijną zza biurka w Warszawie nie przyniósł zakładanego zwycięstwa. Próby nauczania Polonii co to jest „polska racja jako najwyższa wartość” przez dyplomację sanacyjną ugrzęzły na niezrozumieniu Polonii.
Całe dzieje wychodźstwa polskiego pokazują, że „umiejętność stawiania polskiej racji stanu na najwyższym miejscu” istniała już na wiele lat przed powstaniem niepodległego państwa polskiego.
Postulat „niepodległego państwa” stawiał pierwszy Kongres Narodowy Polski w 1910 r. Na rzecz niepodległości działały: Wydział Narodowy, Komitet Obrony Narodowej, Sokół Polski, Polska Rada Narodowa, czasopismo dla Amerykanów „Free Poland”, i „Błękitna Armia” gen. Hallera — gdzie w ogromnej większości byli to ochotnicy z USA. Jednak największym osiągnięciem polskiej myśli niepodległościowej w Ameryce były słowa i czyny amerykańskiego prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona, który w 13-tym punkcie swego programu na konferencję wersalską powiedział:
Należy stworzyć niezawisłe państwo polskie, które winno obejmować terytoria zamieszkane przez ludność niezaprzeczalnie polską, któremu należy zapewnić swobodny i bezpieczny dostęp do morza i którego niezawisłość polityczną i gospodarczą oraz integralność terytorialną należy zagwarantować traktatem międzynarodowym”.
To był największy sukces polskiego lobbingu w Stanach Zjednoczonych, który przyniósł nam niepodległość. Było to możliwe tylko w wyniku wypracowania tezy 13-go punktu, który formował się na wielu konferencjach, sejmach Polonii amerykańskiej, które miały miejsce w wielu amerykańskich miastach na przełomie lat 1910-1918. To tam dorastała polska myśl niepodległościowa i tam powstawał 13-ty punkt programu Prezydenta Wilsona. Niezmiernie ważne były też bezpośrednie kontakty Ignacego Paderewskiego z Prezydentem Wilsonem.
A jak to wygląda dzisiaj?
Poza Polską mieszka ok. 20 mln osób polskiego pochodzenia. Są to osoby, które wyjechały z kraju, lub urodziły się poza Polską, ale wykazują przywiązanie do polskiego pochodzenia i związków z polskością.
Przez ostatnie 100 lat Polonia amerykańska bezkrytycznie i bezwarunkowo wspiera naród i państwo polskie. Według najnowszych badań Dominika Sterculi z Colorado State University, 95% amerykańskich Polaków urodziło się w Stanach Zjednoczonych. W ostatnim spisie ludności aż 8.969.530 przyznało się do polskiego pochodzenia — nie z przymusu, tylko dobrowolnie. Ich stopień akulturacji, czyli funkcjonowania w obu kulturach wymaga jednak odrębnych badań. Pozwolę sobie jednak na kilka uwag w tym zakresie.
Stara Polonia—Nowa Polonia to bardzo skomplikowana relacja. Nowa Polonia, rozumie Starą Polonię tak, jak rozumiał ją Melchior Wańkowicz, czyli jako skansen – kiszka, gołąbki, pierogi, kiełbasa i polka. Stara emigracja niejednokrotnie uważa Nową Polonię, mówiącą z akcentem jako osoby „innej kategorii”, choć poziom wyksztalcenia obu grup wskazuje, na zdecydowanie lepsze wyksztalcenie nowej emigracji, która jest również lepiej przygotowana do pełnienia w USA roli kulturotwórczej.
Zasoby finansowe Polonii amerykańskiej z danych Polsko-Słowiańskiej Unii Kredytowej mówią o średnich oszczędnościach na osobę na poziomie $17.500. A są to tylko oszczędności wybranej grupy 100.000 Polonusów z rejonu Nowego Jorku, New Jersey i Chicago. Wystarczy te kwoty szybko przemnożyć, aby uzyskać astronomiczną kwotę $1,750,000,000. Przypomnijmy, że cała polska diaspora w USA jest szacowana na 10 milionów.
Co roku Polonia ze Stanów Zjednoczonych – nie wspominając innych krajów – wysyła do Polski około 900 milionów dolarów (dane World Bank, opracowane przez Migration Policy Institute). Są to środki porównywalne z tymi, które inwestują u nas zagraniczne firmy. Wstępne szacunki mówią, że w samych Stanach Zjednoczonych jest ponad 800 naukowców na poziomie „tenure”, czyli amerykańskiej habilitacji. Od instruktora do profesora, jest to poważna grupa ludzi, z ogromnym potencjałem intelektualnym, której nie można lekceważyć.
Polscy naukowcy pracują na setkach uniwersytetów na całym świecie i grupa ta powinna również być motorem rozwoju w Polsce i to o nich powinny zabiegać polskie uniwersytety, ośrodki badawczo-rozwojowe oraz różnego szczebla ośrodki władzy. Lecz oni stronią od aktualnych liderów amerykańskiej Polonii, nie chcąc narazić swoich karier.
Kim więc są obecni liderzy? „Wszystko-wiedzący, nieśmiertelni i niezatapialni” to najczęstsza kategoria działaczy. Piastują oni bowiem swoje pozycje od niepamiętnych czasów. Zwykłe ich wiedza nie uwzględnia technologii i reguł marketingu. Nie mają wizji wybiegającej w przyszłość. Po prostu trwają. Uwielbiają się fotografować z vipami z Polski i są łasi na ich obietnice. Można łatwo wyprowadzić tezę, że to oni wbijają gwóźdź do trumny Polonii.
Pomysły „koncesjonowanej Polonii”
VI Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy i I Światowy Kongres Edukacji i Nauki Polskiej za Granicą to były ważne i potrzebne wydarzenia, choć trzeba je planować i ogłosić co najmniej pół roku naprzód. Nie można sobie wybierać delegatów ani pozbywać się tych, którzy mają coś ważnego do powiedzenia, jednak których pomysły mogłyby wywołać kontrowersje. Istotą zjazdu Polonii jako formy polonijnego sejmu jest wolna i nieskrępowana debata, z którą organizatorzy od lat mają wyraźne problemy. Przeanalizowanie tej sytuacji pozostawiam Rządowi RP, bo to on finansuje te ważne dla Polski wydarzenia. Jednak można zauważyć, że od lat na Zjazd Polonii przyjeżdżają w większości ci sami ludzie, których określiłem jako „wszystko-wiedzący, nieśmiertelni i niezatapialni”.
Moim zdaniem jedynym pomysłem zasługującym obecnie na uwagę jest pomysł wpisania 1/3 części polskiego narodu do konstytucji i zwrócenia Polonii pełni praw wyborczych, czyli głosowania korespondencyjnego oraz stworzenia w Polsce specjalnego okręgu wyborczego dla Polonii i Polaków zza granicy, w którym mogłaby ona wybierać swoich przedstawicieli do Sejmu i Senatu. Jeśli państwo polskie chce na poważnie ułożyć swoją współpracę z Polonią to jest to właściwy kierunek dla udziału Polonii w życiu politycznym i społecznym Polski. Przykłady z innych krajów pokazują korzyści jakie może odnieść państwo z właściwych relacji ze swoją diasporą.
Co do rezolucji Kongresu Edukacji i Nauki Polskiej za Granicą to propozycje programowe dotyczą tylko polskojęzycznej grupy Polonii. W Stanach Zjednoczonych, spośród 10-milionowej polskiej grupy etnicznej, około 9 milionów nie mówi po polsku. To dla tej grupy powinny być skierowane konkretne propozycje, jak umieszczanie polskich lektorów i naukowców na amerykańskich uniwersytetach, oraz szeroka oferta edukacyjna poprzez popularyzację polskiej kultury, filmów, spektakli, koncertów i wystaw w kooperacji a amerykańskimi podmiotami.
Tematy zamilczane
Na czoło wysuwa się współpraca polityczna i działania w ramach tzw. dyplomacji obywatelskiej a zwłaszcza tworzenie propolskiego lobbingu.
Aby zagwarantować polskie interesy, reformę polskiej armii, współpracę polityczną, wojskową, ekonomiczną, ideę Trójmorza, oraz obecność strategiczną Stanów Zjednoczonych na wschodniej flance NATO, konieczne jest prowadzenie aktywnej polityki państwa, polskiej dyplomacji i skoordynowanego wpływu polskiej grupy etnicznej na każdą administrację w Waszyngtonie.
Niestety nie było takich rezolucji.
Kolejnym zamilczanym tematem była repatriacja, czyli powrót do ojczyzny osób polskiego pochodzenia z Armenii, Azerbejdżanu, Gruzji, Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu, Uzbekistanu i Rosji.
Tekst rezolucji w sprawie ludobójstwa na Wołyniu, co prawda został odczytany podczas zamknięcia, jednak nie przebił się poza Zjazd.
Na koniec, zainteresowanie polskich mediów Zjazdem VI Zjazd Polonii i Polaków mieszkających za granicą było jak zwykle znikome.
Stosunek polskich elit do polskiej emigracji najlepiej wyraziła polonijna dziennikarka z Kolorado, Eliza Sarnacka-Mahoney, która na łamach Nowego Dziennika z Nowego Jorku tak opisała te relacje:
Polska, dla własnej wygody, upiera się, by widzieć w Polonii przede wszystkim poręczną skarbonkę, która daje, gdy się wyciąga rękę, kłania się w pas i gości, gdy się jej każe, a poza tym trwa w postawie karnego uczniaka, znającego swoje miejsce w szeregu. Z premedytacją wołającą o pomstę do nieba i bez precedensu w cywilizowanym świecie uprawia się też nad Wisłą politykę stereotypizacji wobec własnych obywateli mieszkających za granicą. Na przekór faktom nieustannie przedstawia się ich jako grupkę niedouczonych prostaczków z Podhala czy Podlasia (przepraszam tu i Podhale, i Podlasie), co skutkuje wypaczoną i destrukcyjną dla obu stron ignorancją polskiego społeczeństwa w temacie prawdziwego oblicza i potencjału Polonii. Powstrzymuje bowiem publiczną debatę na temat form współpracy z Polonią i negatywnie naznacza tych, którzy starają się o Polonii mówić inaczej.
Konkluzje
Jako polski dziennikarz mieszkający w USA uważam, że organizowanie tego typu wydarzeń jak Zjazdy Polonii i Polaków mieszkających za granicą i Kongresy Edukacji i Nauki Polskiej za Granicą są ważne i potrzebne. Jednak powinno to być poważnie przestudiowane i skupiać się na trochę innym doborze respondentów.
Zapraszajcie Państwo na te wydarzenia osoby kulturotwórcze ze środowisk polonijnych. To one powinny nadawać prawdziwe wektory rozwoju. Co innego jest jazda samochodem z Berlina, Pragi lub Wilna do Warszawy, lub przylot do niej za przysłowiowe 100 euro, a co innego eskapada zza oceanów za $2.500. Zapraszanie tych, którzy od dekad trwają na swoich pozycjach i przez lata nic nie wnoszą do debaty o Polonii jest tylko wbijaniem kolejnego gwoździa do trumny polonijnej.
Dzisiaj, aby utrzymać w USA polską tożsamość i budować propolski lobbing, weekendowy woluntaryzm już nie wystarcza. Trzeba sprofesjonalizować Polonię i przyciągnąć jej zaplecze intelektualne.
Największym deficytem dla amerykańskiej Polonii jest całkowity brak przywództwa na szczeblu krajowym, przy rozproszeniami polskiej diaspory na cztery strefy czasowe.
Najważniejsze jest stworzenie nowoczesnej wizji dla polskiej diaspory na świecie, która wydatnie i aktywnie wspierałaby politykę zagraniczną państwa polskiego. Istotne jest wytyczenie celów i zarysowanie skali ich ważności.
Polonia powinna przede wszystkim stworzyć sensowny program polityczny umożliwiający jej wpływ na każdą amerykańską politykę wewnętrzną i zagraniczną. Nastał znów czas pracy organicznej – szkolenia liderów i przyszłych polityków amerykańskich polskiego pochodzenia po obu stronach barykady. Polonia amerykańska musi znów wprowadzić swoich reprezentantów do Kongresu Stanów Zjednoczonych. Musi mieć swoich gubernatorów, przedstawicieli stanowych, prezydentów miast i innych ważnych przedstawicieli w amerykańskich agencjach rządowych. Aby dokonały się jakieś istotne zmiany w świecie Polonii, potrzebna jest również głęboka wymiana pokoleniowa. Polityka trwania zmienia się w powolną asymilację polskiej diaspory.
Polonia, aby „dbać o dobro Polski, budować propolski lobbing i przekazywać polskość następnym pokoleniom”, szczególnie w krajach strategicznych dla Polski, musi posiadać odpowiednie narzędzia. Najważniejszym z nich jest polska anglojęzyczna telewizja, która promowałaby polską rację stanu 24 godziny na dobę. Konieczna jest inwestycja w media polonijne i połączenie ich w strategiczną sieć. Ktoś musi to koordynować. Mógłby to być Instytut Paderewskiego, który byłby lokomotywą propolskiego lobbingu w Ameryce Północnej. Paderewski Institute, jako think-tank, powinien po angielsku szkolić, pisać dobre artykuły, zakładać lub unowocześniać istniejące organizacje — powinien, jak powiedział Adam Bąk z Nowego Jorku „budzić śpiącego olbrzyma”.