W pierwszej części tego artykułu przedstawiliśmy jak nieprzewidywalna i — na pierwszy rzut oka — chaotyczna polityka celna Donalda Trumpa stała się narzędziem presji i redefinicji globalnego handlu, wywołując strategiczne napięcia, ale też wymuszając rewizję dotychczasowego modelu globalizacji.
Dziedzictwo lat 90-tych: exodus przemysłu i zanik kompetencji
Aby zrozumieć dzisiejszą debatę o cłach i powrocie produkcji do Stanów Zjednoczonych, trzeba przypomnieć wielki exodus przemysłu, jaki miał miejsce w latach 80. i 90. w ramach szeroko zakrojonej liberalizacji handlu i globalizacji. W tamtym okresie wiele dużych firm amerykańskich — zwłaszcza z branży tekstylnej, elektronicznej, samochodowej oraz dóbr konsumpcyjnych — decydowało się przenieść produkcję do Meksyku, Chin, krajów Azji Południowo-Wschodniej i Ameryki Łacińskiej. Powody były proste i czysto ekonomiczne: niższe koszty pracy, mniejsze obciążenia regulacyjne, rosnące możliwości logistyczne i coraz bardziej otwarte rynki.
Photo by Simon Kadula (Źródło: Unsplash)
Skala tego procesu była na tyle duża, że zaczęła zmieniać strukturę amerykańskiego rynku pracy. Zamykano fabryki, a całe regiony — zwłaszcza na Środkowym Zachodzie — przechodziły przez bolesną transformację. W miejsce stabilnych, dobrze płatnych miejsc pracy w przemyśle pojawiły się zajęcia o niższym prestiżu, mniejszej płacy i mniejszych możliwościach awansu. W debacie publicznej zaczęto mówić o „Rust Belt” — pasie rdzy — jako o symbolu deindustrializacji Ameryki. Dla części rodzin, które od pokoleń żyły z produkcji przemysłowej, był to moment trwałej zmiany. Wielu pracowników przeszło do usług, inni zniknęli z rynku pracy.
Ten proces miał jeszcze jeden, rzadziej opisywany skutek: zanik pewnych kategorii umiejętności. Gdy zamykają się całe branże, nie znika tylko praca — znika również infrastruktura kompetencji, którą buduje się dekadami: mistrzowie zawodu, wykwalifikowani operatorzy maszyn, doświadczeni technicy, a nawet lokalne szkoły zawodowe i sieci dostawców. To problem znany również w Europie — gdy kompetencje raz utracimy, odbudować je jest niezwykle trudno.
Reindustrializacja a rzeczywistość XXI wieku
Na tym tle powrót przemysłu do USA — proces, który zaczyna się zarysowywać w danych inwestycyjnych — nie musi oznaczać powrotu miejsc pracy w skali znanej z XX wieku. Współczesne fabryki to twory wysoko zautomatyzowane, oparte na robotyce, sztucznej inteligencji i systemach logistycznych, które eliminują znaczną część pracy manualnej wykonywanej kiedyś przez tysiące pracowników.
W nowoczesnej produkcji:
- więcej jest inżynierów, operatorów systemów i analityków danych,
- mniej – klasycznych pracowników taśmowych,
- dominują zadania nadzorcze i kontrolne,
- kultura pracy opiera się na obiegu informacji, nie na pracy fizycznej.
W efekcie powrót wielkich koncernów do USA może stworzyć mniej miejsc pracy niż w przeszłości, a jednocześnie postawić nowe wyzwania: skąd wziąć wysoko wykwalifikowanych pracowników, skoro duża część kompetencji przemysłowych zanikła w trakcie trzech dekad globalizacji?
To paradoks reindustrializacji: nawet jeśli firmy znów budują fabryki w Ameryce, to niekoniecznie w tych branżach i na tych zasadach, które tworzyły klasę średnią w latach 50.–80. Automatyzacja i sztuczna inteligencja przenoszą ciężar pracy z czynności manualnych na nadzór technologiczny. Na każdym etapie widać, że dzisiejszy przemysł wymaga innych kwalifikacji, innej edukacji i innej infrastruktury społecznej.
Dlatego debata o cłach i powrocie produkcji nie może ograniczać się wyłącznie do rachunku bilansu handlowego. Chodzi także o odbudowę ekosystemu kompetencji, bez którego żadna wielka gospodarka nie może trwale funkcjonować. To wyzwanie, które wykracza daleko poza decyzje celne i dotyka podstawowego pytania: jak przywrócić krajowi potencjał przemysłowy, który został utracony nie tylko w strukturach gospodarczych, lecz także w świadomości i kulturze pracy?
Trwałe efekty „China Shock”: przemysł wraca, ale pracownicy już nie
Według Wall Street Journal skutki tzw. China Shock — gwałtownego wzrostu importu tańszych dóbr z Chin po ich akcesji do WTO — odczuwalne są do dziś. Choć w niektórych miastach produkcja wraca w nowej formie i pojawiają się inwestycje, to sytuacja pracowników nie odbudowała się proporcjonalnie.
Reportaż WSJ podkreśla trzy zjawiska:
- Część dawnych pracowników nigdy nie wróciła na rynek pracy, często z powodu trwałej utraty kwalifikacji lub pogorszenia zdrowia.
- Nowe miejsca pracy są mniej liczne niż te utracone, a w dodatku wymagają innych kompetencji.
- Nierówności w dochodach pozostały, nawet tam, gdzie lokalne gospodarki zaczynają się podnosić.
To oznacza, że sam powrót produkcji do USA nie jest równoznaczny z odbudową klasy średniej. Niektóre miasta odnotowują wzrost inwestycji, ale bez odbudowy lokalnych ekosystemów pracy — szkół zawodowych, dostawców, mikroprzedsiębiorstw — powrót do stanu sprzed 30 lat jest niemożliwy.
„China Shock” był więc czymś więcej niż jednorazowym zaburzeniem — był strukturalnym przełomem, po którym rynek pracy przeszedł zmianę nieodwracalną w skali całych regionów.
Wpływ AI na reindustrializację: przemysł bez pracowników?
Raport McKinsey Global Institute z 2023 r. zwraca uwagę, że rozwój generatywnej sztucznej inteligencji radykalnie zmienia sposób funkcjonowania firm i rynek pracy w USA. W kontekście współczesnej reindustrializacji oznacza to, że fabryki wracają, ale niekoniecznie ludzie wracają do fabryk.
Według McKinsey:
- Automatyzacja obejmuje coraz więcej zadań umysłowych, nie tylko fizycznych.
- Generatywne systemy AI przejmują część zadań projektowych, logistycznych i kontrolnych.
- Fabryki nowych inwestorów są projektowane w sposób „AI-native”: od początku zakładają minimalizację pracy manualnej.
Innymi słowy, reindustrializacja XXI wieku wymaga mniejszej liczby pracowników, a jednocześnie wyższego poziomu kwalifikacji. To oznacza, że:
- miasta mogą odzyskać zakłady,
- państwo może odzyskać produkcję,
- ale społeczeństwo nie odzyska w pełni dawnych struktur zatrudnienia.
Co więcej, bez inwestycji w szkolnictwo zawodowe, inżynierskie oraz podnoszenie kwalifikacji, AI może nie tyle przywrócić miejsca pracy, ile stworzyć nową lukę kompetencyjną, która stałaby się największym wyzwaniem reindustrializacji.
To wpisuje się w szerszą diagnozę: era globalizacji obniżyła liczbę specjalistów technicznych, a era sztucznej inteligencji może ten problem jeszcze pogłębić, jeśli nie zostanie wsparta odpowiednią polityką edukacyjną i przemysłową. Nawet jesli zostanie, to program na dekady.
Regionalne skutki ceł: powrót nierówności geograficznych
Współczesne cła amerykańskie — jak wskazuje analiza Reuters, oparta na danych Rezerwy Federalnej w Richmond — nie uderzają równomiernie w całą gospodarkę USA. Najsilniej odczuwalne są w stanach Środkowego Zachodu oraz Południowego Wschodu. To regiony, które historycznie były silnie uprzemysłowione, a następnie dotkliwie ucierpiały w wyniku deindustrializacji lat 90.
Są to także obszary, gdzie łańcuchy dostaw są bardziej „fizyczne”: składają się z hut, fabryk części samochodowych, produkcji maszyn i przetwórstwa metali. Cła na importowane komponenty — zwłaszcza z Azji — często podnoszą koszty firm miejscowych bardziej niż przedsiębiorstw z wybrzeży, których model biznesowy opiera się na usługach, finansach lub sektorze technologicznym.
To prowadzi do ponownego odtworzenia gospodarczej mapy USA, gdzie koszt polityki federalnej rozkłada się asymetrycznie. W praktyce oznacza to, że cały ciężar „wojen taryfowych” może spoczywać na barkach tych regionów, które w przeszłości były symbolami przemysłowej potęgi Ameryki — a dziś są najbardziej podatne na wstrząsy w globalnym handlu.
Z perspektywy politycznej nie jest to bez znaczenia: to właśnie w tych stanach toczą się najostrzejsze spory o przyszłość gospodarki, miejsca pracy i rolę państwa w reindustrializacji.
Pozycja UE: między presją USA a ekspansją Azji
Europa znalazła się w sytuacji zupełnie innej niż w poprzednich dekadach. Dotychczas mogła funkcjonować jako partner gospodarczy USA, a jednocześnie korzystać z taniej produkcji azjatyckiej. Dziś ta równowaga została zachwiana.
UE stoi przed trzema wyzwaniami:
- USA nakładają cła także na europejskie produkty – co jeszcze kilkanaście lat temu byłoby nie do pomyślenia w relacji sojuszniczej.
- Chiny stały się liderem w strategicznych branżach, takich jak produkcja baterii, paneli solarnych, maszyn przemysłowych czy komponentów elektronicznych.
- Europejski przemysł samochodowy stoi pod presją – zarówno globalnej konkurencji, jak i kosztów transformacji energetycznej.
Bruksela, Berlin i Paryż kierują więc coraz więcej wysiłków na:
- ochronę rynku europejskiego przed dumpingiem cenowym,
- tworzenie wspólnych programów przemysłowych,
- odzyskiwanie kontroli nad produkcją półprzewodników i technologii krytycznych.
W efekcie Europa, podobnie jak USA, zaczyna odchodzić od surowego liberalizmu gospodarczego, który dominował od lat 90. To zderzenie ideologii wolnego handlu z nową rzeczywistością geopolityczną będzie jednym z najważniejszych procesów gospodarczych nadchodzących lat.
Chiny: alternatywny model globalizacji?
Na tle amerykańskiej reorientacji rośnie rola Chin jako promotorów własnej wizji globalizacji. Chiny — powiązane z gospodarką świata siecią inwestycji, eksportu, kredytów i łańcuchów dostaw — mogą i chcą przedstawiać się jako kraj stabilny, przewidywalny i handlowo otwarty.
Państwo Środka:
- realizuje rozbudowaną politykę przemysłową,
- inwestuje w technologię i samowystarczalność,
- dąży do zmniejszenia zależności od zagranicznych dostawców chipów i maszyn,
- równolegle rozwija projekty infrastrukturalne (np. Belt and Road),
- buduje strefy wpływów gospodarczych w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej.
Dla świata oznacza to układ dwóch modeli gospodarczych, które coraz trudniej pogodzić w ramach jednolitego globalnego systemu:
- modelu liberalnego (USA, UE),
- oraz modelu państwowego kapitalizmu (Chiny).
Wojny celne są więc tylko jednym z objawów głębszego starcia o kształt globalizacji.
Globalny porządek po wojnach celnych: nowy układ sił
Wojny celne podważają podstawowe założenia, na których opierał się światowy handel od końca zimnej wojny, czyli:
- swobodny przepływ towarów,
- prymat organizacji międzynarodowych,
- znoszenie barier i taryf,
- zaufanie między partnerami.
Dzisiejsze państwa — zarówno USA, jak i Chiny, UE, Indie, Brazylia czy Korea Południowa — coraz bardziej wyznają zasadę, że handel to nie abstrakcyjna ideologia, ale narzędzie realizacji interesów narodowych. Oznacza to, że:
- bariery wracają,
- kontrola eksportu rośnie,
- łańcuchy dostaw ulegają fragmentacji,
- a globalizacja przestaje być procesem jednokierunkowym.
Możliwe, że wchodzimy w epokę „blokowej globalizacji” — świata podzielonego na kilka stref gospodarczych, konkurujących ze sobą zarówno handlowo, jak i technologicznie.
W tym świecie „mocarstwa średnie” — takie jak Japonia, Korea Południowa, Indie czy państwa UE — stają się obiektem zabiegów obu największych graczy. Każde z nich próbuje przyciągnąć sojuszników, oferując dostęp do technologii, rynków i kapitału.
Gra o cła jako narzędzie politycznej presji
Pozostaje najważniejsze pytanie: co naprawdę oznacza polityka celna Trumpa?
- W sensie technicznym — cła są instrumentem gospodarczym.
- W sensie politycznym — są narzędziem nacisku, testowania partnerów i wymuszania nowych układów.
Cła w interpretacji Trumpa pełnią funkcję, która wykracza poza rachunek handlowy:
- są instrumentem negocjacji,
- narzędziem presji na sojuszników,
- sygnałem dla konkurentów,
- kartą przetargową w stosunkach dyplomatycznych,
- elementem kampanii wyborczej,
- symbolem odwrócenia trendów globalizacji,
- próbą odbudowy znaczenia państwa narodowego w gospodarce.
Czy działania te przyniosą zapowiadane efekty?
Wnioski końcowe: między historią a niepewnością jutra
Trudno dziś ocenić, dokąd ostatecznie zaprowadzą nas wojny celne, które wywołał Donald Trump i które – niezależnie od rezydenta Białego Domu – stały się trwałą częścią amerykańskiej strategii gospodarczej. Pewne jest jedno: świat wraca do polityki siły, także w gospodarce, a epoka niekwestionowanej globalizacji, tak charakterystyczna dla lat 90. i początku XXI wieku, odeszła w przeszłość.
W tym nowym porządku każde państwo próbuje na nowo zdefiniować własne interesy. USA chcą odzyskać kontrolę nad przemysłem i technologiami krytycznymi; Chiny budują alternatywną architekturę globalnych powiązań; Europa szuka sposobów, by obronić swoją przewagę technologiczną, a jednocześnie utrzymać stabilność gospodarki wewnętrznej. Na styku tych ambicji powstaje świat bardziej podzielony, lecz także bardziej dynamiczny niż dotąd.
Cła, które miały być narzędziem negocjacji lub presji, stały się symbolem epoki przewartościowań. Pokazują, że żadne państwo – nawet najpotężniejsze – nie pozostaje obojętne na skutki globalizacji, które rozsadziły wiele społecznych i ekonomicznych struktur od środka.
Nie należy się jednak łudzić, że powrót produkcji do kraju rozwiąże problemy minionych dekad. Przemysł XXI wieku nie przypomina tego sprzed trzydziestu lat – jest zautomatyzowany, oparty na sztucznej inteligencji, kapitałochłonny i wymagający kompetencji, których wiele społeczeństw dopiero musi się nauczyć. A to oznacza, że nawet najlepsze instrumenty gospodarcze muszą być powiązane z polityką edukacyjną, społeczną i regionalną.
W tej sytuacji pytanie o skuteczność cel nie jest pytaniem technicznym, lecz cywilizacyjnym. Czy państwa Zachodu potrafią odbudować swoje potencjały przemysłowe i technologiczne? Czy są w stanie stworzyć warunki dla awansu klas średnich, które przez lata były motorem wzrostu? Czy zdołają odnaleźć miejsce w świecie, w którym konkurencja nie toczy się już o towary, ale o innowacje, dane i zdolności produkcyjne?
Odpowiedzi nie są dziś jasne. Jedno jednak wydaje się pewne: świat nie wróci do porządku sprzed lat. Geopolityka, technologia i rosnące ambicje państw tworzą nową epokę – bardziej wymagającą, bardziej konfliktową, ale także bardziej otwartą na zmiany. W takich czasach historyczne analogie muszą ustąpić miejsca refleksji nad rzeczywistością, w której decyzje gospodarcze stają się narzędziem polityki, a polityka – testem dla całych społeczeństw.