Właśnie skończyłem oglądać debatę prezydencką w USA. Niestety nie dowiedziałem się niczego nowego. Oprócz znanych sloganów z poprzednich wystąpień obu kandydatów, w debacie zabrakło konkretów programowych.
Kamala Harris była doskonale przygotowana i można było odnieść wrażenie, że to ona była bardziej agresywna, patrząc z cynicznym uśmiechem na Trumpa w momencie jego wypowiedzi. Trump, z kolei, sprawiał wrażenie wytłumionego, któremu po prostu brakowało woli walki.
Zespół, który przygotowywał Trumpa do tej debaty chyba przesadził z wygaszeniem Trumpa, który ani razu nie uśmiechnął się i nie patrzył bezpośrednio w kamerę. Był raczej chłodny i trochę chaotyczny, niepotrafiący zadać najważniejszych pytań typu: gdzie byłaś przez 3 i pół roku, gdy na południowej granicy panuje największy kryzys w historii USA?
Harris próbowała zbudować nieco chaotyczną narrację pozostawienia przeszłości w tyle i skupienia się na przyszłości.
Trumpowi, moim zdaniem, nie udało się zbudować żadnej logicznej narracji. Podawanie informacji o zjadaniu psów przez nielegalnych imigrantów było błędem. Można było skupić się na liczbach i innych faktach, których wyraźnie zabrakło w wystąpieniu Trumpa. Jeżeli dojdzie do kolejnej debaty, należy wprowadzić do zespołu medialnego Trumpa innych ludzi.
W trakcie debaty wybrzmiał także wątek polski. Poruszono temat wojny Rosji z Ukrainą i Harris próbowała zwrócić uwagę na potencjalne zwrócenie się Putina w kierunku Polski po ewentualnej przegranej Ukrainy. Wtedy przypomniała o ok. 800.000 amerykańskich Polakach mieszkających w Pensylwanii.
Trzeba przypomnieć, że w „pasie rdzy”, gdzie znajduje się najwięcej „swing states”- stanów, które będą języczkiem u wagi w tych najważniejszych na świecie wyborach prezydenckich - mieszka najwięcej z 10 milionów polskich Amerykanów, czyli 3% populacji Stanów Zjednoczonych i to oni mogą zdecydować o wyniku tych wyborów.
Co dziewiąta osoba w Wisconsin ma polskie pochodzenie. W Michigan mieszka 784,200osób identyfikujących się jako Amerykanie polskiego pochodzenia, czyli 7,82% populacji i tak można w kółko.
W listopadzie w Stanach Zjednoczonych odbędą się najważniejsze na świecie wybory, które mogą zmienić historię świata. Jednak jako Polska nie mamy na to żadnego wpływu pomimo, że w USA mamy 10 milionową diasporę, która mogłaby mieć realny wpływ na politykę amerykańską. Wiedzą o tym bardzo dobrze urzędnicy w Departamencie Stanu i inne diaspory z nim ściśle współpracujące. Wie o tym sztab demokratów i republikanów. Jednak nad Wisłą jesteśmy w pozycji na baczność. Oczkując nowych rozkazów z Waszyngtonu.
Nikt z Polonią nie pracuje w tym zakresie, a wskazane kierunki działań to cepeliowy wizerunek Polonii, hołubce i pierogi. Co się dzieje z wielkimi polonijnymi organizacjami? Są dyskretnie wygaszane lub czekają na mityczne wytyczne z Warszawy, które nigdy nie nadchodzą. Najważniejsze jest jednak to, że amerykańscy Polacy pójdą do wyborów i zagłosują zgodnie z własnym sumieniem.