Joanna Talarczyk: Jak pan ocenia to, co zaczęło się w Polsce 4 czerwca 1989 r.
Gregory Domber: Był to cud, na który Amerykanie nie liczyli do ostatniej chwili. Była to niespodzianka i wspaniała chwila absolutnej radości dla Amerykanów. Ludzie się tego nie spodziewali, a fakt, że Polacy byli w stanie wynegocjować i pokojowo osiągnąć porozumienie, był w istocie cudem w oczach wszystkich amerykańskich polityków i decydentów. Sądzę, że zaskoczyło to wiele osób. Długo na to czekaliśmy, a kiedy już się wydarzyło, był to dla nas moment prawdziwego szczęścia.
JT: Czy pana zdaniem Stany Zjednoczone odegrały jakąś rolę w walce polskiego społeczeństwa z komunizmem?
GD: Myślę, że była to ważna rola, ale nie zdecydowała ona o tym, co się wydarzyło. Piszę o tym w swojej książce sprzed 10 lat zatytułowanej „Empowering Revolution”. Sądzę, że najważniejszym wkładem Stanów Zjednoczonych było wsparcie materialne dla opozycji, a także stworzenie relacji opartych na prawdziwym zaufaniu najpierw z tą opozycją, a w późniejszych latach 90. również z reformatorami z PZPR. Tak mogę do ująć w wielkim skrócie.
JT: Jak zwykli Amerykanie postrzegali wydarzenia, które rozgrywały się w Polsce w 1989 roku? Czy wzbudzały one zainteresowanie prasy?
GD:Myślę, że w tamtej chwili generalnie nie rozumiano, jak ważna była rola Polski w całym procesie. Profesor Hutchings wspomina, że dla niego moment objęcia przez Mazowieckiego urzędu premiera był tą chwilą, gdy uświadomił on sobie, że komunizm upada. Myślę jednak, że dla opinii publicznej USA takim momentem jednoznacznie oznaczającym koniec komunizmu w Europie środkowej był dopiero upadek muru berlińskiego. To wzbudziło zainteresowanie Amerykanów. Poza Polonią nie zdawano sobie sprawy z istoty ówczesnych wydarzeń. Dopiero po fakcie zrozumiano, jak ważną rolę odegrała Polska w uczynieniu tego zdarzenia możliwym. Myślę jednak, że obecnie zainteresowanie publiczne rocznicą 4 czerwca jest niewielkie, dlatego obecność przedstawicieli USA w Polsce w tym czasie jest niezbędna, by ten moment podkreślić.
JT: Czyli polskie wybory 4 czerwca nie wzbudziły szczególnego zainteresowania amerykańskiej prasy?
GD:Owszem, pisano o nich, ale nie oddziaływało to na wyobraźnię Amerykanów. Nie wiedzieli, co to oznacza. Dopiero wydarzenia listopada 1989 zawładnęły amerykańską wyobraźnią. Ze szkodą dla Polaków, którzy zasługują na ogromne uznanie za wkład w wydarzenia w regionie.
JT: Czy Pana zdaniem popełniono w Polsce jakieś błędy w okresie po 4 czerwca, w procesie przemian z ustroju komunistycznego na kapitalistyczny, naszego „powrotu na Zachód”? Czy coś można było zrobić lepiej?
GD: Patrząc z perspektywy czasu, oczywiście są rzeczy, które można było zrobić inaczej. Ale decyzje podejmowane w tamtym momencie były uzasadnione, a możliwość stworzenia stabilnej zmiany była priorytetem. Dlatego absolutnie nie krytykuję ówczesnych działań ani rządu USA, ani samych Polaków. Z perspektywy czasu widać, zwłaszcza w odniesieniu do trudności gospodarczych na początku 1990 r., że można było postąpić inaczej. Ograniczenia podejścia neoliberalnego spowodowały z pewnością wiele ludzkiego cierpienia. Ale wówczas wszystko działo się szybciej i na większą skalę, niż ktokolwiek się spodziewał. Ból był prawdziwy i głęboki, ale trwał krótko. Dlatego uważam, że podjęte wówczas decyzje były bardzo dobre. Z perspektyw czasu zawsze pojawiają się uwagi i wątpliwości, ale w danej chwili były to genialne kroki w kierunku wolności. Bardzo to doceniam.
Rozmawiała Joanna Talarczyk.