Zakończenie I wojny światowej oznaczało dla Polaków mieszkających we Wrocławiu trudne czasy. Naukowcy oceniają ich liczbę na kilka tysięcy, przy czym liczba ta wciąż malała. Czynnikiem zmuszającym Polaków do opuszczania miasta były prześladowania za strony Niemców, które nasiliły się w momencie odzyskania przez Polskę niepodległości. „Objawy wrogości wobec Polaków we Wrocławiu zaznaczyły się szczególnie po podpisaniu 8 czerwca 1919 roku traktatu Wersalskiego, gdy już wiadomo było, że Niemcy wolnej Polsce muszą oddać Wielkopolskę i Pomorze, a na Górnym Śląsku odbędzie się plebiscyt” – pisze prof. Teresa Kulak w publikacji „Wrocław”z roku 1977. Represje wzmogły się zwłaszcza podczas powstań na Górnym Śląsku oraz zarządzonego tam potem wspomnianego plebiscytu.
26 sierpnia 1920 roku rozjuszony tłum Niemców wtargnął do polskiego konsulatu przy ul. Nowej. Zdewastowano i wyrzucono na bruk meble oraz 6000 książek z tamtejszej biblioteki. W 1938 odebrano prawowitym właścicielom Dom Polski przy obecnej ul. Henryka Brodatego. Wszystko to sprawiało, że część Polaków wyjeżdżała w okresie międzywojennym do ojczyzny.
Dolny Śląsk był tym regionem Niemiec, w którym w wyborach w 1932 roku prawie połowa (44 proc.) wyborców zagłosowała na NSDAP Adolfa Hitlera. Dla nikogo nie było zatem tajemnicą, jaki jest stosunek tutejszych obywateli Rzeszy do Polski. W momencie dojścia Hitlera do władzy 12 marca 1933 roku przez miasto przeszło 5 tysięcy demonstrantów z oddziałów SS, SA i Stahlhelmu. Piechota została „uzbrojona” w długie szpadle, które niosła na ramieniu jak karabiny, inne oddziały broń maszynową zastąpiły atrapami z drewna, nawet z drewna wykonano imitacje przerzuconych przez plecy taśm nabojowych”. Dla obserwujących te groteskowe pochody Polaków musiały one wyglądać przerażająco.
W kwietniu 1933 roku trzej polscy studenci zostali zatrzymani za rozmowę w ojczystym języku, zabrano ich do siedziby hitlerowców zwanej „Brunatnym Domem”, gdzie zostali skatowani.
Zawody sportowe we Wrocławiu w 1938 r., na trybunie Adolf Hitler. FOT SZ Photo-Forum-0421163231 (Źródło: DlaPolonii.pl)
W tym samy roku miasto obiegły alarmujące wieści, że niebawem nastąpi atak ze strony polskiej. Fałszywa informacja została bardzo sprytnie spreparowana: oto Breslau miało być zaatakowane przez „czerwone, nieprzyjacielskie samoloty”. Bez wątpienia czerwony kolor polskich aeroplanów, siejących zniszczenie, działał na wyobraźnię Niemców.
Antypolskie nastroje były z upływem lat umiejętnie podsycane przez propagandę. W roku 1937 na wylotach ulic na przedmieściach pojawiły się drogowskazy podające dokładną liczbę kilometrów do Bydgoszczy, Łodzi czy Torunia. Dla nikogo nie było tajemnicą do kogo adresowane są te informacje.
Coraz częstsze szykany zaczęły spotykać polskich studentów, którym w roku 1938 wydano indeksy w kolorze żółtym, takim, jakie otrzymywali również prześladowani studenci żydowscy. W roku 1939 prześladowania zaczęły się nasilać. 20 czerwca na drzwiach wrocławskich uczelni pojawiły się napisy: „Członkom mniejszości polskiej zabraniamy wstępu na Uniwersytet”.
Towarzyszyły temu represje ze strony Gestapo. Rewizje w bursie dla Polaków oraz w Domu Polskim przyniosły tragiczny skutek. W oparciu o zdobyte informacje, po wybuchu wojny przeprowadzono aresztowania, część polonijnych aktywistów trafiła do więzień i obozów koncentracyjnych, inni, głównie studenci, zostali przymusowo wcieleni do Wehrmachtu.
W tych warunkach przyznawanie się do polskości, organizowanie polonijnych struktur i pielęgnowanie łączności z odrodzoną ojczyzną wymagało ogromnej siły charakteru. Fakt, że Polacy zorganizowali w roku 1938 w Berlinie Kongres Polonii musi budzić szacunek dla ogromnej odwagi organizatorów i uczestników tego przedsięwzięcia. W zjeździe uczestniczył Władysław Zarembowicz, działacz Polonii wrocławskiej. Potem, podczas wojny prowadził działalność konspiracyjną, za którą spotkała go straszliwa zemsta – został spalony żywcem w obozie koncentracyjnym w Mauthausen.
Także polscy harcerze udający się na zbiórki, ukrywali mundurki pod płaszczami, ponieważ ci, którzy odważyli się iść przez miasto w umundurowaniu bywali brutalnie bici.
Taką odwagą odznaczał się Rudolf Tauer, syn Niemca i Polki, która przeprowadziła się do Wrocławia z okolic Poznania, który chodził na zbiórki w mundurze polskiego harcerza. Uczestniczył w ostatniej polskiej mszy w kościele św. Marcina 17 września 1939 roku. Obserwował euforię, do której doszło po kapitulacji Warszawy 28 września, gdy we Wrocławiu ogłoszono z tej okazji trzydniowe święto. Wcielony jako szesnastolatek do Volkssturmu brał udział w obronie Festung Breslau. Widział kolegów ginących od kul atakujących Festung Breslau żołnierzy Armii Czerwonej. Ogłoszenie kapitulacji powitał z ogromną ulgą. Niestety, radość nie trwała długo, a nadzieja na spokojne życie w upragnionej ojczyźnie się nie spełniła. Podobnie jak wielu Polaków urodzonych w przedwojennym Wrocławiu przez długie lata zaznawał szykan od władz komunistycznych i rodaków podatnych na propagandę. Z goryczą wspominał, że był określany jako Niemiec i pozbawiany awansu w pracy.
Tauer do końca życia mieszkał w ukochanym Wrocławiu, jednak wielu jego polskich kolegów, których nie złamały prześladowania niemieckie, wskutek tego, co ich spotkało w komunistycznej Polsce, po wojnie zdecydowało się wyjechać. Do Niemiec.