Za kilka dni, obchodzimy okrągłą, bo 40-tą rocznicę wprowadzenia w Polsce tzw. Stanu Wojennego – niekonstytucyjnego i (nawet według ówczesnego prawa) nielegalnego przewrotu wojskowego, który miał położyć kres działaniu „Solidarności” – wolnościowego ruchu polityczno-społecznego pod egidą niezależnego związku zawodowego. Celem wprowadzenia stanu wojennego było przywrócenie dotychczasowego układu społecznego i utrwalenie w ten sposób pro-sowieckiej, komunistycznej władzy w Polsce na czas nieokreślony.
Śnieżna noc grudniowa
W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku było zimno i padał śnieg praktycznie w całym kraju. W nieskazitelnie białej scenerii, pośród powoli opadających wielkich płatów śniegu, wyprowadzono na ulice polskich miast nie tylko milicjantów z regularnej MO (Milicja Obywatelska), ale jednostki ZOMO (Zmilitaryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej), grupy specjalne MSW, jednostki antyterrorystyczne, funkcjonariuszy SB, a przede wszystkim oddziały polskiego wojska, w tym czołgi i wozy opancerzone, a nawet oddziały spadochroniarzy/komandosów, w pełnym rynsztunku bojowym i z ostrą amunicją.
Według dostępnych danych, w akcji wzięło udział ok. 70 tys. żołnierzy, ponad 30 tys. funkcjonariuszy MSW, ponad 40 tys. rezerwistów, 1.750 czołgów, ok. 1.900 pojazdów opancerzonych, ponad 9 tys. samochodów, kilka eskadr samolotów transportowych i śmigłowców, oraz kilkadziesiąt okrętów wojennych blokujących dostęp do portów.
W ramach operacji o kryptonimie „Azalia”, siły porządkowe MSW i Wojska Polskiego zajęły obiekty Polskiego Radia i Telewizji oraz zablokowały w centrach telekomunikacyjnych połączenia krajowe i zagraniczne. Z kolei grupy milicjantów i funkcjonariuszy SB przystąpiły, w ramach operacji o kryptonimie „Jodła”, do internowania działaczy "Solidarności" i przywódców opozycji politycznej. Oddziały ZOMO zajęły lokale zarządów regionalnych "Solidarności", zatrzymując przebywające tam osoby i zabezpieczając urządzenia łącznościowe i poligraficzne. Do miast skierowano oddziały pancerne i zmechanizowane, które umieszczono przy najważniejszych obiektach strategicznych, jak węzły komunikacyjne, trasy wylotowe, główne skrzyżowania, gmachy urzędowe, itp.
Pamiętam jak z biciem serca i pewną trwogą obserwowałem z okna rodzinnego mieszkania na ulicy Marymonckiej, pomiędzy Instytutem Meteorologicznym (PIHM) a Akademią Wychowania Fizycznego (AWF), długą kolumnę czołgów wjeżdżającą wylotówką od północy, od strony Gdańska czy Modlina, do Warszawy. Czołgi jechały w kierunku Centrum miasta i pomimo padającego śniegu, który je wyraźnie wyciszał, dudniło tak, że szyby w oknach głośno dzwoniły. Było to tuż po północy i dźwięk ten wyrwał mnie z pierwszego snu. Obserwując, trochę się wówczas pocieszałem, że na wieżyczkach czołgów nie dopatrzyłem się czerwonej gwiazdy, a więc byli to „nasi” – wojna polsko-jaruzelska, jak ją później żartobliwie określił autor książki o tym tytule, prof. Andrzej Paczkowski. Marne pocieszenie, ale zawsze coś. Dopiero rano stało się jasne, po co te czołgi tak naprawdę jechały.
W Gdańsku, w kolebce „Solidarności”, gdzie w sobotę zebrała się Komisja Krajowa i gdzie, w związku z tym, przebywało wielu działaczy i doradców związkowych, w ciągu nocy zatrzymano około 30 członków Komisji i kilku doradców. Tej nocy „internowano” wielu działaczy związku, a także niezależnych intelektualistów, w tym także organizatorów i uczestników obradującego w Warszawie Kongresu Kultury Polskiej. Słowo „internowano” to taka eufemistyczna nowomowa komunistów: po prostu pozbawiono ich wolności, czyli zwyczajnie aresztowano.
W sumie w pierwszych dniach stanu wojennego internowano około 5 tys. osób, które przetrzymywano w 49 ośrodkach odosobnienia na terenie całego kraju. Łącznie w czasie stanu wojennego liczba internowanych sięgnęła 10 tys. W więzieniach znalazła się znaczna część krajowych i regionalnych przywódców „Solidarności”, doradców, członków komisji zakładowych dużych fabryk, działaczy opozycji demokratycznej oraz intelektualistów związanych z „Solidarnością”.
Sam przewodniczący związku, charyzmatyczny Lech Wałęsa, prawdziwy „człowiek ludu”, który już wówczas był światowym celebrytą, został potraktowany w specjalny sposób, bowiem władze liczyły, że uda się im skłonić go do współpracy i wykorzystać politycznie. Został internowany i odizolowany od innych działaczy „Solidarności” w willi pod Warszawą. Odrzucił jednak propozycje współpracy[*] i ostatecznie – po przetrzymywaniu go w Chylicach oraz Otwocku – władze umieściły go w ośrodku rządowym w Arłamowie.
Surowość przepisów i zarządzeń oraz oficjalna deklaracja objęcia władzy przez wojsko uczyniły z Polski w efekcie, „kraj oblężony”.
Niedzielny poranek, ale bez »Teleranka«
"Teleranek", to był program dla małych dzieci, normalnie nadawany przez publiczną (jedyną wtedy) Telewizję o 9 rano w każdą niedzielę.
Rano, wszystkie telefony były nieczynne – głuche i bez sygnału centrali. Z nikim nie można się było skontaktować. Nie można było nawet wezwać ani straży pożarnej, ani karetki pogotowia.
Telewizor, przełączony na jedyny funkcjonujący kanał, TVP 1, nadawał ponurą muzykę poważną. Punktualnie o 10:00 rano zaczęły rozbrzmiewać tony Mazurka Dąbrowskiego – narodowego hymnu – i pojawiła się obowiązkowo umundurowana i znana każdemu sylwetka generała Wojciecha Jaruzelskiego – pełniącego wówczas wszystkie najważniejsze funkcje w państwie. Sylwetka niby znana, ale tym razem wyglądająca inaczej, bo zamiast nieodłącznych ciemnych okularów, generał spoglądał groźnie i posępnie przez grube szkła do czytania. Zaczął więc odczytywać, przygotowane i dopracowane jeszcze poprzedniego wieczora, orędzie do narodu:
Obywatelki i obywatele Polskiej Rzczpospolitej Ludowej!
Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej.
Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. (…)
Ogłaszam, że dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Pańtswa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o pólnocy stan wojenny na obszarze całego kraju.
W imię interesu narodowego dokonano zapobiegawczo internowania grupy osób zagrażających bezpieczeństwu państwa. W grupie tej znajdują się ekstremalni działacze „Solidarności” oraz nielegalnych organizacji antypaństwowych.
(...)
Orędzie to było już od godziny 6 rano transmitowane także, co godzinę, w pierwszym i jedynym tego dnia programie Polskiego Radia, na falach długich, które miały zasięg ogólnokrajowy.
Nikt nie mógł mieć wątpliwości: wprowadzono stan wyjątkowy – nazwany wojennym, bo formalnie jednak, „wyjątkowego” w całym kraju nie można było prawnie zarządzić.
Wprawdzie wszyscy, tak w kraju, jak i za granicą, wcześniej czy później, spodziewali się wówczas działań represyjnych władz w odpowiedzi na sytuację i działania Solidarności, to jednak większość, razem z Krajową Komisją obradującą właśnie w Trójmieście, została zaskoczona tej akurat nocy.
Przygotowania
Dziś wiemy, że przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego trwały ponad rok. Były one prowadzone ze szczególną starannością i z zachowaniem absolutnej tajemnicy. Bardzo nieliczni w Polsce byli wtajemniczeni w te plany. Zakończono je 13 września 1981 r. a posiedzenie Komisji Obrony Narodowej tego dnia potwierdziło, że wszystkie kwestie prawne i techniczne, z wyjątkiem drobnych szczegółów, zostały przygotowane.
Głównym problemem był wybór momentu. Warunkiem koniecznym był nie tylko pretekst, który opinia publiczna uznałaby za przekonujący, ale także zestaw okoliczności, w których przynajmniej znaczna część społeczeństwa zaakceptowałaby radykalną kampanię przeciwko „Solidarności”.
Generał Jaruzelski był głównodowodzącym i – jak się dziś wydaje – autorem pomysłu spacyfikowania obywateli przy pomocy własnych wojsk. IV Plenum PZPR w dniach 16-18 października odwołało Stanisława Kanię, następcę Edwarda Gierka, ze stanowiska pierwszego sekretarza i zastąpiło go Jaruzelskim. Przekazanie władzy nastąpiło nie tylko za zgodą Sowietów, ale prawdopodobnie z ich inicjatywy.
Jaruzelski objął wtedy wszystkie kluczowe stanowiska w państwie – premiera, przewodniczącego Komitetu Obrony Narodowej i Ministra Obrony Narodowej – oraz kierownicze stanowisko partyjne. Był jednak w stałym kontakcie, pod nadzorem i kontrolą władz sowieckich. Kontrolował przygotowania m.in. naczelny dowódca wojsk Układu Warszawskiego marszałek Wiktor Kulikow, który odzwiedzał Polskę kilkakrotnie między sierpniem 1980 a grudniem 1981, oraz ludzie z jego sztabu, a także zastępca szefa KGB, Władimir Kriuczkow.
Już wiele miesięcy wcześniej sporządzono projekty różnych aktów prawnych na potrzeby stanu wojennego, wydrukowano w ZSRR 100 tys. egzemplarzy obwieszczenia o jego wprowadzeniu, ustalono listy komisarzy wojskowych mających przejąć kontrolę nad administracją państwową i większymi zakładami pracy, a także wybrano instytucje i przedsiębiorstwa o strategicznym znaczeniu, które miały być poddane militaryzacji, a więc takich, jak koleje, elektrownie, rozgłośnie radiowe i telewizyjne, itd.
Od połowy października na obszarze przyszłych działań operowało ponad tysiąc Wojskowych Terenowych Grup Operacyjnych, które wysłano na rozpoznanie sytuacji, choć bez rozeznania co do prawdziwego celu tej operacji. Paradoksalnie, spotkały się z przychylnym przyjęciem wśród społeczeństwa, bo mundur wojskowy w Polsce cieszy się do dziś wielkim poważaniem.
W tym też czasie, oddziały ZOMO przechodziły intensywne ćwiczenia w walkach z tłumem. Pamiętam ciszę, która zapadła w tramwaju, którym na początku grudnia jechałem w okolicy dzisiejszego Placu Bankowego (wówczas Plac Dzierżyńskiego) na widok zwartej kolumny ZOMO maszerującej po mieście równym krokiem, ramię w ramię, pałki w ręku gotowe do uderzenia, z twarzami ochranianymi szybkami z plexi, nie wyrażającymi jakichkolwiek uczuć. W pewnym momencie, ktoś w tramwaju głośno skomentował: „Naćpani – zdolni do wszystkiego.”
W więzieniach przygotowano miejsca dla około 5 tys. działaczy "Solidarności" i opozycji, którzy mieli zostać aresztowani na podstawie list sporządzanych już od początku 1981 r.
Wydarzenia, które bezpośrednio doprowadziły do stanu wojennego, rozpoczęły się 2 grudnia, kiedy strajk studentów Wyższej Szkoły Pożarniczej w Warszawie, trwający od 24 listopada i wspierany przez „Solidarność”, został stłumiony przez specjalne jednostki bezpieczeństwa wewnętrznego ZOMO, które z użyciem helikopterów i sprzętu opancerzonego, wdarły się do budynku szkoły. Byłem tego osobiście świadkiem. Szkoła ta była nadzorowana przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i strajk był odbierany przez władze jako zamach na jeden z resortów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo narodowe.
Choć „Solidarność” powinna była potraktować to wydarzenie jako „próbę generalną” przed atakiem na związek, to jednak dała się zaskoczyć w niewiele dni później – była kopletnie nieprzygotowana. Trzeba jednak przyznać, że jako duża, otwarta organizacja demokratyczna, z pewnym siebie kierownictwem, które miało poczucie niezwyciężoności i nieuchronności zmian wobec bezpośredniego poparcia 10 milionów obywateli, Związek nie miał realnych możliwości przygotowania się do tego rodzaju ataku.
Iluzja praworządności
O godzinie pierwszej w nocy, do Belwederu, spędzono – bo tak to chyba trzeba nazwać – członków Rady Państwa, czyli teoretycznie najważniejszego urzędu PRL. Większość z nich nie wiedziała jednak, jaki był cel tego nocnego posiedzenia. Po półtoragodzinnych obradach członkowie Rady przyjęli podstawiony im dekret o wprowadzeniu stanu wojennego oraz towarzyszące mu dokumenty. Przeciwko głosował jedynie przewodniczący organizacji PAX – Ryszard Reiff. Wszystkie przyjęte dokumenty nosiły datę 12 grudnia 1981 r.
Dekret o wprowadzeniu stanu wojennego był nie tylko anty-datowany, ale zasadniczo niezgodny z obowiązującym wówczas prawem. Wprawdzie orędzie do narodu odwoływało się do postanowień Konstytucji, ale Konstytucja akurat nie oddawała wtedy Radzie Państwa prawa uchwalania czegokolwiek, ponieważ Rada mogła wydawać dekrety jedynie między sesjami Sejmu. Tymczasem sesja taka trwała, a najbliższe posiedzenie izby wyznaczone było na 15 i 16 grudnia. Jak wiadomo, władze o zapędach autorytarnych dopasowują prawo do swoich potrzeb i działań, raczej niż odwrotnie, często po fakcie, aby zatuszować te poczynania. Tym razem, starano się wprawdze zachować pewne pozory legalności, ale było to raczej tylko na użytek zachodniej opinii publicznej. Ktokolwiek zorientowany w prawie polskim widział jasno jak grubymi nićmi jest to wszystko szyte.
Postanowienia WRON
Oficjalnie, administratorem stanu wojennego była 21-osobowa Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego – z niefortunnym raczej skrótem WRON – pod przewodnictwem gen. Jaruzelskiego. Wprowadziła swoim postanowieniem, między innymi, godzinę milicyjną od godz. 22 do godz. 6 rano. Ograniczono swobodę poruszania się, zamnknięto też w tym celu wszystkie stacje benzynowe, a na wyjazdy poza miejsce zamieszkania potrzebna była przepustka.
Wszelka korespondencja podlegała oficjalnej cenzurze. Wyłączono telefony, uniemożliwiając, między innymi, wzywanie pogotowia ratunkowego i straży pożarnej. Większość najważniejszych instytucji i zakładów pracy została zmilitaryzowana i była kierowana przez wyznaczonych komisarzy wojskowych.
Wydano zakaz wszelkich zgromadzeń, od godziny 6 rano zamknięto przejścia graniczne, w tym lotniska. Wprowadzono limity wypłat bankowych oraz doraźne orzekanie przez różne organa sądowe, wraz z rozszerzeniem zasięgu sądów wojskowych.
Zakazano wydawania prasy, poza organem partii komunistycznej "Trybuną Ludu", gazetą wojska, "Żołnierzem Wolności", oraz wybranymi, „lojalnymi” pismami regionalnymi. Zawieszono działalność wszystkich organizacji społecznych i kulturalnych, a także zajęcia w szkołach i na wyższych uczelniach.
W telewizji, spikerzy występowali w mundurach, ale bez żadnych wojskowych dystynkcji. Jednym z dowcipów, który wtedy powstał to pytanie: „Jaki jest najniższy stopień wojskowy?” Odpowiedź: „Spiker telewizji”.
W praktyce WRON był jednak ciałem fasadowym. Najważniejsze decyzje podejmowała nieformalna grupa wojskowych oraz członków partii w składzie: gen. Wojciech Jaruzelski, gen. Florian Siwicki (wiceminister obrony narodowej), gen. Czesław Kiszczak (minister spraw wewnętrznych), gen. MO Mirosław Milewski (sekretarz Komitetu Centralnego – KC – partii), Mieczysław F. Rakowski (wicepremier), Kazimierz Barcikowski (sekretarz KC) i Stefan Olszowski (sekretarz KC).
Stan wojenny w pełni
Harmonogram posiedzenia Komisji Krajowej „Solidarności” wieczorem 12 grudnia znacznie ułatwił władzom aresztowanie w ramach jednej operacji większości czołowych działaczy krajowych i regionalnych, w tym Lecha Wałęsy. Nieliczni przywódcy "Solidarności", którzy uniknęli zatrzymań pierwszej nocy, m.in. Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bogdan Borusewicz, Aleksander Hall, Tadeusz Jedynak, Bogdan Lis czy Eugeniusz Szumiejko, od razu przystąpili do tworzenia struktur podziemnych.
Już następnego dnia, 14 grudnia, rozpoczęły się organizowane niezależnie od siebie strajki okupacyjne w wielu dużych zakładach przemysłowych. Strajkowały m.in. huty, w tym największa w kraju Huta "Katowice" oraz Huta im. Lenina. Strajkowała większość kopalń, stocznie i porty, oraz największe fabryki, takie jak: WSK w Świdniku, Dolmel i PaFaWag we Wrocławiu, czy "Ursus" pod Warszawą. Strajkowało w sumie 199 zakładów na około 7 tys. istniejących wtedy w Polsce przedsiębiorstw.
W 40 zakładach doszło do brutalnych pacyfikacji strajków, przy użyciu oddziałów ZOMO i wojska wyposażonego w ciężki sprzęt. Szczególnie dramatyczny przebieg miały strajki w kopalniach na Górnym Śląsku, gdzie górnicy czynnie stawili opór. Czasami, np. w Hucie Katowice, milicja i wojsko musiały wielokrotnie „oczyszczać teren”.
16 grudnia 1981 r. w Kopalni Węgla Kamiennego "Wujek", w trakcie kilkugodzinnych walk, milicjanci użyli broni ostrej, zabijając 9 górników. 23 grudnia, przy wsparciu czołgów i desantu ze śmigłowców, stłumiono strajk w Hucie "Katowice". Najdłużej trwały strajki w kopalniach "Ziemowit" (do 24 grudnia) i "Piast" (do 28 grudnia), w których górnicy prowadzili protest pod ziemią.
Dochodziło też do demonstracji ulicznych m.in. w Warszawie, Krakowie i Gdańsku, gdzie też nie obeszło się bez ofiar.
Rola kościoła katolickiego
Charakterystyką polskiego socjalizmu było to, że chociaż Kościół nie angażował się oficjalnie w działalność polityczną, oferował szeroko przyjętą alternatywę wobec komunistycznej ideologii i światopoglądu. Dla większości Polaków, prymas Wyszyński był najwyższym autorytetem duchowym. Z czasem, kościół stał się graczem w narastającym kryzysie, oraz swego rodzaju pośrednikiem między większością społeczeństwa a komunistycznym państwem.
Znaczenie tej instytucji wzrosło dramatycznie i trwale w październiku 1978 r., kiedy Polak, kardynał Karol Wojtyła z Krakowa, został wybrany na papieża. W jednej chwili Jan Paweł II stał się jednocześnie bohaterem narodowym i przywódcą duchowym, a prymas stał się jego posłannikiem.
Papieska pielgrzymka do Polski w czerwcu 1979 r. jest niemal powszechnie postrzegana jako punkt zwrotny dla kraju, gdy miliony Polaków witających papieża nagle uświadomiły sobie swoją siłę i zrozumiały względną bezradność władz, które wprawdzie w czasie wizyty próbowały pokazywać dobrą minę do złej gry, ale praktycznie przegrały już wtedy walkę o serca ludu.
Wprowadzając stan wojenny, władze komunistyczne nie zdecydowały się zaatakować bezpośrednio kościoła katolickiego. Prymas Józef Glemp, następca kardynała Wyszyńskiego, od początku apelował o spokój i zażegnanie walk, domagając się jednocześnie uwolnienia internowanych i aresztowanych oraz powrotu do dialogu z "Solidarnością". 13 grudnia w wygłoszonym kazaniu apelował do robotników, by nie narażali życia. Niektórzy odebrali to jako przejaw słabości i uległości Kościoła wobec komunistycznych władz.
Kiepska reakcja Zachodu
Pomimo znaczenia Polski dla Stanów Zjednoczonych i zaangażowania amerykańskich sił wywiadowczych, rozprawa z „Solidarnością” całkowicie zaskoczyła elity tak amerykańskie, jak i zachodnioeuropejskie.
Waszyngton wprawdzie świetnie zdawał sobie sprawę z przygotowań do stanu wojennego, głównie dzięki pułkownikowi Ryszardowi Kuklińskiemu, oficerowi WP i agentowi CIA o najwyższej randze w strukturach Układu Warszawskiego, bliskiemu wspólpracownikowi generała Jaruzelskiego, który nie tylko miał pełny dostęp do informacji o przygotowywanym puczu, ale wręcz w przygotowaniach uczestniczył, jako jeden z nielicznych wtajemniczonych, ale władze amerykańskie nie ostrzegły skutecznie „Solidarności” o planowanej akcji.
CIA – wraz z wieloma Sowietami, a nawet samymi Polakami – nie do końca wierzyła, że Wojsko Polskie jest w stanie samodzielnie przeprowadzić tą operację. Mówiąc inaczej, Stany Zjednoczone i ich sojusznicy znacznie bardziej obawiali się ewentualnej interwencji sowieckiej i to do niej się właśnie przygotowywali, na ile w ogóle byli skłonni działać.
Oficjalnie, przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego Stany Zjednoczone wystąpiły z opoźnieniem i pewnym wahaniem, a inne kraje zachodnie, jak Francja i Republika Federalna Niemiec – też z opóźnieniem oraz wielką rezerwą. Zachód generalnie objawił się niespójny i nieprzygotowany na rozwój sytuacji w Polsce.
Między transatlantyckimi sojusznikami otworzyła się wręcz przepaść. W czasie, gdy Waszyngton zaczął organizować bardziej zdecydowaną reakcję, w swej istocie przecież niemilitarną, socjaldemokratyczne rządy Niemiec i Francji wyraziły zastrzeżenia i zasygnalizowały wyraźnie, że nie zamierzają wychodzić poza puste deklaracje słowne.
23 grudnia 1981 r. prezydent USA Ronald Reagan ogłosił sankcje ekonomiczne wobec PRL, a kilka dni później podał do wiadomości, iż obejmą one także Związek Sowiecki, który jego zdaniem ponosił "poważną i bezpośrednią odpowiedzialność za represje w Polsce". Z oporem, w ciągu następnych tygodni do sankcji ekonomicznych przeciwko Polsce przyłączyły się też inne kraje zachodnie.
Przyczyny powstania „Solidarności”
Aby zrozumieć przyczyny stanu wojennego trzeba się cofnąć o kilka lat i zapytać przede wszystkim o przyczyny powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego (NSZZ) „Solidarność”.
Krytycznym czynnikiem kształtującym nastroje społeczne w Polsce w latach 70-tych ubiegłego stulecia było pogłębiające się załamanie gospodarcze i pogarszające się warunki materialne. Rządy Edwarda Gierka, który objął stanowisko pierwszego sekretarza KC PZPR w grudniu 1970 r., pogrążyły kraj w głębokim zadłużeniu wobec krajów Zachodnich, ale bez towarzyszącego mu usprawnienia i modernizacji polskiej gospodarki. Pieniądze Zachodu w dużej mierze roztrwoniono na działania płytkie, o charakterze propagandowo-politycznym, raczej niż na reformy systemowe.
W efekcie, rząd znalazł się w obliczu konieczności podwyżek cen, przede wszystkim „wyrobów mięsnych”, najpierw w 1976 r. – którą to podwyżkę zaraz odwołał wobec krwawo stłumionych, ale zdecydowanych i wyraźnych protestów społecznych – ale potem ponownie 1 lipca 1980 r., co wywołało nową falę sprzeciwów, które kulminowały falą strajków, która przetoczyła się w zakładach przemysłowych w całym kraju.
Dodatkowo, względny liberalizm polityki Edwarda Gierka, otwarcie się nieco na Zachód, w powiązaniu z nasilającymi się niepraworządnymi poczynaniami władz i bulwersującymi opinię publiczną poprawkami do konstytucji (na przykład wpisanie klauzuli o nieustającej miłości do ZSRR), stał się zarzewiem rosnącego sprzeciwu politycznego wobec władz.
Na tym tle, 31 sierpnia 1980 r. reprezentujący strajkujących polskich robotników 37-letni elektryk stoczniowy z Gdańska, Lech Wałęsa, zasiadł do stołu z wicepremierem Polski Mieczysławem Jagielskim, aby podpisać wspólne porozumienie. Po wielu tygodniach strajków w wielu polskich zakładach, zezwolono wtedy na utworzenie pierwszego wolnego i niezależnego związku zawodowego za żelazną kurtyną. Pomimo prób opoźniania ze strony władz, 17 września oficjalnie zarejestrowano „Solidarność”. Było to bezprecedensowe ustępstwo ze strony komunistycznego rządu. Poprzednie protesty antykomunistyczne w Polsce, w latach 1956, 1970 i 1976, zawsze kończyły się fiaskiem, po krwawych starciach z milicją.
„Porozumienia sierpniowe” nie zakończyły jednak ani kłopotów gospodarczych kraju, ani społecznych protestów, które przybierały na sile i nabierały coraz bardziej charakteru antykomunistycznego. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że podpisane porozumienia są ciosem dla absolutystycznej władzy partii komunistycznej oraz że, wcześniej czy później, komuniści będą próbowali odzyskać swe wpływy, za wszelką cenę, choćby z udziałem sił zewnętrznych, a więc wojsk Układu Warszawskiego.
Przyczyny niezadowolenia obywateli
Zapasy i dostępność żywności i artykułów podstawowych (papier toaletowy!) stawały się coraz bardziej ograniczone, i już na początku 1980 r. zaczęto (ponownie) wprowadzać system racjonowania żywności. 1 kwietnia 1981 r. pojawiły się kupony („kartki”) na mięso i wędliny, a później na masło i produkty zbożowe, słodycze i wódkę, artykuły przemysłowe – lista artykułów reglamentowanych wciąż rosła, wraz z niezadowoleniem społecznym.
Oliwy do ognia dolewało powszechne przekonanie – nie bezpodstawne zresztą – iż lwia część artykułów spożywczych i przemysłowych produkowanych w Polsce wysyłana była w ramach braterskiej socjalistycznej „pomocy” Starszemu Bratu, czyli do ZSRR.
Związek Radziecki, już pod koniec lat 70 ubiegłego stulecia, znajdował się w postępującym stanie upadku. Jego przywódcy (Breżniew, Gromyko, Andropow) byli ludźmi starymi i niezdolnymi do podjęcia radykalnych reform. Gospodarka sowiecka stała na skraju przepaści a na dodatek Armia Czerwona była głęboko zaangażowana w Afganistanie a, jak wiemy dziś i my w USA, to kosztuje.
Miało to dwa znaczące skutki:
- Rosja sowiecka potrzebowała wszystkiego, bo wszystkiego w niej brakowało, a Polska wysyłała do niej mnóstwo towarów potrzebnych Polakom.
- Władze na Kremlu nie bardzo mogły sobie pozwolić na kolejne zaangażowanie polityczne i wojskowe na dużą skalę, a więc w Polsce.
Ta druga konkluzja nie była wcale zresztą oczywista w tamtym czasie. Obawa przed interwencją Rosji i innych „sojuszników” była realna. Dziś wiadomo, że polski rząd komunistyczny, z jednej strony, zapewniał wtedy Kreml o swej determinacji zdławienia antykomunistycznej rewolucji w Polsce oraz rozpoczął przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego tuż po podpisaniu porozumień sierpniowych, a z drugiej strony starał się o uzyskanie gwarancji ZSRR, że – jeśli własna akcja się nie powiedzie – to blok sowiecki „przyjdzie z pomocą”.
Wprawdzie tego ostaniego zapewnienia nigdy nie uzyskał – Rosja sowiecka była zbyt już słaba i uwikłana w Afganistanie – to jednak nie brakowało elementów nacisku ze strony Kremla, aby wreszcie załatwić sprawę „Solidarności” i oddolnej rewolucji w Polsce. Służyła temu koncentracja sił państw bloku socjalistycznego wokół granic polkich, jak ich ćwiczenia wojskowe „Zapad-81” zorganizowane w Polsce na początku 1981 r. Nieprzypadkowo ćwiczenia „Zapadu-81” rozpoczęły się w przededniu zjazdu „Solidarności”, a lotniskowiec „Kijów” zakotwiczył u wybrzeży Polski, skąd był widoczny z hoteli niektórych delegatów.
Dlaczego Sowieci nie interweniowali?
Do dziś toczy się dyskusja wśród historyków tego okresu na temat przyczyn braku interwencji zbrojnej ze strony Związku Radzieckiego i jego satelitów. Niektóre przesłanki już wymieniliśmy takie, jak zaangażowanie w Afganistanie i upadek gospodarczy ZSRR.
Podobno jednak interwencja była już o włos od realizacji pod koniec 1980 r., po porozumieniach sierpniowych. Kulminacyjny ponoć moment kryzysu nastąpił na spotkaniu przywódców Układu Warszawskiego w Moskwie 5 grudnia 1980 r.
Kreml zbliżał się wówczas do kresu cierpliwości wobec Warszawy a niektórzy z pozostałych członków Układu byli jeszcze bardziej niecierpliwi. Szczególnie przywódca NRD, Erich Honecker, miał namawiać do interwencji w obawie, że polskie wydarzenia mogą wywołać rezonans w Niemczech Wschodnich. Przedstawiciele Czechosłowacji, Węgier i Bułgarii przyłączyli się do wyrażenia swoich obaw. Tylko Rumunia ostrzegła wtedy przed interwencją — nawet używając tego terminu, w przeciwieństwie do eufemizmów używanych przez innych.
W końcu podjęto decyzję o wstrzymaniu się z interwencją, przynajmniej na razie. Wprawdzie Polska odgrywała istotną rolę w Układzie Warszawskim i ważne było zachowanie jedności i integralności obozu socjalistycznego – właśnie z tych powodów Moskwa w latach 1956 (Węgry) i 1968 (Czechosłowacja) wybrała inwazję – ale ludność Polski zawsze była szczególnie antyradziecka i trudna do kontrolowania. Obawa przed perspektywą gwałtownego oporu i rozlewu krwi była znaczna.
To ponoć w nocy z 3 na 4 kwietnia 1981, kiedy pierwszy sekterarz Kania oraz Jaruzelski odbyli w nadgranicznym Brześciu ściśle tajną rozmowę z marszałkiem Ustinowem i szefem KGB, członkiem Biura Politycznego Jurijem Andropowem, Sowieci zgodzili się, że rozwiązanie nastąpi siłami polskimi, bez udziału wojsk sojuszniczych.
Naciski ze strony Moskwy i jej satelitów nie ustępowały jednak. Ponoć Jaruzelski dostał "zaproszenie" na Kreml na 14 grudnia. Nietrudno sobie wyobrazić w jakim tonie przebiegałaby rozmowa z Breżniewem gdyby w Warszawie nie podjęto oczekiwanej decyzji. Wprowadzenie stanu wojennego czyniło spotkanie niepotrzebnym.
Zakończenie stanu wojennego
Stan wojenny został oficjalnie zawieszony dopiero 31 grudnia 1982 r., a odwołany całkowicie 22 lipca 1983 r., lecz represje trwały jeszcze przez kilka lat.
Do jesieni 1982 r. trwały burzliwe demonstracje uliczne, w wyniku których zginęło wiele osób i zostały aresztowane tysiące demonstrantów i działaczy „Solidarności”, których związek został oficjalnie „zdelegalizowany”.
Dokładna liczba osób, które w wyniku wprowadzenia stanu wojennego poniosły śmierć, nie jest znana. Przedstawiane listy ofiar liczą od kilkudziesięciu do ponad stu nazwisk. Nieznana pozostaje również liczba osób, które straciły w tym okresie zdrowie na skutek prześladowań, bicia w trakcie śledztwa, czy też podczas demonstracji ulicznych.
Jedno jest pewne: w wyniku rewolucji „Solidarności”, zapoczątkowany został rozpad systemu komunistycznego, a tym samym przyczyniło się to do zakończenia trwającej blisko pół wieku zimnej wojny. Zimna wojna zakończyła się bezkrwawym de facto zwycięstwem Zachodu w postaci demokracji i liberalnej gospodarki w państwach post-komunistycznych. Można by spekulować, że tak by się wcale nie skończyło – a może w ogóle by się nie skończyło – gdyby najpierw polscy urzędnicy nie ogłosili fatalnej podwyżki cen „wyrobów mięsnych” 1 lipca 1980 roku, a potem nie doszłoby do powstania „Solidarności”.
Rocznicowy panel dyskusyjny w Wisconsin
W poniedziałek, 13 grudnia 2021, o godzinie 19:00, w 40 rocznicę tamtych wydarzeń, w Centrum Polskim Wisconsin w miejscowości Franklin (941 South 68th Street, Franklin, WI 53132, tel.: 414-529-2140), odbędzie się panel dyskusyjny, organizowany przez Kongres Polonii Amerykańskiej – Oddział Wisconsin, w którym autor niniejszego artykułu, oraz kilku innych znacznie bardziej zasłużonych i udekorowanych za te zasługi działaczy i uczestników, zaprezentuje swoje wspomnienia i odpowiadać będzie na pytania publiczności. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych! Wstęp jest bezpłatny.
* Notatka na temat Lecha Wałęsy
Od czasu przemian ustrojowych w Polsce w 1989 r. pojawiały się zarzuty, że Lech Wałęsa współpracował z SB. W 2017 ekspertyza sporządzona na potrzeby śledztwa prowadzonego przez Instytut Pamięci Narodowej wykazała na podstawie badania pisma ręcznego autentyczność dokumentów, w których Lech Wałęsa miał zgodzić się współpracować z organem politycznym (pojawiły się także opinie to kwestionujące). Sam Lech Wałęsa konsekwentnie zaprzecza współpracy z SB. (Źródło: Wikipedia)
Postępowanie dotyczące rzekomego podrobienia dokumentów operacyjnych Służby Bezpieczeństwa z lat 1970–1976 na szkodę Lecha Wałęsy zostało wszczęte 25 lutego 2016 roku w związku z jego publicznymi wypowiedziami. Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku prawomocnie umorzyła w 2018 roku to postępowanie, w efekcie uznając autentyczność tych dokumentów. 8 grudnia br. IPN podał w komunikacie, iż Lech Wałęsa został wezwany do prokuratury w celu złożenia wyjaśnień w śledztwie dotyczącym składania przez niego nieprawdziwych zeznań. (Źródło: IPN)
Poprawki i Uzupełnienia
- 13 grudnia 2021 — Dodaliśmy listę materiałów źródłowych, którą przeoczyliśmy publikując oryginalnie.
- 16 grudnia 2021 — Dodaliśmy notatkę o współpracy Lecha Wałęsy w latach 70-tych ze Służbą Bezpieczeństwa.