CYPRIAN NORWID: Bóg jeden wie, ile krzywdy i nędzy bierze się z nieuznania tej części społeczeństwa polskiego, którą jest Emigracja. Nieuznania, nie czynienia nic, aby ją przywrócić krajowi. Jakbyśmy już do niczego krajowi nie byli potrzebni.
(Wg. dramatu Kazimierza Brauna "Powrót Norwida")
Nie jest tajemnicą, że liczna przecież Polonia zagraniczna, nie odgrywa w krajach swojego osiedlenia takiej politycznej roli, jaką mogłaby odgrywać, na podobieństwo innych mniejszości, jak np. żydowskiej, włoskiej czy niemieckiej. Byłoby to z pożytkiem przede wszystkim dla niej, bo dzięki temu skuteczniej mogłaby zabiegać o swoje interesy – ale również mogłoby się to okazać korzystne dla Polski, bo – o czym miałem okazję wielokrotnie się przekonać – środowiska polonijne są bardzo patriotyczne. Warto w związku z tym zastanowić się, dlaczego tak jest, to znaczy – dlaczego środowiska polonijne albo w niewielkim stopniu, albo wcale nie wpływają na politykę krajów swojego osiedlenia.
Przyczyny tego stanu rzeczy podzieliłbym na zewnętrzne i wewnętrzne. O zewnętrznych mogłem się przekonać już podczas pierwszego pobytu w Stanach Zjednoczonych w roku 2007. Oto przekonałem się, że stosunek polskich placówek dyplomatycznych, a także – agentów wpływu, jacy zostali ulokowani w różnych krajach szeroko rozumianego Zachodu w ostatnich latach PRL – nakierowany jest na torpedowanie wszelkich prób politycznej integracji środowisk polonijnych. Na tego rodzaju zarzuty funkcjonariusze służb dyplomatycznych odpowiadają, że jest to skutek jakiejś organicznej niezdolności polskiej diaspory do politycznego organizowania się.
Ciekawe, że podobny argument wysuwali w XVIII wieku francuscy tzw. filozofowie, czyli publicyści, wynajęci w tym celu przez państwa, które w drugiej połowie tamtego stulecia Polskę rozebrały – jakoby Polacy cierpieli na organiczną niezdolność do kierowania swoim krajem. Taki pogląd nie wytrzymuje jednak krytyki, bo 200 lat wcześniej ci sami Polacy nie tylko znakomicie potrafili pokierować swoim krajem, ale w dodatku zapewnili mu pozycję mocarstwową, którą Polska utraciła dopiero pod koniec wieku XVII. Dlaczego w wieku XVIII Polska traciła samodzielność, aż w końcu przestała istnieć jako państwo? Przyczyn z pewnością jest wiele, ale ja chciałbym wskazać na jedną, to znaczy – na agenturę.
Po “potopie” szwedzkim, który spowodował dewastację kraju porównywalną do dewastacji podczas II wojny światowej, pojawiła się w Polsce warstwa społeczna, której przedtem nie było, tzn. szlachta-gołota. Byli to ludzie pozbawieni środków do życia, ale mający prawa polityczne, które bardzo szybko nauczyli się komercjalizować. W rezultacie magnateria brała pieniądze od obcych dworów, a szlachta-gołota – od magnatów, których klientelę stanowiła i dzięki procedurom demokratycznym, w których szlachta-gołota uczestniczyła, obce dwory uzyskiwały coraz większy wpływ na państwo polskie.
Już w 1720 roku Prusy i Rosja zawarły w Poczdamie tajny traktat, by blokować każdą próbę powiększenia wojska w Polsce i utrzymywać istniejący ustrój polityczny. Mogły się nawzajem do tego zobowiązać, bo każdy sygnatariusz tego traktatu miał w Polsce agenturę rozbudowaną na tyle, że z łatwością mógł taką blokadę przeprowadzić. Dlatego właśnie Sejm Czteroletni, ten sam, których uchwalił konstytucję 3 maja, specjalną ustawą pozbawił szlachtę-gołotę praw politycznych, to znaczy – prawa głosowania na sejmikach, gdzie wybierano posłów. Zatem przyczyną nie była jakaś “organiczna” niezdolność Polaków do kierowania państwem, tylko przeżarcie jego struktur agenturą.
Taka sama agentura stanowiła za komuny narzędzie manipulowania Polonią zagraniczną i rozbijania jej jedności. Wtedy było to nawet bardziej zrozumiałe, bo Polonia była przez komunę postrzegana jako środowisko wobec niej wrogie, więc i placówki dyplomatyczne i agentura wpływu nastawione były na działalność rozbijacką. Jednak w 18 roku od transformacji ustrojowej tego typu nastawienie było już trudniej zrozumiałe.
Wyjaśnienia przyczyn tego stanu rzeczy dostarcza petycja, jaką do Kongresu USA dostarczył ówczesny Prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward Moskal. Chodziło o przyjęcie Polski do NATO, czego domagało się 9 milionów sygnatariuszy. To, że prezesowi Moskalowi udało się zgromadzić 9 milionów podpisów pod tą petycją dowodzi, że przynajmniej w niektórych sprawach, polityczna integracja Polonii jest możliwa. Ale wkrótce potem rozpoczęła się, sterowana z kierowanego przez prof. Bronisława Geremka Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie, kampania dyskredytowania prezesa Moskala na gruncie amerykańskim, jako “antysemity” i tak dalej, która doprowadziła do tego, że przestał on być przyjmowany w Białym Domu. Nietrudno się domyślić, że prof. Geremek, wiedząc o roszczeniach żydowskich wobec Polski, które zostały ujawnione już w roku 1996, musiał dojść do wniosku, że żadne polskie lobby polityczne w USA nie jest potrzebne, skoro jest tam już silne lobby żydowskie. I tak już zostało.
Poszukując przyczyn wewnętrznych chciałbym wskazać na wybujały indywidualizm, który stanowi element polskiej mentalności, który nie sprzyja politycznej integracji, wymagającej pewnego minimum dyscypliny. Wykorzystywane jest to przez władze polskie, które dla własnej wygody wolą mnożyć fikcyjne byty w postaci Wszechświatowych Związków Polonii, mianować ich prezesa, który nikogo w gruncie rzeczy nie reprezentuje, a który jest na garnuszku MSZ i z nim się ma układać, to znaczy – wyznaczać mu zadania, które tamten wykonuje. W rezultacie, “para idzie w gwizdek”, to znaczy całkiem niekiedy poważne kwoty są wyrzucane w błoto beż żadnego pożytku ani dla Polonii, ani dla Polski. Czy jest z tej sytuacji jakieś wyjście? Wydaje mi się, że na szczęście jest.
Przywrócić pełnię praw politycznych
Pierwszym krokiem w kierunku przezwyciężenia tej niekorzystnej sytuacji powinno być wyegzekwowanie przez środowiska polonijne, to znaczy, przez obywateli polskich stale mieszkających za granicą, pełni konstytucyjnych praw politycznych, w których zostali ograniczeni. Chodzi o to, że konstytucja nie uzależnia zakresu praw politycznych obywateli od miejsca ich zamieszkania. Tymczasem obywatele Polski zamieszkali stale za granicą, nie mogą wysuwać własnych kandydatów w wyborach parlamentarnych, tylko muszą głosować na kandydatów wysuniętych przez kogo innego w okręgu wyborczym Warszawa-Śródmieście. W tym celu trzeba by już teraz nawiązać kontakt z parlamentarzystami, którzy doprowadziliby do nieznacznej korekty obowiązującej ordynacji wyborczej, by obywatelom polskim stale zamieszkałym za granicą przywrócić prawo wysuwania własnych kandydatów do Sejmu.
Cztery okręgi wyborcze
Od razu pojawia się tu problem – no dobrze – ale w jakim okręgu wyborczym ci kandydaci mieliby zostać zarejestrowani? Otóż propozycja polega na tym, by okręgiem wyborczym dla kandydatów wysuniętych przez obywateli stale mieszkających za granicą, by kontynent. Jednym okręgiem wyborczym byłaby Ameryka Północna. Drugim – Ameryka Południowa i Środkowa. Trzecim – Europa, a czwartym – Australia. Na każdy okręg przypadałyby 4 mandaty – w sumie 16. Dlaczego tyle? Dlatego, że co najmniej 15 posłów musi liczyć klub parlamentarny, którego przewodniczący uczestniczy w Konwencie Seniorów i ma wpływ na bieg prac legislacyjnych Sejmu. Wbrew pozorom, ma to pewne znaczenie, a poza tym dodaje takiemu politykowi prestiżu. Z drugiej strony, 16 posłów nie jest w stanie przeprowadzić w Polsce jakiejś rewolucji – i bardzo dobrze. Gdyby bowiem byłoby ich, dajmy na to, 160, to mogliby przeforsowywać ustawy pociągające za sobą konsekwencje finansowe dla obywateli stale mieszkających w Polsce, co musiałoby prowadzić do nikomu niepotrzebnych sytuacji konfliktowych. Natomiast tych 16 posłów mogłoby skutecznie wymusić na MSZ, by nie traktowało ono Polonii instrumentalnie, między innymi dzięki temu, że tacy posłowie nie byliby petentami dopraszającymi się łaski, których listy można wrzucać do kosza, tylko parlamentarzystami składającymi interpelacje, na które rząd musi im odpowiadać.
Minimum organizacyjne
Tych posłów polonijnych trzeba byłoby jednak najpierw wybrać. W pierwszej kolejności – wysunąć ich kandydatury. Już w tym celu jakieś grupy powinny się zorganizować, by nie tylko wysunąć swojego kandydata, ale przekonać do niego tych, którzy będą w wyborach głosowali, no i zgromadzić fundusze, dzięki którym mógłby on prowadzić kampanię wyborczą, co wymaga nie tylko agitacji w mediach – również społecznościowych – ale również bezpośrednich spotkań we wszystkich większych skupiskach polonijnych w ramach okręgu wyborczego. Krótko mówiąc wymaga to pewnego minimum organizacyjnego, dzięki któremu kandydat stałby się posłem.
A kiedy już zostałby posłem, to pewnie chciałby nim zostać ponownie – co miałoby pewne zalety, choćby w postaci doświadczenia parlamentarnego i politycznego, a jednocześnie dogadzałoby ludzkiej ambicji, w czym nie ma nic złego, bo polityk powinien być ambitny. Taki poseł zatem we własnym interesie dbałby o to, by organizacja, która przyczyniła się do jego wyboru, nie rozleciała się następnego dnia po głosowaniu, tylko przetrwała możliwie jak najdłużej. W ten oto sposób zostałyby położone fundamenty pod stabilne polskie lobby w krajach osiedlenia i po upływie 20-30 lat takie lobby mogłoby uzyskać liczące się wpływy z korzyścią dla siebie i dla Polski. Bo to musi być długi marsz i na to trzeba się nastawić.
Potrzebna młodzież
Ten długi marsz wymaga utrzymania ciągłości pokoleniowej, a tej nie można osiągnąć bez dopływu coraz to nowych roczników młodzieży, która nie tylko wiedziałaby o Polsce, znała jej historię i teraźniejszość, ale również by odczuwała z Polską więź emocjonalną. W tym celu polonijni parlamentarzyści powinni dopilnować, by fundusze, jakie Polska przeznacza dla Polonii, w większości były wykorzystane na szeroko rozumiane cele edukacyjne. Chodzi zarówno o wspieranie polskich szkół na obczyźnie, w których dzieci i młodzież nie tylko poznawałyby język, literaturę i historię Polski, ale również – w których program edukacyjny byłby nakierowany na eksponowanie wielkości Polski, jej potęgi, jej zwycięstw – by nie koncentrować się na martyrologicznej stronie polskiej historii. To, wbrew pozorom, jest ważne – na co zwrócił mi uwagę pewien Rosjanin, który w rozmowie powiedział mi, że nie chciałby być Polakiem. Kiedy zapytałem go: dlaczego? – odpowiedział mi: bo u was nie ma gierojów. Taki właśnie jest rezultat eksponowania w prezentowaniu Polski na zewnątrz wątku martyrologicznego.
Istotnym elementem tej pracy z młodzieżą powinno być kształtowanie związku emocjonalnego z Polską. W tym celu państwo powinno dla polonijnej młodzieży na koszt państwa organizować wakacyjne pobyty w Polsce, podczas których należałoby młodym ludziom Polskę pokazać w taki sposób, by wzbudzić w nich sentyment do kraju. Istotne jest również to, że w takich wakacyjnych turnusach powinni jednocześnie uczestniczyć młodzi ludzie ze wszystkich kontynentów. Znajomości, przyjaźnie i sympatie nawiązane podczas pobytów w Polsce nie tylko zbliżałoby Polaków ze sobą we skali całego świata, ale również utrwalałyby w ich wspomnieniach sentymentalne związki z Polską. I o to właśnie chodzi.