„Nie było niemal na terenie Polski zgromadzenia zakonnego, które nie zetknęłoby się w okresie okupacji ze sprawą pomocy ukrywającym się Żydom, głównie kobietom i dzieciom, mimo że nacisk ze strony Gestapo i inwigilacja klasztorów były bardzo silne, a przymusowe przesiedlanie domów zakonnych, aresztowania i zsyłki do obozów koncentracyjnych poważnie utrudniały działalność konspiracyjną” – napisał Władysław Bartoszewski w swojej ostatniej książce Polacy. Żydzi. Okupacja.
Jeden z najwybitniejszych historyków II wojny światowej podsumowuje w tej książce swoją długoletnią pracę badawczą. Ale jego wnioski potwierdzają także ankiety przeprowadzone w 1962 r. i w 2009 r. w zgromadzeniach żeńskich oraz badania jednostkowe – zakonnice z narażeniem życia angażowały się w ratowanie przed śmiercią żydowskich współobywateli.
Długa lista ratujących
W podbitym po wojnie obronnej w 1939 r. kraju narastał terror wobec Polaków (mordowanie inteligencji), ale szczególnie ich żydowskich współobywateli. Żydom nakazano nosić opaski, skonfiskowano mienie, zamknięto ich w gettach. Generalny gubernator Hans Frank wydał 15 października 1941 r. rozporządzenie wprowadzające karę śmierci dla Żydów opuszczających getta. Za pomoc Żydom, nawet za podanie kromki chleba, szklanki wody czy lekarstw, groziła natychmiastowa śmierć całej rodziny. W 1942 r. zaczęły się likwidacje gett i wywózki do obozów zagłady.
Wobec śmiertelnego zagrożenia wiele klasztorów żeńskich stało się prawdziwym miejscem ocalenia dla żydowskich współobywateli. Zakonnice miały do tego warunki, ponieważ ich domy często znajdowały się na obrzeżach miast lub na wsiach, do klauzury nie wolno było wchodzić osobom postronnym, infirmerie Niemcy skrzętnie omijali, bo bali się chorób zakaźnych, były też budynki gospodarcze, otoczone sadami i ogrodami warzywnymi. Zakonnice, które od początku wojny opiekowały się ubogimi, uchodźcami, ludźmi pozbawionymi domów oraz włączyły się w walkę podziemną i tajne nauczanie, szybko zorientowały się, że równie pilnym zadaniem jest pomoc prześladowanym Żydom.
Ta pomoc była różnorodna, polegała na przekazywaniu żywności, leków, ubrań, udzielania kilkudniowego lub trwającego wiele miesięcy, nawet lat, schronienia. Wiele z tych osób trafiało do zakonnic przypadkowo. Jak mały chłopiec, wyrzucony z transportu do Auschwitz, którym zaopiekowały się siostry ze Zgromadzenia Benedyktynek Samarytanek w Henrykowie. Tadeusz, gdyż takie imię otrzymał od nowych opiekunek, był owinięty w poduszki, więc nie miał obrażeń i szczęśliwie dotrwał do końca wojny. Służebniczki Starowiejskie z Piotrkowa Trybunalskiego zaopiekowały się kilkumiesięcznym chłopcem i również skutecznie go chroniły; po wojnie zaś zgłosili się jego rodzice i wyjechali z nim do Palestyny. Michalitki z Radomia – ich klasztor sąsiadował z gettem – dawały jedzenie żydowskim dzieciom.
Siostra Antonina Jaworska ze Zgromadzenia Sacré Coeur w Zbylitowskiej Górze przekazywała Żydom żywność, którą ukrywała pod fartuchem. Gdy s. Antonina Bulczak z tego zgromadzenia, pracująca w lwowskim szpitalu, podała Żydowi kawałek chleba, o mało nie została rozstrzelana. Siostry franciszkanki szpitalne z Ludwikowic, prowadzące dom starców, wykazywały się dużą energią i determinacją – zrobiły podkop pod płotem getta i przekazywały jedzenie uwięzionym.
Zakonnice najczęściej obejmowały stałą opieką dzieci, ale również osoby dorosłe. Benedyktynki – samarytanki z Henrykowa – ukrywały w klauzurze szesnaście dorosłych Żydówek. W krakowskim klasztorze sióstr felicjanek ukrywała się Maria Kiepurowa, matka światowej sławy tenora, „chłopaka z Sosnowca”, Jana Kiepury.
Klauzura była też miejscem schronienia dla rodziny Hornów w klasztorze sióstr kanoniczek Ducha Świętego w Lublinie, a gdy zostali aresztowani i osadzeni w Majdanku, s. Alojza Truszkowska wydostała ich z obozu, bo pokazała Niemcom zaświadczenie, że są pracownikami w klasztorze. Cała rodzina przeżyła okupację.
Niestety nie wszystkie historie kończyły się pomyślnie. Zakonnice ze Zgromadzenia Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny – s. Ewa Noiszewska i jej przełożona Marta Wołowska – ukrywały na strychu, w oranżerii i stajni klasztoru w Słonimiu, rodzinę Kaganów, leczyły Żydów, a s. Ewa, z wykształcenia lekarka, wypisywała im recepty. To właśnie recepta naprowadziła Niemców na ślad pomocy – jeden z zamordowanych przez nich mężczyzn miał w kieszeni wypisaną przez zakonnicę receptę. Obie niepokalanki zostały zamordowane w grudniu 1942 r. strzałem w tył głowy.
W klasztorze karmelitanek przy ul. Wolskiej w Warszawie, znajdującym się w pobliżu murów getta, zakonnice pomagały „standardowo”, przekazując żywność i leki, a także fałszywe dokumenty, dzięki którym można było przetrwać po aryjskiej stronie. Klasztor był także lokalem konspiracyjnym po aryjskiej stronie dla łączników żydowskiego podziemia – Ariego Wilnera, Tuwie Szejnguta i innych. „Siedemnaście sióstr żyło w latach 1942–43 w nieustannym zagrożeniu, nie uchylając się od współdziałania w najbardziej nawet ryzykownych przedsięwzięciach” – stwierdza Władysław Bartoszewski w cytowanej już książce. Najwięcej, bo blisko pięćset dzieci i około dwustu pięćdziesięciu dorosłych, uratowały siostry ze Zgromadzenia Franciszkanek Rodziny Maryi w Warszawie.
Zakonnice prowadziły sierocińce, w czasie okupacji zakładały nawet nowe placówki. Przełożona generalna Ludwika Lisówna i przełożona prowincji warszawskiej m. Matylda Getter zorganizowały systemową akcję ratowania Żydów. Matka Matylda współpracowała z kierowniczką referatu dziecięcego Rady Pomocy Żydom Ireną Sendlerową z Żegoty, z proboszczem getta prałatem Marcelim Godlewskim, działaczką charytatywną Izabelą Radziwiłłową. Przemycane z getta dzieci umieszczane były w placówkach zgromadzenia lub przekazywane pod opiekę polskim rodzinom.
Matka Matylda, choć w chwili wybuchu wojny miała prawie siedemdziesiąt lat, nie ustawała w działaniach ratujących życie. „Ktokolwiek przychodzi na nasze podwórko i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić” – mówiła. Historyk i archiwistka zgromadzenia s. Teresa Antonietta Frącek obliczyła, że w dzieło ratowania zaangażowanych było ponad sto dwadzieścia sióstr ze zgromadzenia, czyli co dziesiąta. Akcja zorganizowana była perfekcyjnie – wszystkie osoby objęte opieką przez zgromadzenie szczęśliwie doczekały końca wojny.
Zakonnice działały w atmosferze stałego zagrożenia, niemieckie rewizje były bardzo częste, wokół klasztorów krążyli także rodzimi szmalcownicy szantażujący osoby ratujące Żydów.
Strategia
Lista ratujących jest bardzo długa. Trzeba pamiętać, że ratujący brał odpowiedzialność za ludzkie istnienie, a żeby przedsięwzięcie się udało, musiał podjąć szereg kroków. Zakonnice wykazały się w tej walce niezwykłą kreatywnością, zimną krwią i nieraz dezynwolturą. Pierwszym krokiem była „legalizacja” ukrywanej osoby, czyli wyrobienie jej fałszywej tożsamości. Bezcenna była współpraca z księżmi, gdyż to oni wydawali świadectwa chrztu. W toruńskim parku Pamięci zachowały się świadectwa o ok. sześciuset sześćdziesięciu księżach, którzy włączyli się w akcję ocalenia. Wiele zakonnic nauczyło się podrabiać aryjskie dokumenty, postarzając je naświetlaniem lampami.
Dzieci, ukrywane w sierocińcach wśród polskich rówieśników, należało nauczyć modlitw, uczestniczenia we mszy św., wierszyków. Farbowano im włosy, a gdy spodziewano się rewizji, siostry bandażowały twarze wychowanków o wyraźnych żydowskich rysach lub nie wpuszczały Niemców do infirmerii, twierdząc, że są tam chorzy na choroby zakaźne.
Także habity zakonne chroniły przed dekonspiracją. Przebrana za postulantkę benedyktynek samarytanek Eugenia Szymańska pracowała w nadzorowanych przez Niemców warsztatach kolejowych w Pruszkowie. Ukrywający się w zakładzie dla chłopców na Białołęce ks. Tadeusz Puder także założył habit w chwili największego zagrożenia, dzięki czemu ocalał.
Dlaczego ratowały?
Postawa moralna zakonnic była tym piękniejsza, że nie chodziło im o przysporzenie nowych wyznawców Kościołowi, lecz o ratowanie ludzkiego życia. Chrztu udzielano bardzo rzadko, tylko na żądanie nielicznych starszych dzieci, i to po długim przygotowaniu katechetycznym. „Pamiętam stosunek do tych spraw s. Stefanii: jak zachłanna była w ratowaniu, jak skwapliwie przyjmowała do zakładu każde żydowskie maleństwo” – pisze Władysław Bartoszewski w książce Polacy. Żydzi. Okupacja.
Liczne świadectwa pokazują, że siostry zakonne inspirowały się Ewangelią, słowami Chrystusa, który mówi, że „nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś oddaje życie za przyjaciół swoich”. Matka Matylda kierowała się fragmentem Ewangelii św. Mateusza, wyrażającym charyzmat jej zgromadzenia: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię Moje, Mnie przyjmuje”. Ufała, że Opatrzność czuwa nad każdym domownikiem. W czasie rewizji siostry modliły się w klasztornych kaplicach. Współsiostrom zaś matka Matylda mówiła: „Ratujemy człowieka”.
Narażały życie w imię międzyludzkiej solidarności.