W czasie wyjątkowo ciężkiej zimy z przełomu 1942 i 1943 r. mrozy dochodziły nawet do -30˚C. Warunki pogodowe były wówczas tak surowe, iż prawdopodobnie sarny zamarzały na polach nie mogąc dokopać się do oziminy. Rankiem w niedzielę 31 stycznia 1943 r. w Siedlcach padał deszcz ze śniegiem, a około południa wiał zimny przenikliwy wiatr z zachodu. Jak pisze F. J. Górski to właśnie w takich okolicznościach tego dnia w mieście pojawił się pociąg grozy.
Kolejarze z nastawni dysponującej wpatrywali się w dal błyszczących szyn, po których za chwilę miał wjechać od strony Łukowa pociąg grozy, strachu i śmierci. W pobliżu rampy przy czeremchowskich torach gromadził się milczący tłum z kocami, chlebem, gorącą kawą. Kobiety ze łzami w oczach i nienawiścią patrzyły na podjeżdżający samochód gestapo, na błotniste kałuże, ołowiane niebo i dym z powoli zbliżającego się parowozu.
Wreszcie pociąg zatrzymał się na stacji kolejowej, skąd natychmiast został odstawiony na boczny tor – na polecenie Niemców. Był to pociąg grozy. Czy my znów pójdziemy „za druty”? – pytali dorośli wychodzący z wagonów, z przerażeniem w oczach, zgłodzeni, na wpół zmarznięci, nędznie ubrani i wycieńczeni. Ten przerażający widok skomentował Standartenführer Diehl, który zwracając się do stojącego przy nim dr. Zygmunta Niepokoja stwierdził:
«Ja wysiedlałem Łotwę, Estonię i Litwę, ale takiego bydła nigdy nie widziałem». Maszynista kolejowy widząc to straszne nieszczęście rodaków, krzyknął: «To my wam służymy, a wy co robicie z naszym narodem» i wściekły rzucił szmatę z parowozu pod nogi gestapowca. Diehl zwrócił się do mnie z pytaniem: «Co on mówi?» Starałem się opanować i odpowiedziałem spokojnie: «On jechał całą noc, jest zmęczony i głodny, stąd jego irytacja». Diel nie odpowiedział nic”
czytamy we wspomnieniach dr. Niepokoja.
W bydlęcych, towarowych wagonach dotarło do Siedlec 998 osób, w tym ok. 550 dzieci (do lat 14). „Wygląd ich straszny. To są nie ludzie, ale kościotrupy” – tak napisano o dzieciach z tego transportu na łamach konspiracyjnego pisma „Polak”. Po rozładowaniu wagonów okazało się, że 9 osób nie przeżyło trudów nieludzkiego transportowania – stłoczeni w towarowych, nieogrzewanych wagonach. W ciągu kolejnych dwóch dni zmarło jeszcze 14 osób. 3 lutego 1943 r., w zbiorowej mogile pochowano 23 osoby: dzieci i dorosłych.
Nie udało się ustalić tożsamości pięciu zmarłych osób dorosłych (w wieku około 50-65 lat), a także trojga dzieci, które pochowano jako „NN”. Były to:
- chłopiec nieznanego nazwiska, lat około 11, w butach z cholewami, spodnie z samodziału i marynarka brązowa na kożuchu (znaleziono przy nim 3 fotografie);
- dziewczynka nieznanego nazwiska, około 10 miesięcy, bosa, brązowa sukienka w białe kółeczka, czepeczek biały, czerwone obszycie;
- dziewczynka nieznanego nazwiska, około 6 miesięcy, bosa, brązowa koszulka, sweterek różowy i czepeczek biały w niebieskie pasy.
„Memento” dla Niemców
Kilkutysięczny, milczący tłum podążający ulicami Siedlec na miejscowy cmentarz był groźnym „memento” dla Niemców. Następne pochówki zmarłych nowoprzybyłych z Zamojszczyzny przeprowadzano pod osłoną nocy, z zachowaniem tajemnicy. Jeszcze następnego dnia po tym manifestacyjnym pogrzebie można było zauważyć duże poruszenie wśród mieszkańców miasta. Ze współczuciem mówiono o ofiarach niemieckiego bestialstwa oraz o udziale tysięcy siedlczan w pogrzebie.
Kto mógł spieszył na stację kolejową, by ratować dzieci
„Do Siedlec przywieziono nas przed południem – wspomina Maria Kolo – i cały transport skierowano do Polskiego Czerwonego Krzyża. Po drodze z rampy ludność tego miasta wyszła z pomocą. Wyszli ludzie z tym, co mieli, kanapki, chleb, bułki, ciepła kawa i mleko. Dziwiło nas, że Niemcy pozwolili podchodzić i dawać jedzenie”. Natomiast jej siostra Janina stwierdziła: „Ofiarność społeczeństwa była ogromna, kto mógł ratował dzieci, a przecież trudno było w czasie okupacji wyżywić nawet swoją rodzinę, a zawszone i chore dziecko trzeba było ogolić, wykapać, odzież spalić i długo, długo leczyć”.
Reakcja siedlczan na przyjazd transportu z dziećmi i starcami z Zamojszczyzny była natychmiastowa. „Korowody niewiast i mężczyzn obładowanych pieczywem, gorącym mlekiem i okryciem ciągnęły do przybyłych – wspomina Józef Buszko – by ich nakarmić i zaopatrzyć w odzież”.
Na dworcu zgromadzili się już tłumnie mieszkańcy miasta. Miejscowi dorożkarze bezpłatnie przewozili wysiedlonych do przygotowanych kwater w dawnym budynku PCK (w centrum Siedlec), które mieszkańcy „zarzucali stosami żywności, aż po same sufity”.
Przynieśli chleb, wędliny, masło, ser, smalec…
Od tamtych wydarzeń mijają kolejne dekady, a mimo to wiele uratowanych wtedy „Dzieci Zamojszczyzny” nigdy nie zapomniało o tym, że ich wojenne losy związane są z miastem Siedlce.
W tym transporcie grozy znalazł się np. Mieczysław Furmańczuk, który miał wtedy 9 lat. Do Siedlec dotarł z mamą i młodszym o 5 lat bratem (późniejszym poetą). W 2011 r. Mieczysław napisał do autorki artykułu: „Pamiętaliśmy zawsze z bratem o wielu wspaniałych ludziach, dzięki którym uszliśmy z życiem z transportu i jako wolni ludzie spędziliśmy kilka lat w Siedlcach. Siedlce były wtedy naszym drugim domem”.